Cyberwojna

Dodano:   /  Zmieniono: 
Klawiatury zastąpiły karabiny, a mailbomby wyparły granaty


Internet staje się wielkim polem walki. Już dziś w wirtualnym świecie walczą ze sobą Palestyńczycy i Izraelczycy, Serbowie i Albańczycy, amerykańscy republikanie i demokraci. Konflikty, którymi żyje świat, natychmiast przenoszą się do sieci. Tu jednak - zamiast karabinów i granatów - w ruch idą klawiatury i szare komórki.
M0r0n i Nightman są z Pakistanu i od prawie dwóch lat walczą w Internecie z odwiecznymi wrogami świata arabskiego. - Atakujemy głównie strony Hindusów (z domenami *.in) oraz Izraelczyków (*.il). Proszę, oto lista stron, na które dotychczas się włamaliśmy - mówią bez skrępowania. Do połowy listopada zniszczyli 17 witryn, w październiku - 29. Ich łupem padły witryny hinduskich bibliotek, izraelskich firm komputerowych, a nawet resort spraw zagranicznych Gruzji. - Jest nas tylko dwóch, ale nie jesteśmy hakerami! My mamy powód, by niszczyć strony! Chcemy uświadomić światu, jaka krzywda dzieje się muzułmanom. A ponieważ nie możemy pojechać na Bliski Wschód, by walczyć, reagujemy w Internecie - przekonują.
Coraz częściej wrogowie i polityczni przeciwnicy przenoszą swoją nienawiść do sieci. Zamiast prawdziwych bomb, w Internecie spadają mailbomby, a zamiast granatów na strony nieprzyjaciela uderza spam, czyli monstrualna ilość maili, które blokują serwery. - To prawda. Internet stał się nowym polem walki, a rządy państw zaangażowanych w konflikt niewiele mogą zrobić, by powstrzymać cyberataki - mówi prof. Dorothy E. Denning z wydziału informatyki Georgetown University w USA. Od kilku lat śledzi ona uważnie ataki haktywistów - hakerów działających w Internecie z pobudek politycznych. - Ci ludzie angażują się w różne operacje w sieci: szpiegują, zmieniają zawartości stron, zapychają witryny, wysyłają bomby mailowe czy wirusy - tłumaczy autorka obszernej pracy "Haktywizm - nowa groźba dla dyplomacji". Niewiele ich różni od zwykłych hakerów. - Haktywista może mieć 13 lat albo 60. Może być Amerykaninem, Brazylijczykiem, Chińczykiem albo obywatelem Izraela. Wszystko, czego potrzebuje, to komputer i wiedza, jak z niego korzystać, by się włamywać na cudze strony - mówi B.K. DeLong z serwisu Attrition.org, który monitoruje działania hakerów i haktywistów, a potem zamieszcza próbki ich "działalności" na swojej stronie. Ostatnia spektakularna akcja to włamanie zwolenników Ala Gore’a na witrynę republikańskiego komitetu wyborczego. Na kilka godzin przed tym, gdy Amerykanie ruszyli do urn wyborczych, na stronie republikanów pojawił się tekst zachwalający Gore’a. "Muszę na niego głosować i sugeruję, byś zrobił to samo" - napisał przeciwnik George’a Busha, przekierowując stronę na witrynę Partii Demokratycznej. Kilka godzin później tajemniczy sympatyk Busha wdarł się na stronę demokratów.
Akcja zwolenników demokratów jest jednak niewielką próbką tego, czego dokonują w sieci Izraelczycy i Palestyńczycy na Bliskim Wschodzie. W ciągu kilkunastu dni propalestyńscy cyberwandale zaatakowali ponad 30 izraelskich stron. Na pierwszy ogień poszła witryna premiera, potem resortu spraw zagranicznych. - Strona Knesetu była i jest celem haktywistów, zwłaszcza w ostatnich tygodniach. To poważny problem. Internet nie powinien być kolejnym polem bitwy, tylko służyć do wymiany informacji. W tej nowej wojnie przegrywają zarówno Izraelczycy, jak i Arabowie - mówi tygodnikowi "Wprost" Michael Eitan z partii Likud, inicjator utworzenia internetowej witryny izraelskiego parlamentu i przewodniczący parlamentarnego podkomitetu ds. komunikacji i informacji. Przed włamaniem nie zdołał się uchronić Amerykańsko-Izraelski Komitet Spraw Publicznych (AIPAC). - Atak na stronę AIPAC był jednym z najbardziej spektakularnych, jakie kiedykolwiek widziałem - mówi DeLong. Oprócz zniszczenia witryny tajemniczy Doctor Nuker wkradł się do bazy danych i ujawnił adresy e-mailowe ponad 3 tys. osób, nie mówiąc o danych osobowych 700 członków komitetu i 200 numerach kart kredytowych. W odpowiedzi Izraelczyk Polo0 wykradł i umieścił w Internecie numery telefonów komórkowych liderów władz palestyńskich.
Fanatyczni bojownicy na dobre zadomowili się w sieci. Rok temu młody izraelski haker zniekształcił stronę irackiego rządu. - Chciałem wnieść wkład w walkę z Saddamem Husajnem - tłumaczył 14-letni Nair Zigdon. Dziś w Izraelu uważany jest niemal za bohatera. Polityczną nienawiść widać też na stronach tajwańskich i chińskich. "Istnieją tylko jedne Chiny, i tylko jedne Chiny są potrzebne" - napisał komunistyczny haker na stronach tajwańskiego rządu. Prawdziwa cyberwojna towarzyszyła w ubiegłym roku nalotom wojsk NATO na Jugosławię. Swój wkład miał nawet serbski haker mieszkający w Polsce. Z naszego kraju włamał się do internetowej wersji albańskiego dziennika "Głos Kosowa" i zamieścił nacjonalistyczne hasła, a albańskiego dwugłowego orła przerobił na herb Serbii. Dostało się też serwerowi NATO - został on zablokowany mailami od przeciwników sojuszu.
W USA sprawę potraktowano niezwykle poważnie. Pentagon powołał w Waszyngtonie jednostkę, której zadaniem jest odpieranie cyberataków potencjalnego nieprzyjaciela. A jak jest w Polsce, która jako członek NATO również może się stać celem hakerów? - Dotychczas, odpukać, nie mieliśmy żadnego poważnego cyberataku, ale próby się zdarzają - mówi gen. brygady Wojciech Wojciechowski, szef Zarządu Łączności i Informatyki Generalnego Zarządu Dowodzenia i Łączności Sztabu Generalnego WP. Wyklucza możliwość włamania się do systemów komputerowych naszego wojska. - W żadnym wypadku. My mamy inne zabezpieczenia. Jakie? To nasza tajemnica - dodaje. Potwierdza to gen. brygady Tadeusz Rusak, szef Wojskowych Służb Informacyjnych. - Nasze interesy narodowe są zabezpieczone. Opinię tę potwierdzały wielokrotnie kontrole odpowiednich organów NATO - przekonuje.
Hakerzy, którzy chcieliby się włamać do polskich instytucji państwowych i uzyskać tajne dane, również mogą nie mieć szczęścia. - Na świecie istnieje zakaz podłączania informacji niejawnych do ogólnie dostępnych sieci, takich jak Internet. Zakaz ten jest surowo przestrzegany także w Polsce. Z zadowoleniem zauważamy, że polskie instytucje nie podłączają do Internetu systemów i sieci teleinformatycznych, w których przetwarzane są informacje niejawne - mówi Robert Kośla, zastępca dyrektora Biura Bezpieczeństwa Łączności i Informatyki Urzędu Ochrony Państwa. W każdej z tysięcy instytucji w pionie ochrony i eksploatacji powinien być jednak zatrudniony specjalistyczny personel ochrony, który ukończy szkolenie BBŁI UOP. Od kwietnia tego roku przeszkolono zaledwie 200 osób. Czy polskie ministerstwa, komendy policji i urzędy gmin są zatem bezpieczne? - Teoretycznie nie powinno być zagrożenia, ale możliwość hakerskiego ataku oczywiście istnieje. Haker może się włamać do publicznego serwera ministerstwa i zmienić treść strony na śmieszną lub obraźliwą lub przekierować ją na strony pornograficzne. Taki atak kompromituje i podważa wizerunek instytucji - dodaje Robert Kośla. W Polsce, podobnie jak w innych państwach NATO, odpowiednie organy z uwagą śledzą poczynania hakerów na Bliskim Wschodzie. - Obserwowaliśmy również wirtualną wojnę w Jugosławii. Zdobyte dzięki temu doświadczenia pomogły nam w opracowaniu metod ochrony informacji niejawnych przed atakami hakerów - mówi pracownik UOP.
Cyberwojna na razie nie zagraża życiu ani zdrowiu ludzi. - Gdyby jednak haktywiści skorzystali z kradzionych kart kredytowych, by zdobyć fundusze na zakup broni lub postanowili prześladować osoby, których dane znaleźli na stronie, wtedy mogłoby być źle - mówi DeLong. Jeszcze gorzej byłoby, gdyby zablokowali systemy komputerowe w szpitalach lub na przykład doprowadzili do awarii w elektrowni jądrowej. Na razie - na szczęście - takich wypadków jeszcze nie zanotowano. Zdaniem fachowców, wszystko jeszcze przed nami. - Dzieci coraz wcześniej uczą się obsługi komputera. Im więcej młode pokolenie będzie wiedziało na ten temat, tym skuteczniej będzie mogło wykorzystać swą wiedzę - przewiduje pracownik Attrition.org. Coraz częściej szczególnie uzdolnieni informatycy trafiają do organizacji nacjonalistycznych. - Nie będziemy opijać zwycięstwa. My, Rosjanie, już nie pijemy. Teraz pracujemy na komputerach, wysyłamy na Zachód wirusy i potem zabieramy wam pieniądze. Mamy najlepszych hakerów na świecie. Zwycięstwo w wyborach uczcimy włamaniem do którejś z zachodnich sieci komputerowych - zapowiadał przywódca nacjonalistów Władimir Żyrinowski przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi w Rosji.

Więcej możesz przeczytać w 48/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.