Wywiad: W biznesie kieruję się intuicją

Wywiad: W biznesie kieruję się intuicją

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa z Katarzyną Rooijens, Kayah, właścicielką wytwórni fonograficznej Kayax Publishing & Production i jej wspólnikiem Tomikiem Grewińskim
Siedzibą spółki Kayax jest skromne, dwupokojowe biuro w centrum Warszawy. Nad artystycznym nieładem góruje w nim porządek i funkcjonalność. Kayah, jak przystało na gwiazdę estrady, nieco spóźniła się na wywiad. W czasie rozmowy okazało się, że w biznesie kieruje się intuicją, bardzo ceni sobie niezależność i atmosferę zaufania w firmie. Wyraźnie dała też do zrozumienia, że zysk firmy jest dla niej ważny, ale nie najważniejszy

Dlaczego zrezygnowała Pani z ciepłej posadki w koncernie płytowym?
Kayah: Kontrakt z wytwórnią nie ma nic wspólnego z ciepłą posadką. To, ile się zarabia, zależy od tego, jak sprzedają się płyty. Nie ma zarobków gwarantowanych. Zresztą ja nie zrezygnowałam z kontraktu. Umowa z BMG obejmowała nagranie określonej liczby płyt. Teraz po prostu się kończy.

Kontrakt zawsze można przedłużyć...
K: Można i przedłużałam umowę już dwa razy. Na trzeci raz nie miałam ochoty.

Dlaczego?
K: Duża wytwórnia, jak BMG, to machina zatrudniająca kilkadziesiąt osób. Z jednej strony, działa bardzo sprawnie, ale z drugiej, jeżeli coś idzie nie tak, trudno znaleźć przyczynę. W dużej firmie artysta nie ma możliwości kontrolowania przepływów finansowych, nie wiadomo do końca, kto podejmuje decyzje. Odpowiedzialność się rozmywa. Nie do końca mi to odpowiadało. W naszej małej wytwórni, gdzie pracują cztery osoby i dwie z doskoku na zlecenia, jest bardzo czytelny podział obowiązków.

Za co Pani odpowiada?
K: Mój wkład w pracę firmy to intuicja i kreacja, pomysły artystyczne. Odpowiadam też za dobre kontakty z mediami.

Przyjemniej się tu pracuje?
K: Zdecydowanie. Jest oczywiście mnóstwo nerwów, czasem nasze moce przerobowe okazują się niewystarczające. Praca na swoim wymaga pełnej dyspozycyjności. Ale o wiele pewniej się czuję, współpracując z osobami, do których mam pełne zaufanie. W firmach fonograficznych jest bardzo duży przepływ ludzi i czasem brakuje im zaangażowania emocjonalnego. A moim zdaniem, akurat w tej branży jest to pożądana cecha.

Ile Pani zainwestowała w firmę?
K: Kilkaset tysięcy złotych. Z Tomikiem Grewińskim, który jest moim menedżerem, mamy po 50 proc. udziałów.

Tomik Grewiński: Firma działa od niespełna dwóch lat. Do końca 2004 roku wydaliśmy kilka niszowych, niekomercyjnych płyt. Między innymi 15 minut projekt, który ku naszemu zaskoczeniu całkiem nieźle się zbilansował. Ale już na początku przyjęliśmy założenie, że nie na każdej płycie da się zarobić.

To w takim razie działalność charytatywna. 15 minut projekt zarobił na siebie dzięki koncertom?
TG: Nie. Koncertami zajmuje się inna firma - Kayax Management - i Agencja Koncertowa. To dwie odrębne sprawy.
K: Od tego właściwie zaczynaliśmy. Potem, kiedy dzięki agencji koncertowej zarobiliśmy niemałe pieniądze, doszliśmy do wniosku, że część z nich możemy zainwestować w innych artystów i ich płyty.

Czym Pani tłumaczy kryzys na polskim rynku fonograficznym?
K: Kraj przeżywał recesję gospodarczą, sztuka stała się luksusem.

Luksusem? Może płyty są po prostu za drogie?
TG: Produkcja płyt niesie ze sobą koszty stałe: wynajęcie studia, muzyków...

Ale dlaczego płyty polskich wykonawców w Polsce kosztują tyle samo co płyty amerykańskich wykonawców w USA? A zagraniczne w Polsce są jeszcze droższe. To nieporozumienie.
TG: Płyta polska jest sprzedawana na małym lokalnym rynku, a Amerykanie działają na wielką skalę, więc koszt wyprodukowania jednej płyty jest niższy. Z kolei w Polsce ceny zagranicznych płyt są narzucone przez wielkie koncerny.

Jak to jest możliwe, że rok temu płyty zagraniczne były tańsze niż teraz? Przecież w tym czasie wartość dolara spadła o 30 proc.
TG: Słusznie. Wychodzi na to, że koncerny fonograficzne mają teraz wyższy zysk na pojedynczym egzemplarzu.
K: W Polsce recesja jest związana także z piractwem.

Momencik. Płyta Kayah i Bregović, która wyszła kilka lat temu, rozeszła się w nakładzie 600 tys. egzemplarzy. A ile osób kupiło Pani ostatnią płytę?
K: Do tej pory sprzedało się około 64 tys. sztuk. Ale tych płyt nie można porównywać. To zupełnie inne produkty.

Arka Noego sprzedała 400 tys. płyt. Teraz kilka tysięcy to przyzwoity rezultat, a kilkanaście tysięcy sukces. To chyba nie kwestia piractwa?
TG: W tym czasie pojawiło się jeszcze piractwo internetowe. Nikt w wielkich wytwórniach nie wierzył, że pliki mp3 tak szybko wyprą z rynku płyty CD.

To kardynalny błąd...
TG: Oczywiście. Nie przewidzieli cyfrowej rewolucji.

A Kayax?
TG: Nasze płyty już można kupić w internecie. Za pięć tygodni będą dostępne w największych internetowych sklepach muzycznych jako pliki mp3.

A Pani kupuje muzykę w internecie?
K: Nie, ale kupiliśmy teraz iPody, więc to się pewnie zmieni.

A może w ogóle trzeba zrezygnować z wydawania płyt i ograniczyć się do sprzedawania mp3, tak jak zrobił to Perfect?
TG: Jest jeszcze kwestia odtwarzaczy, które na razie są drogie. Za dwa lata odtwarzacz mp3 będzie kosztował 100-150 zł i każdy dzieciak w szkole będzie go miał. Wydawcy muszą to brać pod uwagę.

Ile płyt kupiła Pani w ubiegłym roku?
K: Kilkadziesiąt. Mam mało czasu na słuchanie muzyki. Często kupuję zagraniczne nagrania, a potem analizuję produkcję, brzmienia - to zboczenie zawodowe. Kupuję dużo płyt z muzyką etniczną, przy niej odpoczywam.

Kupuje Pani muzykę polskich artystów?
K: Tak, jestem przedstawicielką nurtu patriotycznego. [śmiech]

Kupiła Pani płytę Alicji Janosz?
K: Nie, ale kupiłam płyty Kasi Kowalskiej i Moniki Brodki.

Dlaczego wydanie płyty Alicji Janosz, która wygrała bardzo popularny program telewizyjny Idol, zakończyło się katastrofą?
K: Za tę klapę odpowiadają między innymi polityka wydawcy i złe kompozycje.
TG: BMG zależało na czasie. Chcieli wykorzystać zainteresowanie programem i zdążyć przed drugą turą Idola.
K: Spalili dobrze zapowiadającą się wokalistkę. W pośpiechu nagrała zbiór przypadkowych piosenek.
TG: Ta sama firma wydała nieco później innych artystów z Idola, np. Anię Dąbrowską czy Monikę Brodkę, do których bardziej się przyłożyli.

Wokaliści z Idola leżą w kręgu zainteresowań Kayaksu?
K: Brodka była o włos od przejścia pod naszą opiekę. Nie byliśmy w stanie wtedy się nią zająć i przyznaję, trochę tego dzisiaj żałuję.
TG: Artyści z Idola mają złe kontrakty.

A jaki był Pani pierwszy kontrakt?
K: Tragiczny. Ubezwłasnowolniający. Wydawca, firma Rogot, na podstawie umowy mógł decydować o każdym kroku. Nawet o życiu prywatnym. Poza tym firma okazała się niesolidna. Do dziś procesujemy się o pieniądze.

A kontrakt waszej gwiazdy Krzysztofa Kiljańskiego nie jest ubezwłasnowolniający?
K: Nie. Jako wydawca i jednocześnie artysta potrafię wyważyć proporcje.

No dobrze, ale Pani inwestuje w niego własne pieniądze.
K: Nie szkodzi. Jesteśmy wydawcą z ludzką twarzą. Zresztą nabrałam się tylko raz. Drugi kontrakt, z inną firmą, który w moim imieniu negocjował mój przyjaciel, był bardzo dobry. Gwarantował mi dobre procenty od sprzedaży.

Dobre procenty to znaczy ile?
TG: Stawki dla artystów wykonawców wynoszą od 7 proc. dla debiutantów do 20 proc. dla gwiazd. Liczone są od ceny hurtowej płyty.

Sugeruje Pani, że to bardziej opłacalny sposób wydawania płyt?
K: Zdecydowanie.

Ile pieniędzy trzeba wyłożyć na nagranie płyty?
TG: Artyści hiphopowi wydają płyty za 15 tys. zł.

Pytam o nagranie z udziałem profesjonalnych muzyków.
TG: Taśma-matka, czyli koszty nagrania i masteringu, kosztuje kilkadziesiąt tysięcy złotych. Tego rzędu pieniądze kosztuje płyta Krzysztofa Kiljańskiego.
K: To jest produkt z klasą. Nie oszczędzaliśmy na niczym.
TG: Poza tym koszty tłoczenia - około 16 proc. ceny hurtowej płyty. Do tego dochodzą koszty promocji - jeden klip kosztuje 20 tys. zł.

To dużo? Justyna Steczkowska pięć lat temu kręciła teledyski za 100 tys.
K: To były inne czasy. Było minęło.
TG: Na dobrą i skuteczną promocję artysty popowego trzeba wyłożyć minimum 70 tys. zł. Promocja artystów niszowych kosztuje mniej.

Czyli gdybym przyszedł ze 150 tys. i chciał zainwestować w płytę, to moglibyśmy dobić targu?
TG: 150 tys. wystarcza na spokojne i bezpieczne rozplanowanie wydatków.

O ile możecie obniżyć koszt wyprodukowania płyty w porównaniu z wielkimi wytwórniami?
TG: Dla firm majores każdy projekt, z którego zysk netto nie przekracza 25 proc., nie jest wart zainteresowania. My jesteśmy bardziej elastyczni.

Wydaje mi się, że najwięksi gracze nie schodzą z 50 proc. marży.
TG: Być może. Mnie jako menedżera kiedyś, a wydawcę dzisiaj, zastanawia, ile majoresi zarobili przy takiej marży kilka lat temu, kiedy każda wytwórnia miała po kilka premier rocznie i każda przynosiła sprzedaż 100-150 tys. egzemplarzy. To były ogromne pieniądze.

Wracając do kosztów wyprodukowania płyty...
TG: Można przyjąć, że średnio płyta kosztuje 20-24 zł w hurcie. ZAiKS zabiera 10 proc. 10-14 proc. to średnie wynagrodzenie dla wykonawców. 16-17 proc. to koszt tłoczenia płyt. 20-25 proc. kosztuje dystrybucja. Na pokrycie kosztów nagrań, promocję i pokrycie kosztów wydawcy zostaje około 10 zł.

A nie myślał Pan, żeby zwiększyć sprzedaż, obniżając ceny?
TG: Nie sądzę, żeby obniżenie ceny podniosło sprzedaż.

Inwestycja w Krzysztofa Kiljańskiego była opłacalna?
K: Kiljański już na siebie zarobił.

Robiliście badania albo rozeznanie marketingowe przed wydaniem jego płyty?
K: Nas nie stać na badania. Kierujemy się subiektywnym kryterium, jakim jest nasz gust. Mamy około 170 demówek, z czego 30 proc. jest bardzo dobra. Z bólem musimy odmawiać.

Kto podjął decyzję o wydaniu Kiljańskiego?
K: Podjęliśmy ją wspólnie. Przesłuchaliśmy jego demo, jadąc na koncert, i od razu wiedzieliśmy, że to jest to.

Strzał w dziesiątkę?
K: Po prostu odkryliśmy w tym materiale potencjał. Czułam, że to trafi do odbiorców. Muszę przyznać, że sukces Kiljańskiego jest dla nas trochę zaskakujący. Przerósł moje oczekiwania.

Jakie było założenie co do sprzedaży tej płyty?
TG: Bylibyśmy zadowoleni, gdyby sprzedało się 6 tys. Chociaż dodam, że taka sprzedaż wyklucza pokrycie wszystkich kosztów. Po cichu liczyliśmy, że stanie się to "coś" i płyta sprzeda się lepiej.

I to "coś" się wydarzyło?
TG: Do tej pory sprzedało się 30 tys. egzemplarzy. Kiljański piąty tydzień jest liderem listy sprzedaży.
K: Teraz trwa kosztowna promocja albumu w TVN 24. Już wcześniej założyliśmy, że jak sprzedaż przekroczy
10 tys. sztuk, zainwestujemy więcej w promocję. Kampanię w TVN 24 traktujemy prestiżowo, nawet duże wytwórnie nie promują w telewizji polskiej muzyki.

Jak wygląda struktura przychodów Kayaksu?
TG: Kayax Production & Publishing żyje ze sprzedaży płyt i tantiem. Wpływy z koncertów rozliczają inne firmy - Kayax Management i Agencja Koncertowa - ale Kayah nie ma w nich udziałów.

A jakie przychody notuje wytwórnia?
TG: Do tej pory wydawaliśmy głównie artystów niszowych, więc przychody były niskie - rzędu kilkuset tysięcy złotych rocznie. Spółka oczywiście notowała straty. Ale rok 2004 był ostatnim rokiem na minusie. Za sobą mamy dobry wynik płyty Kiljańskiego, wkrótce dwie premiery, a jesienią Kayax prawdopodobnie wyda płytę Kayah. Liczymy, że przychody w tym roku powinny być na poziomie około 2 mln zł, no i powinien pojawić się zysk.

Jak Pani widzi swoją firmę za pięć lat? Na poziomie polskiego oddziału BMG?
K: Mam tylko nadzieję, że będzie najlepszą i najprężniejszą firmą w branży.
TG: Mając prawa do utworów naszych muzyków i sprawnie działające wydawnictwo, być może za kilka lat sprzedamy udziały któremuś z zagranicznych potentatów.

A przychody za pięć lat. 10 mln?
K: Tak. 10 mln dolarów. [śmiech]