Dynastia

Dodano:   /  Zmieniono: 
Po raz drugi w historii Stanów Zjednoczonych prezydentem może zostać syn byłego prezydenta
Niezależnie od wyniku amerykańskich wyborów prezydenckich - które niespodziewanie okazały się najbardziej zaciętym, dramatycznym i kosztownym wyścigiem do Białego Domu w historii Stanów Zjednoczonych - o sukcesie mogą mówić zwolennicy George’a Busha Jr. Gubernator Teksasu wspiął się na szczyty po stosunkowo krótkiej karierze politycznej, stając się jednocześnie symbolem generacyjnej zmiany w najstarszej partii USA, Partii Republikańskiej. Nie jest on jednak człowiekiem znikąd - być może wprowadzi się do Białego Domu jako spadkobierca jednej z najbardziej znanych politycznych "dynastii" Ameryki.
Gdy George W. Bush ogłosił siedemnaście miesięcy temu, że zamierza się ubiegać o nominację Partii Republikańskiej w wyborach prezydenckich, był właściwie postacią nieznaną na arenie ogólnokrajowej. Przez całe życie pozostawał w cieniu ojca. Bush senior w czasie II wojny światowej był najmłodszym pilotem amerykańskiej marynarki wojennej (został odznaczony za odwagę). Po wojnie założył firmę poszukującą ropy naftowej w Zatoce Meksykańskiej. Piął się po szczeblach kariery politycznej: był kolejno kongresmanem, szefem misji dyplomatycznej USA w Chinach, ambasadorem w ONZ, dyrektorem CIA, przez osiem lat wiceprezydentem, by w końcu zostać 41. prezydentem Stanów Zjednoczonych. To on stworzył zwycięską koalicję w wojnie z Irakiem i sprawował władzę w okresie rozpadu imperium sowieckiego. Takiemu wzorowi trudno dorównać, a tym bardziej go prześcignąć.
Dlatego często - szczególnie w porównaniu z kandydatem Partii Demokratycznej Albertem Gore’em, który ma za sobą 25 lat służby publicznej - był krytykowany za brak doświadczenia, a wielu polityków nawet z jego ugrupowania wątpiło w jego "prezydencki potencjał", zarzucając mu wykorzystywanie wpływów ojca. Dopiero podczas konwencji Partii Republikańskiej latem tego roku George Bush Jr. udowodnił, że może nie tylko być skuteczny w walce z doświadczonym i znanym Alem Gore’em, ale także umie pogodzić sprzeczne żywioły w swojej partii, a szczególnie zdominowane przez religijnych fundamentalistów prawe skrzydło z umiarkowanym, bliskim konserwatywnym demokratom środkiem. Za-danie takie od czasów idola republikanów Ronalda Reagana nie udało się żadnemu z przywódców - ani jego ojcu George’owi Bushowi, ani Robertowi Dole’owi, ani też przywódcy konserwatywnej rewolucji z 1994 r. Newtowi Gingrichowi. Wszyscy poprzednicy juniora przegrywali w oczach opinii publicznej w konfrontacji z Billem Clintonem, mistrzem współczesnej polityki napędzanej przez sondaże i media. Paradoksalnie, Bush Jr. jako polityk narodził się w 1992 r., po przegranej ojca z Clintonem. Transformacja była zaskoczeniem nawet dla jego najbliższej rodziny, która większe nadzieje wiązała z Johnem Ellisem "Jebem" Bushem, młodszym bratem George’a, 47-letnim gubernatorem Florydy. Stan ten okazał się języczkiem u wagi tegorocznych wyborów prezyden-ckich. "Jeb" Bush - jedyny katolik w dynastii (rodzice należą do Kościoła episkopalnego - uchodzącego za kościół eli-ty amerykańskiej) - kierował m.in. misją humanitarną USA w Armienii po trzęsieniu ziemi. "Jeb" jest wyższy, przystojniejszy, niezwykle elokwentny i - jak twierdzą przyjaciele rodziny - bardziej pracowity od starszego brata.
Junior nazywa rywalizującego z nim "Jeba" swym "dużym młodszym bratem". Po przegranej ojca właśnie z nim rodzina wiązała największe nadzieje na powrót do Białego Domu. Ale wyborcy w Teksasie i na Florydzie w 1994 r. zadecydowali inaczej - "Jeb" przegrał nieznaczną różnicą głosów w wyborach na urząd gubernatora z demokratą Lawtonem Chilesem, a George nieoczekiwanie pokonał gubernator Teksasu z Partii Demokratycznej Ann Richards. "Jeb" zwyciężył na Florydzie w drugim podejściu w roku 1998, ale jego brat zapewnił sobie - jako pierwszy w historii gubernator Teksasu - wybór na drugą kandencję. Właśnie na niego postawił establishment Partii Republikańskiej w batalii o odebranie demokratom po ośmiu latach władzy w Białym Domu.
"Duży młodszy brat" swoją polityką nieświadomie przysporzył starszemu sporych kłopotów na Florydzie. "Jeb" jest ceniony tutaj za walkę z przestępczością i wspomożenie dynamicznego rozwoju gospodarczego stanu, który stał się oknem Stanów Zjednoczonych na kraje Ameryki Południowej. Ale swoim sprzeciwem wobec systemu preferencji rasowych (punktów za pochodzenie) podczas przyjmowania na uczelnie stanowe, do pracy w urzędach stanowych i podczas przyznawania kontraktów przez rząd stanowy zraził do siebie Afro-Amerykanów. W tegorocznych wyborach ich głosy stanowiły na Florydzie 15 proc. wszystkich głosów. W większości wskazali na Ala Gore’a.
Szanse zmarnowane przez gubernatora wśród Murzynów starał się odrobić wśród Latynosów i młodzieży syn "Jeba" Busha i jego meksykańskiej żony Columby, bratanek George’a Jr. i wnuk 41. prezydenta Stanów Zjednoczonych - zaledwie 24-letni George P. Bush. Tak jak ojciec i stryj mówi biegle po hiszpańsku. Możliwe, że jego kontakty i popularność wśród Latynosów przydadzą się dynastii w przyszłości, gdyż ludność ta (31 mln osób) jest coraz bardziej aktywna na amerykańskiej scenie politycznej, z czego zdają sobie sprawę politycy z obu partii. Na razie jednak "następcą tronu" jest - otoczony gronem doradców ojca - George Bush Jr.
George Walker Bush, najstarszy syn 41. prezydenta i brat gubernatora stanu Floryda, a po kądzieli wnuk senatora i krewny 14. prezydenta Stanów Zjednoczonych, Franklina Pierce’a, urodził się 6 lipca 1946 r. w bastionie amerykańskich wielkich rodów - w New Haven w stanie Connecticut. Od drugiego roku życia wychowywał się jednak w Teksasie, który - podobnie jak ojciec - uważa za swój stan rodzinny. Junior rzadko chwali się swoją rodziną, a słowo "dynastia" jest zakazane w jego najbliższym otoczeniu.
George Bush Jr. ze swym bezpośrednim stylem bycia jest bliższy teksańskiemu populizmowi niż patrycjuszowskim tradycjom rodziny. Nim się ustatkował, co mu zajęło 40 lat, miał wśród krewnych opinię czarnej owcy. Gdy królowa Elżbieta II gościła w Białym Domu, junior podszedł do Jej Wysokości i po przedstawieniu się stwierdził: "Jestem czarną owcą w rodzinie. A kto jest czarną owcą w rodzinie Waszej Wysokości?". "Nie twoja sprawa" - cierpko odparła monarchini.
Od piętnastego roku życia przebywał poza domem, ucząc się najpierw w elitarnych szkołach z internatem na wschodnim wybrzeżu, a następnie na Uniwersytecie Yale. Zaciągnął się do Gwardii Narodowej w Teksasie, unikając w ten sposób - podobnie jak wielu młodzieńców z dobrych rodzin - wysłania na wojnę w Wietnamie. Studia kontynuował na Uniwersytecie Harvarda, gdzie ukończył wydział zarządzania i biznesu. Jest pierwszym absolwentem tego wydziału mającym szansę zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych. W przeszłości osoby piastujące ten urząd (na przykład Clinton, Nixon, Ford) wybierały z reguły prawo. George Bush Jr. nie był, jak sam przyznaje, wybitnym studentem. Koncentrował się raczej na grze w golfa, randkach i uciechach towarzyskich. "Wszyscy wiedzą, że urządzałem niezłe prywatki" - powiedział w jednym z wywiadów telewizyjnych.
George Bush Jr. nigdy nie ukrywał, że miał poważne problemy z alkoholem. Przestał pić nazajutrz po ukończeniu 40. roku życia, kiedy odkrył religię (jest metodystą). Zapytany podczas jednej z debat, jaka postać wywarła na niego największy wpływ, bez wahania odparł: "Jezus Chrystus".
Po ukończeniu studiów w 1975 r. Bush Jr. zajmował się w Teksasie bez zbytnich sukcesów wydobyciem ropy naftowej. Z podobnym rezultatem w 1978 r. starał się o wybór do Izby Reprezentantów. W 1988 r. był doradcą w sztabie wyborczym ojca, a po jego przegranej z Clintonem w 1992 r. wrócił do Teksasu. Od 1989 r. był współwłaścicielem i zarządcą drużyny baseballowej Rangers. W tej roli stał się osobą znaną i lubianą. Zdobył też pokaźny majątek. Pomogło mu to w wygraniu wyborów na gubernatora Teksasu (1994 r.) i ponownym uzyskaniu przewagi głosów w 1998 r. Rok później zapowiedział, że będzie się starał o wybór na prezydenta. Jeśli juniorowi się powiedzie, to siedem lat po złożeniu urzędu przez ojca obejmie najważniejszą funkcję w państwie i całym demokratycznym świecie. Jeśli się nie uda, dynastia Bushów ma w zanadrzu kilku zdolnych kandydatów, co gwarantuje, że w najbliższych dziesięcioleciach nazwisko to będzie się przewijać przez pierwsze strony gazet całego świata. 


Więcej możesz przeczytać w 48/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.