Czy liczyć na program rządu?

Czy liczyć na program rządu?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Program gospodarczy rządu premiera Marcinkiewicza spotkał się z umiarkowanym entuzjazmem ze strony większości obserwatorów i uczestników rynku. Z jednej strony zawiera on wiele dobrych pomysłów, np. propozycje uproszczenia i jednolitej interpretacji prawa podatkowego, ograniczenia biurokracji, usprawnienia pracy sądów, zachęt do tworzenia miejsc pracy i udrożnienia kanałów wykorzystania funduszy unijnych mogą wzbudzić uznanie. Z drugiej strony, program zawiera pewne rozwiązania budzące niepokój. Przewijająca się w wielu miejscach myśl, że antidotum na wszelkie dolegliwości stanowi konsekwentne realizowanie funkcji regulacyjnych państwa, w niektórych wypadkach może się okazać uzasadniona, ale nadużyta może prowadzić do większych szkód niż korzyści. W sumie więc program nie wydaje się ani tak jednoznacznie dobry, jak chcieliby jego autorzy, ani tak zły, jak twierdzą jego krytycy.

Kłopot sprawia to, że program pomija wiele obszarów, które - w powszechnej opinii - stanowią jądro problemów gospodarczych Polski. Zamiast jasno wskazanych kierunków reformy wydatków publicznych, znajdujemy jedynie rozsądne, ale raczej techniczne wskazówki dotyczące metod zwiększenia efektywności wydawania pieniędzy. A przecież - niezależnie od tego, czy chce się realizować "liberalną", czy "solidarną" politykę gospodarczą - nie da się uzdrowić polskich finansów publicznych bez zmodernizowania systemu transferów społecznych, stworzenia dobrych podstaw finansowania służby zdrowia czy podjęcia racjonalnych decyzji odnośnie emerytur pomostowych. Nie da się również wyznaczyć bezpiecznej i wiarygodnej ścieżki rozwoju bez podjęcia decyzji dotyczącej terminu wprowadzenia euro. I nie da się zrestrukturyzować państwowych przedsiębiorstw bez pokazania jasnej ścieżki wiodącej do prywatyzacji większości spomiędzy nich.
Zastanawiając się nad konsekwencjami wprowadzenia programu gospodarczego rządu, trzeba o kilku rzeczach pamiętać. Otóż, jeśli mówimy o względnie rozsądnych działaniach rządu - a więc z wyłączeniem szaleństw, na które premier Marcinkiewicz nie wydaje się mieć ochoty - ich wpływ na bieżącą sytuację gospodarczą jest dość ograniczony. O wzroście PKB w ciągu najbliższych kilku lat zadecyduje przede wszystkim panująca w gospodarce koniunktura. Gospodarka rynkowa rozwija się zawsze w sposób cykliczny - i Polska nie jest w tym zakresie żadnym wyjątkiem. W latach 1995-1997 polską polityką gospodarczą zarządzał Grzegorz Kołodko, którego działania były oceniane przez analityków dość krytycznie - a jednak produkcja rosła, a bezrobocie spadało. Z kolei w końcu lat 90., mimo dobrze ocenianej polityki Leszka Balcerowicza, gospodarka zaczęła zwalniać, aż w końcu wylądowała w "dziurze Bauca", z której z trudem i bólem zaczął wyciągać ją Marek Belka. Słowem, potęga mechanizmu cyklu koniunkturalnego okazuje się silniejsza od woli ministrów finansów oraz od tempa wprowadzania reform strukturalnych. Tak będzie prawdopodobnie i tym razem. Jesteśmy obecnie w okresie niezłej koniunktury. Czy w latach 2006-2008 uda się osiągnąć oczekiwane przez rząd średnie tempo wzrostu PKB rzędu 5,5 proc., czy będzie to tylko 4,5 proc. (jak oczekuje większość prognozujących) - nie zmienia to faktu, że produkcja będzie się zwiększać, a bezrobocie spadać.

Okres gospodarczego ożywienia można wykorzystać w większym lub mniejszym stopniu. Gdyby tylko udało się obudzić ten sam optymizm i entuzjazm, który ogarnął zarówno firmy polskie, jak i inwestujące u nas w połowie lat 90. firmy zagraniczne, wzrost mógłby być jeszcze szybszy, niż zakłada rząd. To wymaga jednak przede wszystkim przełamania utrzymującej się nieufności podmiotów gospodarczych. A to zależy głównie od umiejętności "sprzedania" inwestorom wizerunku Polski jako kraju przychylnego biznesowi. Coś takiego udało się Węgrom na początku lat 90., a Słowakom dekadę później. Obawiam się jednak, że obecny program rządu - choć w wielu punktach rozsądny i rzetelny - takiego entuzjazmu nie wzbudzi.
No i wreszcie rzecz ostatnia. W cyklu koniunkturalnym jest tak, że zawsze po ożywieniu przychodzi recesja. Nie można planować rozwoju gospodarczego, opierając się tylko na optymistycznych projekcjach na najbliższe trzy lata. Polska gospodarka wymaga znacznego wzmocnienia fundamentów swego rozwoju, również na cięższe czasy - a o tym autorzy programu wydają się często zapominać.