Dzika prywatyzacja

Dodano:   /  Zmieniono: 
Umowy społeczne to łapówki, które zastraszeni politycy wręczają wybranym załogom. Warte kilka miliardów złotych
Fakty znane w środowisku od dawna dotarły wreszcie do publicznej świadomości. Uprawiany od dziesięciu lat proceder łupienia budżetu państwa przez załogi najsilniejszych "związkowo" państwowych przedsiębiorstw stał się tematem dyskusji. I tylko dyskusji - bo o decyzjach na kilka miesięcy przed wyborami nie może być mowy.

Każdy pretekst dobry
Gwarancje socjalne towarzyszyły transakcjom prywatyzacyjnym od 1990 r. i - jak mówi były minister przekształceń własnościowych Janusz Lewandowski
- był to polski wkład w rozwój światowych standardów fuzji i przejęć. - Uzyskiwane ceny często sprawiały wrażenie zbyt niskich, bo krytycy nie brali pod uwagę tego, że część kwot inwestorzy płacili właśnie w formie gwarancji dla pracowników - mówi. Tak jest właściwie do dziś. Gdy pod młotek poszedł warszawski Stoen, jego załoga otrzymała 6-letnie gwarancje zatrudnienia. Po prywatyzacji Górnośląskiego Zakładu Energetycznego jego pracownicy mogli się czuć bezpiecznie przez pięć lat. Najlepiej poszło związkowcom z Połańca - nowy, belgijski właściciel elektrowni obiecał nie zwalniać nikogo przez całą dekadę. - Ale gwarancje składane przez inwestora to zupełnie co innego - mówi Piotr Kędzierski, przedstawiciel szwedzkiego koncernu Vattenfall, jednego z najaktywniejszych graczy na polskim rynku energetycznym. - Zupełnie inaczej czuje się inwestor, gdy sam negocjuje z załogą, a inaczej, gdy musi zaakceptować umowę społeczną, na której kształt nie miał wpływu.
Dla polskich związkowców te słowa nie mają znaczenia. Już dawno poszli o krok dalej. W branżach, w których byli najsilniejsi, przy okazji każdej poważniejszej decyzji zaczęli się domagać haraczu - od właściciela, czyli skarbu państwa. - Skoro rząd nie potrafi zapewnić pracy obywatelom, musiały się wziąć za to związki - rozumuje Józef Jasiński, szef "Solidarności" w Elektrowni Kozienice. W 1998 roku załogi Elektrowni i Kopalni Węgla Brunatnego Bełchatów wywalczyły gwarancje zatrudnienia w zamian za zgodę na komercjalizację przedsiębiorstwa. Energetykom z Turowa oraz górnikom z Konina i Turowa podobna sztuka udała się rok później. W Południowym Koncernie Energetycznym załoga dostała gwarancje... bezterminowe. W ubiegłym roku wyjątkowo skutecznie z tych doświadczeń skorzystały załogi dystrybutorów energii, ale moda na podpisywanie umów społecznych rozprzestrzeniła się w całej Polsce. Komercjalizacja, konsolidacja, prywatyzacja - każdy pretekst był dobry, by zagrozić strajkiem i postawić warunki. Więc skarb państwa wręczał załogom łapówki
- z naszych, podatników, pieniędzy. - Gdyby nie umowy społeczne, niczego w Polsce nie udałoby się sprywatyzować - mówi Piotr Kuczyński, główny analityk Warszawskiej Grupy Inwestycyjnej (WGI).
Zeszłoroczny festiwal hojności Ministerstwa Skarbu przekroczył jednak wszelkie granice. A skutek będzie smutny - wpływy do budżetu z tytułu prywatyzacji mogą być mniejsze nawet o kilka miliardów złotych. Mechanizm jest prosty.

Energiczni związkowcy
Zakaz redukowania zatrudnienia obniży ceny, jakie wynegocjuje Ministerstwo Skarbu przy prywatyzacji państwowych spółek. Inwestor uwzględni spodziewany koszt wieloletnich gwarancji pracowniczych. Pół biedy, jeśli będzie mógł zaproponować program dobrowolnych odejść, dużo tańszy, ale przynoszący efekty dopiero po trzech-czterech latach. Ale tam, gdzie niezbędne będą szybkie i drastyczne redukcje, koszt zwalniania zbędnych pracowników będzie ogromny. W przypadku gdańskiej Energi może sięgnąć nawet 1,27 mld zł. Taka byłaby
suma odszkodowań dla 35 proc. nieprzydatnych pracowników (ponad 2600 osób), zarabiających średnio blisko 4 tys. zł brutto. Przyjmując, że Energa warta jest 4,85 mld zł, skarb państwa, sprzedając 25 proc. akcji koncernu, musiałby do interesu dopłacić.
To, że taki scenariusz jest możliwy, potwierdza Piotr Kędzierski. - Koszt obietnic złożonych załodze bada się w trakcie due dilligence i uwzględnia przy proponowaniu ceny - mówi przedstawiciel firmy Vattenfall. - Ograniczanie zatrudnienia to jedno z podstawowych narzędzi redukcji kosztów, inwestor musi mieć swobodę używania go.
Zdaniem Kędzierskiego, by w Polsce osiągnąć efektywność obserwowaną w "starej" Unii Europejskiej, trzeba byłoby zwolnić w energetyce co trzeciego pracownika. Słysząc to, związkowcy pukają się w czoło. - Porównywanie wydajności z firmami na Zachodzie jest bez sensu, bo u nas nie ma np. energetyki atomowej - przekonuje Maciej Nejkauf, szef "Solidarności" w Lubzelu, szykowanym do wejścia w skład Wschodniej Grupy Energetycznej (WGE). - Teraz wszyscy mówią o przerostach zatrudnienia, ale jak wichura pozrywa kable, to kraj oburzony, że energetycy tego w godzinę nie zdążą naprawić!
Słowom Nejkaufa przeczą jednak nie tylko szacunki Ministerstwa Skarbu Państwa, ale również praktyka. W sprywatyzowanym w 2000 r. Górnośląskim Zakładzie Energetycznym od momentu prywatyzacji zarząd spółki podziękował już za pracę ponad 40 proc. pracowników. A ceny sprzedawanej przez GZE energii należą do najniższych w kraju. Mimo tego Ministerstwo Skarbu zgodziło się w ubiegłym roku zagwarantować 9-letnie zatrudnienie energetykom z Dolnego Śląska (Energia Pro - umowa w kwietniu), a 10-letnie z Pomorza i Kujaw (Energa, grudzień), Małopolski (Enion, umowa w marcu) oraz Wielkopolski (Enea, nowy protokół w grudniu).

Nie tylko energetyka
W ostatnich dniach grudnia umowę podpisali również związkowcy z nowo powstałego holdingu BOT - Górnictwo i Energetyka. W zamian za zgodę na jego utworzenie załogi z Turowa, Opola i Bełchatowa dostały 10-letnie gwarancje zatrudnienia i 4 tys. zł nagrody konsolidacyjnej, o której przed dwoma tygodniami BusinessWeek poinformował jako pierwszy. W skład BOT-u wchodzą nie tylko kopalnie węgla brunatnego, ale również trzy elektrownie, w których przerosty zatrudnienia porównywalne są z tymi w zakładach dystrybucyjnych. A usztywnienie zatrudnienia w elektrowniach spowoduje wzrost cen energii.
Efekt umów społecznych mogą odczuć również pasażerowie Kolei Mazowieckich - powstałej w ubiegłym roku spółki samorządu woj. mazowieckiego i PKP - Przewozy Regionalne. By obłaskawić kolejarzy przechodzących z PKP - PR do nowej spółki, jej władze musiały obiecać im pięcioletnie gwarancje zatrudnienia. To i tak sukces zarządu - związkowcy chcieli zapewnić sobie miejsca pracy na najbliższe 10 lat.
W grudniu ubiegłego roku umowę podpisali również związkowcy w Polskim Holdingu Farmaceutycznym (PHF). Ministerstwo Skarbu odwdzięczyło się im za zgodę na połączenie w jedną firmę Pol-fy Warszawa, Tarchomin i Pabianice.
- Pracownicy z Warszawy i Pabianic otrzymali 10-letnie gwarancje zatrudnienia, w Tarchominie wynegocjowaliśmy
7-letnie, bo sytuacja finansowa spółki jest trochę gorsza - mówi Agnieszka Malinowska z "Solidarności" w Polfie Pabianice. PHF trafi na giełdę najprawdopodobniej w 2006 r. Dla analityków giełdowych fakt obowiązywania umowy społecznej będzie miał duże znaczenie. Trudno jednak przewidzieć, o ile mniej zarobi skarb państwa. - Pewne jest tylko to, że spółka bez gwarancji byłaby lepsza od spółki z gwarancjami - mówi Piotr Kuczyński z WGI.
Polski Holding Farmaceutyczny zanotował w 2003 r. przychody w wysokości 788 mln zł. To pozwala szacować jego wartość na blisko 650 mln zł. Zwolnienie 10 proc. z 4,5 tys. osób załogi może kosztować nawet 190 mln zł. Inwestorzy z pewnością wezmą to pod uwagę.
W czerwcu 2005 r. na giełdę mają trafić Zakłady Azotowe Puławy. Jeszcze cztery lata temu ledwo wiązały koniec z końcem, ale od dwóch lat przynoszą zyski. W roku obrachunkowym zakończonym 30 czerwca 2004 r. zarobiły na czysto ponad 150 mln zł, przy przychodach na poziomie 1,684 mld zł. Gdy do debiutu giełdowego pozostało sześć miesięcy, w grudniu związkowcy zaostrzyli stanowisko. - Najkrócej mówiąc, chcą powrotu do bardzo korzystnego, starego układu wypowiedzianego przez zarząd w listopadzie 2002 roku - tłumaczy członek zarządu Puław Włodzimierz Karpiński. - Motywują to dużymi sukcesami finansowymi i jedną z najlepszych koniunktur w historii. Wyniki są bardzo dobre, ale jak zarząd ma podpisywać umowę, która ma służyć latami, opierając się tylko na dzisiejszych wynikach?
Związkowcy ripostują - przypominają, że nigdy nie sprzeciwiali się wejściu na giełdę.
- W tym momencie chodzi wyłącznie o system płac. Nie stawialiśmy żadnych żądań dotyczących gwarancji zatrudnienia, choć teraz sam nie wiem, dlaczego nikt na ten pomysł nie wpadł - mówi wiceszef związku pracowników ruchu ciągłego Marek Goldstein.
Czy realizacja żądań związkowców może wpłynąć na giełdową wycenę akcji Puław? Rzecznik prasowy spółki Marek Sieprawski odpowiada: - Niech pan sam wyciągnie z tego wnioski. To przecież nietrudne.

Nic dla was bez Nas
Zamieszanie z umowami społecznymi zwróciło uwagę na to, że dziś to związkowcy decydują o polityce prywatyzacyjnej państwa. Przykłady można mnożyć. Szczególną skutecznością wykazali się związkowcy z zakładu energetycznego Łódź - Teren (ŁZE-T). Pierwotne plany resortu przewidywały włączenie go (razem z zakładem energetycznym Łódź) do grupy K-7. Jednak związkowcy się postawili i resort plany zmienił. Z K-7 zrobiło się K-5 (później nazwane Enionem). Nowa koncepcja zakładała połączenie obu łódzkich zakładów. Ale związkowcy znowu się postawili. 21 grudnia ubiegłego roku minister Socha uległ. - Decyzja o połączeniu łódzkich zakładów została odłożona do czasu wprowadzenia korekt w planie prywatyzacji energetyki - mówi Sabina Świniarska z "Solidarności" w ŁZE-T. - Nie chcemy się łączyć z ZE Łódź. Chcemy do BOT-u - mówi Świniarska. Co na to Socha? Mówisz - masz! - No cóż, widocznie mamy takie racjonalne argumenty, że jesteśmy wysłuchiwani - tłumaczy tajemnice sukcesu Świniarska. Już planuje rozmowy ze związkowcami z BOT-u - chce ustalić, czy podpisana przez nich umowa społeczna jest korzystna.
Swój pomysł na przekształcenia w energetyce mają również związkowcy z Rzeszowa. W ubiegłym tygodniu przekonali urzędników Ministerstwa Skarbu do przesunięcia terminu powstania Wschodniej Grupy Energetycznej - holdingu, w skład którego miał wejść ZE Rzeszów. - Do niczego nie zamierzamy wchodzić! - grzmi wiceszef "Solidarności" w ZE Rzeszów Edmund Myszka.
- W holdingu czekają nas marginalizacja i zniszczenie. Żądamy utworzenia odrębnego koncernu - Energetyki Podkarpackiej. Razem z Elektrociepłownią Załęże, Elektrownią Stalowa Wola oraz Enestatem sp. z o.o. Stalowa Wola. Już mamy poparcie samorządowców.
Związkowcy z Rzeszowa do 25 stycznia mają przedstawić w ministerstwie własne analizy działalności nowego podmiotu.
- Czy w ramach nowego koncernu będą umowy społeczne gwarantujące zatrudnienie? Oczywiście! - mówi Myszka.
Skuteczni w forsowaniu swojej wizji przekształceń byli i są nadal związkowcy z Polskiego Holdingu Farmaceutycznego. Czy ministerstwo idzie na ustępstwa? - Powiem tak: tendencje są zadowalające - mówi Agnieszka Malinowska z "Solidarności" Polfy Pabianice.
O polityce prywatyzacyjnej państwa chcą też decydować górnicy. Najbliżej prywatyzacji jest dziś Katowicki Holding Węglowy - drugi pod względem wielkości koncern górniczy w Polsce, zatrudniający w 9 kopalniach 25 tys. osób. KHW ma zostać sprywatyzowany jeszcze w tym roku. Jednak związkowcy znaleźli sposób, by zablokować prywatyzację. Złożyli do sądów 14 tys. pozwów o wypłatę zaległości wynikających z niezrealizowanych zapisów układu zbiorowego sprzed 10 lat. Suma roszczeń pracowników KHW sięga 2 mld zł. Wiele wskazuje na to, że skarb państwa będzie musiał zapłacić górnikom za wycofanie pozwów, i to niezależnie od tego, czy są one uzasadnione, czy nie. Inaczej prywatyzacja będzie musiała zostać wstrzymana. Związkowcy mają już swój pomysł na wyjście z patowej sytuacji: - Jesteśmy gotowi nakłonić pracowników do rezygnacji z 60 proc. ich roszczeń. Ale w zamian chcemy 50 proc. akcji holdingu plus jedną - mówi Krzysztof Urban, szef "Solidarności" w KHW. - A jeśli mimo wszystko dojdzie do prywatyzacji, chcemy mieć gwarancję, że nowy inwestor uzgodni z nami pakiet socjalny. Urban przyznaje, że nie wierzy, by jego propozycje zostały przyjęte przez Ministerstwo Skarbu. Ale wie doskonale, że najważniejszy cel - uniemożliwienie prywatyzacji - ma szansę osiągnąć.

Na szkodę państwa
W trakcie politycznej burzy, jaka rozpętała się po publikacjach Gazety Wyborczej na temat gwarancji dla energetyków, najmniej zainteresowała dziennikarzy i polityków kwestia strat dla budżetu państwa powodowanych przez umowy społeczne. Tymczasem te straty będą ogromne, a urzędnicy Ministerstwa Skarbu musieliby się wykazać wyjątkową hipokryzją, gdyby stwierdzili, że nie akceptowali istnienia umów. W październiku Elżbieta Niebisz, dyrektor departamentu nadzoru właścicielskiego II w Ministerstwie Skarbu, mówiła w wywiadzie dla miesięcznika Nowy Przemysł: "O obniżeniu wartości (...) firm trudno mówić dlatego, że jeżeli podpisane umowy społeczne zawierają jakieś zobowiązania finansowe, to one były przez zarząd kalkulowane i liczone - i tylko w takim zakresie zostały podpisane, na ile finansowo spółki będą to w stanie udźwignąć. Generalnie te pakiety nie powinny pogarszać sytuacji finansowej, a tym samym - obniżać wartości".
Nie sposób pojąć, jak poważnie można wygłaszać takie opinie.
Obecnemu rządowi najbardziej zależy na wyciszeniu sytuacji: szef sekretariatu górnictwa i energetyki "Solidarności" Kazimierz Grajcarek już zapowiedział, że związkowcy wyjdą na ulice, jeśli ktoś podniesie rękę na umowy. Za to Ryszard Fedorowski, rzecznik
KHW, stwierdza: - Po tym całym szumie pozycja przetargowa związkowców stała się słabsza. Ale wszystko się może zdarzyć. Przekonamy się o tym już na początku lutego podczas spotkania ministra Sochy ze związkowcami z KHW. Wtedy zobaczymy, kto zmiękł, a komu przybyło odwagi.

Znaki czasów

Związkowcy z kolejarskiej "Solidarności" nie chcą tworzenia spółek z samorządami. Energetycy bronią umów społecznych, górnicy blokują prywatyzację, a pracownicy firm farmaceutycznych fuzję państwowych Polf. Walka o zachowanie status quo rodem z PRL toczy się na wielu frontach. I wojują nie tylko załogi. Przoduje szef
BOT-u Zbigniew Bicki: - Myślę, że w Polsce powinna też być jedna polska energetyka. (...) Mieliśmy już taki model: Wspólnotę Energetyki i Węgla Brunatnego - wspomina z rozrzewnieniem.

Energa pójdzie taniej

Jak umowa społeczna wpłynie
na zysk z prywatyzacji

Według szacunków BusinessWeeka, gdańska Energa jest dziś warta ok. 4,85 mld zł (szczegóły poniżej). Zatrudnia ok. 7600 osób zarabiających średnio 4000 zł. Gdyby nowy inwestor chciał zlikwidować 35-proc. przerost zatrudnienia, każdemu zwalnianemu musiałby wypłacić dziś 120-krotność miesięcznego wynagrodzenia - czyli ok. 480 tys. zł. Suma odszkodowań sięgnęłaby 1,27 mld zł. To jedna czwarta rocznych przychodów koncernu. Ministerstwo Skarbu, sprzedając Energę, musiałoby mocno spuścić z ceny. Gdyby Energa była prywatyzowana przez giełdę, fakt obowiązywania gwarancji zatrudnienia z pewnością ostudziłby zapał inwestorów.
Jak oszacowaliśmy wartość Energi? Przed dwoma laty niemal 5 mld zł za zakłady energetyczne stanowiące dziś Energę, a wówczas nazywane G-8, proponowała spółka El-Dystrybucja związana z Janem Kulczykiem. Energa ma 16,11 proc. udziałów w krajowym rynku dystrybucji energii. Szacujemy, że 1 proc. rynku wart jest ok. 300 mln zł. Podstawą tych wyliczeń są dwie zrealizowane już transakcje prywatyzacyjne na rynku dystrybucyjnym. W 2000 r. skarb państwa sprzedał pierwsze akcje w Górnośląskim Zakładzie Energetycznym (11 proc. rynku), w 2002 r. pod młotek poszedł warszawski Stoen (5,5 proc. rynku).

DataSpółkaLiczba akcjiCena (mln zł)Zł/1 proc. rynku
XII 2000GZE25 proc.670243,6 mln zł
II 2002Stoen85 proc.1506283,4 mln zł
II 2004GZE21 proc.823356,1 mln zł
Średnia cena   294,3 mln zł


Na prywatyzację Energi możemy poczekać jeszcze wiele miesięcy. Szybciej - bo już w czerwcu - giełdowy debiut czeka poznańską Eneę. Jej udział w rynku wynosi 14,4 proc., więc wartość można szacować na 4,32 mld zł. Na rynek ma trafić 30 proc. akcji firmy, w sumie wartych ok. 1-1,5 mld zł. Jednak wycena giełdowa może być rozczarowująca. Odszkodowania w przypadku zwolnienia 35 proc. zbędnych pracowników (w sumie 2100) kosztować będą ponad 1 mld zł. Straty skarbu państwa mogą być więc gigantyczne.

Trwałość stosunku
Umowa społeczna w Enionie zawarta 19 marca 2004 r.

"Pracodawca zobowiązuje się, że zapewni trwałość stosunku pracy wszystkim pracownikom (...) w okresie 10 lat od dnia wejścia w życie Umowy Społecznej. W szczególności oznacza to, że Spółka nie będzie dokonywała zwolnień grupowych i indywidualnych z przyczyn nie dotyczących pracowników, bez względu na zakres zmian organizacyjnych, ekonomicznych i technologicznych dokonywanych u Pracodawcy.
W przypadku naruszenia przez pracodawcę Gwarancji Zatrudnienia Pracodawca zobowiązuje się wypłacić na rzecz pracownika, któremu naruszono Gwarancję Zatrudnienia, niezależnie od innych świadczeń przysługujących
na mocy przepisów prawa, jednorazowe odszkodowanie (zwane dalej Rekompensatą)
w wysokości równej iloczynowi liczby miesięcy pozostających do końca okresu Gwarancji Zatrudnienia, liczonych od dnia rozwiązania umowy o pracę i średniego miesięcznego wynagrodzenia w Spółce, nie mniej jednak niż dwunastokrotność średniego miesięcznego wynagrodzenia. Średnie miesięczne wynagrodzenie będzie ustalone za okres 6 miesięcy poprzedzających rozwiązanie stosunku pracy, przy uwzględnieniu składników wynagrodzenia branych pod uwagę do określenia ekwiwalentu pieniężnego jak za urlop wypoczynkowy".