Koniec z przywilejami

Koniec z przywilejami

Dodano:   /  Zmieniono: 
Błędy urzędników kosztują Skarb Państwa kilkaset milionów złotych rocznie
Skandal, nieporozumienie, coś, co w cywilizowanym kraju nie mogłoby się wydarzyć - tak polskie autorytety prawnicze określiły orzeczenie krakowskiego sądu, który przyznał Romanowi Klusce 5 tys. zł zadośćuczynienia za niesłuszne aresztowanie. Przedsiębiorca domagał się 1,5 mln zł, bo dokładnie tyle stracił przez lekkomyślność prokuratorów. Kaucję w wysokości 8 mln zł przez półtora roku trzymano na praktycznie nieoprocentowanym rachunku bankowym.
Urzędnicy, którzy oskarżali Kluskę, nie ponieśli żadnej odpowiedzialności. Wiesław Nocuń, szef Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie, który nadzorował postępowanie wobec Kluski, został nawet awansowany przez ministra sprawiedliwości Andrzeja Kalwasa na prokuratora krajowego. To jedno z najwyższych stanowisk w wymiarze sprawiedliwości, w dodatku dożywotnie.
Złoty okres urzędniczej bezkarności może się jednak szybko skończyć. Platforma Obywatelska przy wsparciu Prawa i Sprawiedliwości przygotowuje ustawę, która pozwoli karać naruszających prawo urzędników.

Czarzasty kontra RMF
Kluska nie zamierza się poddawać i zapowiada apelację. Podobnych wypadków są w kraju tysiące. W dodatku roczna suma odszkodowań wypłacanych za nieudolność pracowników administracji wynosi setki milionów złotych. Z informacji Ministerstwa Finansów wynika, że w ubiegłym roku kwota odsetek wypłaconych po uchyleniu błędnych decyzji urzędów skarbowych osiągnęła 136,3 mln zł. W tym roku będzie to jeszcze więcej. Tylko w pierwszym półroczu tego roku podatnicy odzyskali odsetki o łącznej wartości 107,3 mln zł. A to niewielka część kwot, które państwo zwraca obywatelom za błędy urzędników.
O jedno z najwyższych odszkodowań walczy Centrum Leasingu i Finansów. Kiedyś była to spółka giełdowa. Warszawski sąd gospodarczy ogłosił w 2001 roku jej upadłość. Dwa lata później Sądu Najwyższy uznał tę decyzję za bezprawną. W efekcie CLiF żąda od Skarbu Państwa 98 mln zł odszkodowania, bo tyle, zdaniem prezesa firmy Dariusza Barana, wynosi różnica w wycenie firmy przed i po zakończeniu stanu upadłości.
Prawie 20 mln zł żąda od Skarbu Państwa radio RMF FM. Suma ta z pewnością znacznie wzrośnie, proporcjonalnie do strat, które rozgłośnia ponosi na skutek decyzji Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. W koncesji wydanej w 2001 roku organ ten z naruszeniem prawa zabronił krakowskiej rozgłośni rozszczepiania programu na pasma lokalne. W efekcie RMF stracił lokalne rynki reklamowe, musiał zlikwidować kilka oddziałów i zwolnić blisko 100 osób. - Nasze straty mogą sięgnąć 100 mln zł - zapowiada Kazimierz Gródek, prezes RMF FM, który z zawodu jest radcą prawnym, a nie dziennikarzem. To nie jest przypadek.
Krakowska rozgłośnia wygrała już spór o podatek z urzędem skarbowym. Teraz sądzi się także z byłym członkiem Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Włodzimierzem Czarzastym. W trakcie debiutu giełdowego Brokera FM (spółki sprzedającej czas reklamowy RMF) wygłaszał on negatywne opinie dotyczące sytuacji finansowej firmy. Po wypowiedziach Czarzastego, który uchodził za największego przeciwnika RMF w radzie, omal nie doszło do załamania oferty publicznej krakowskiej stacji.
Firm poszkodowanych w wyniku błędnych decyzji urzędników są tysiące. Organizacji zrzeszających ograbionych przez administrację przedsiębiorców - kilkadziesiąt. - Doszło do tego, że przedsiębiorcy przenoszą siedziby swoich firm z miasta do miasta, szukając takich miejscowości, w których urzędnicy pozwolą im żyć - mówi Jacek Czernecki ze Stowarzyszenia Podatników w Polsce. Tracą na tym samorządy, którym spadają wpływy z podatków. Najgorszą sławą cieszą się małe miejscowości, w których działa najwyżej kilka firm, na których administracja może zarobić. Romanowi Klusce oraz biznesmenom, których firmy zniszczyli urzędnicy, na pocieszenie zostaje to, że nowy parlament zamierza ich radykalnie zdyscyplinować.

89 proc. poparcia
- Proponujemy symetrię odpowiedzialności. Nie może być tak, że urzędnicy są jedyną grupą zawodową, która praktycznie nie ponosi żadnej odpowiedzialności za swoje decyzje, zupełnie bezkarnie może doprowadzać do bankructw i likwidacji miejsc pracy - uważa Adam Szejnfeld, poseł PO, który już w Sejmie poprzedniej kadencji przygotował ustawę o szczególnej odpowiedzialności funkcjonariuszy publicznych. Wtedy propozycja ta została odrzucona. Teraz ma wrócić pod obrady jako projekt rządowy i wszystko wskazuje na to, że zostanie uchwalona. W rozmowie z BusinessWeekiem poparcie propozycji PO zapowiedział poseł PiS Artur Zawisza.
Ustawa zakłada, że instytucja publiczna, która wyda sprzeczną z prawem decyzję i w efekcie będzie musiała wypłacić odszkodowanie, będzie miała prawo dochodzić od swoich urzędników rekompensaty. Jej wysokość ustalono na mniej więcej 25 tys. zł. W szczególnych wypadkach można będzie żądać pokrycia całej szkody. Urzędnicy już protestują, tłumacząc, że ich błędy wynikają ze skomplikowanych i niejasnych przepisów, i zapowiadają skierowanie ustawy do Trybunału Konstytucyjnego.
- Nie sądzę, aby trybunał mógł zakwestionować szczególną odpowiedzialność urzędników, bo pomysł PO dotyczy jedynie tych osób, których wina została udowodniona przed sądem - mówi Zawisza. W dodatku, zgodnie z propozycją Szejnfelda, problemów z interpretacją już nie powinno być, bo w razie niejasności urzędnik będzie miał obowiązek wybrać rozwiązanie korzystniejsze dla obywatela. - Tak jest na przykład w Wielkiej Brytanii - mówi autor ustawy.
Propozycja PO zyskała poparcie społeczne. Kiedy radiowa Trójka wśród słuchaczy zorganizowała głosowanie, 89 proc. z nich uznało, że urzędnicy powinni ponosić finansową odpowiedzialność za decyzje. - Pomysł PO jest dobry, choć moim zdaniem, urzędnicy, którzy celowo działali na szkodę obywatela, powinni mieć czasowy lub dożywotni zakaz zatrudnienia w instytucjach publicznych. Teraz pracuje tam liczna grupa, która żyje z wykorzystywania przepisów prawa - mówi Roman Kluska.
Czy urzędnicy powinni się obawiać nowej ustawy? - Kominiarz, który boi się spaść z dachu, powinien zmienić zawód - mówi Szejnfeld. Pracownicy urzędów nie są jednak bezbronni. Mogą już teraz pomyśleć o przyszłości. Dla swojego dobra powinni się dokształcić. Wzorem pracowników służby zdrowia powinni także pomyśleć o ubezpieczeniach. Lekarze prowadzący działalność gospodarczą muszą wykupić ubezpieczenie, które chroni ich przed skutkami finansowymi ich błędnych decyzji. Według danych firmy Med Broker, polisa taka kosztuje jednak do 2,5 tys. zł rocznie.
Z raportu Polskiej Izby Ubezpieczeń wynika, że lekarze, prawnicy, działający na własny rachunek doradcy podatkowi wykupili w ubiegłym roku polisy od odpowiedzialności cywilnej za 620 mln zł. To o 100 mln zł więcej niż rok wcześniej. Tego typu ubezpieczenia to obecnie 4,2 proc. rynku ubezpieczeń majątkowych, a będzie zapewne więcej, kiedy do listy zawodów zagrożonych pozwami dołączą 350 tys. urzędników. Warta i PZU nie mają jeszcze w ofercie propozycji dla tej grupy. Firmy sondują rynek. - Sprawdzamy, jak tego typu rozwiązania wyglądają w innych krajach. Z przygotowaniem oferty poczekamy do uchwalenia ustawy - mówi Michał Witkowski z biura prasowego PZU.
Kłopot w tym, że koszt ubezpieczenia zapewne wezmą na siebie urzędy, a w praktyce sami podatnicy. W efekcie polisy, wbrew intencjom autorów ustawy, stałyby się gwarancją faktycznej bezkarności funkcjonariuszy publicznych. Odpowiedzialność finansowa nic nie da, jeśli pracownicy nie będą ponosić konsekwencji natury dyscyplinarnej. Na razie ci, którym udowodniono poważne błędy, nawet awansują, co dobitnie pokazuje przykład prokuratora Nocunia. Z urzędów skarbowych w Ostrzeszowie i Kolbuszowej, które plasują się w czołówce najgorszych urzędów w kraju, w ubiegłym roku też nie zwolniono ani jednego pracownika.