Toksyczny region

Dodano:   /  Zmieniono: 
Ukraińskie kopalnie siarki położone w pobliżu Jaworowa zatruwają San. Zanieczyszczały go już zresztą w czasach PRL i to na większą skalę. Toksyczne ścieki z Czech bez przeszkód przedostają się do Nysy Łużyckiej, Odry i Olzy. Ścieki komunalne i przemysłowe z Lwowa zatruwają Bug. Na dnie Bałtyku w rdzewiejących pojemnikach leżą tysiące ton gazów bojowych z czasów II wojny światowej.
Ukraińskie kopalnie siarki położone w pobliżu Jaworowa zatruwają San. Zanieczyszczały go już zresztą w czasach PRL i to na większą skalę. Toksyczne ścieki z Czech bez przeszkód przedostają się do Nysy Łużyckiej, Odry i Olzy. Ścieki komunalne i przemysłowe z Lwowa zatruwają Bug. Na dnie Bałtyku w rdzewiejących pojemnikach leżą tysiące ton gazów bojowych z czasów II wojny światowej. Przestarzałe reaktory w Czarnobylu na Ukrainie, w litewskim Ignalinie, słowackich Bohunicach czy rosyjskim Woroneżu w każdej chwili grożą katastrofą. Na południowo-zachodnią Polskę spada 30 proc. dwutlenku siarki emitowanego w całej Europie. Zgromadziliśmy 2 mld ton odpadów przemysłowych, w tym 4 mln ton odpadów toksycznych. Tylko w pierwszej połowie tego roku odnotowaliśmy 96 wypadków z udziałem cystern przewożących trucizny. Polska z powodu własnych zaniedbań, ale także działań sąsiadów stała się jednym z trzech najbardziej zagrożonych ekologicznie krajów w Europie.

Polscy ekolodzy twierdzą, że nasi południowi sąsiedzi rozbudowują sieć elektrowni węglowych u naszych granic i rozwijają energetykę jądrową, mimo że nie potrzebują nowych siłowni. Chcą po prostu po wstąpieniu do Unii Europejskiej eksportować energię na Zachód. Będzie ona tania, ponieważ Czesi oraz Słowacy nie poniosą większości kosztów ochrony środowiska: zanieczyszczenia z powodu układu wiatrów będą się przemieszczać nad Polskę. Formalnie przed takim postępowaniem chroni nas konwencja Espoo, którą w Finlandii podpisała większość państw Europy. Nie jest ona jednak przestrzegana. Przed dwoma laty Ukraina, zobowiązana do respektowania umowy przez Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju, nie powiadomiła o rozbudowie dwóch elektrowni atomowych w pobliżu naszej granicy (Chmielnicki 2 i Równe 4).
Polska wprawdzie nie rozwinęła energetyki jądrowej i nie ma ani jednego reaktora wykorzystywanego do celów energetycznych, ale w pobliżu naszych granic działa 27 elektrowni atomowych. W niektórych nadal wykorzystuje się przestarzałe reaktory wodnociśnieniowe (bez obudowy bezpieczeństwa), mimo że awaria właśnie takiego bloku była przyczyną katastrofy w Czarnobylu. Kiedy sprawa ta staje się tematem rozmów międzyrządowych, polscy politycy słyszą: "Chcecie zlikwidować zagrożenie, wspomóżcie nas finansowo przy demontażu przestarzałych re-aktorów". Tymczasem tylko koszt likwidacji elektrowni w Ignalinie na Litwie oszacowano na 2,5 mld USD. Na takie wydatki nie stać nie tylko Polski, która zobowiązała się przekazać Litwinom 1,5 mln USD, ale też Unii Europejskiej, zamierzającej wydać na ten cel 150 mln USD.
Elektrownie jądrowe sąsiadów stanowią tylko potencjalne zagrożenie. Rzeczywiste stwarza kilkanaście siłowni opalanych węglem brunatnym, zbudowanych u zbiegu granic Polski, Czech i Niemiec. Jeszcze w połowie lat 90. dopuszczalne stężenie dwutlenku siarki (odpowiedzialnego za kwaśne deszcze i niszczenie sudeckich lasów) oraz tlenków azotu i pyłów (zawierających toksyczne metale ciężkie) było tam przekroczone o kilkaset procent. Badania prowadzone w Instytucie Inżynierii i Ochrony Środowiska Politechniki Wrocławskiej wykazały skażenie roślin i zwierząt: dużą ilość ołowiu, rakotwórczego kadmu i innych metali ciężkich odkryto w mleku, jajach i warzywach. W efekcie wskaźnik zachorowań między innymi na nowotwory był tutaj znacznie wyższy od średniej krajowej. - Dopuszczalne stężenia dwutlenku siarki czy tlenków azotu nie są już przekraczane - zapewnia Waldemar Kulaszka, wojewódzki inspektor ochrony środowiska we Wrocławiu. Tymczasem w siedmiu stacjach pomiarowych w Sudetach stwierdzono wyższe od norm (nowych, zaostrzonych przez Komisję Europejską) stężenie dwutlenku siarki.
Nie lepiej jest ze stanem rzek w tym rejonie. W punkcie pomiarowym w Chałupkach wody Odry nie spełniają wymogów żadnej klasy czystości. To efekt wpuszczania do koryta nie uzdatnionych ścieków komunalnych i przemysłowych z czeskich miast i zakładów. Kilka razy w roku polskie służby ochrony środowiska odnotowują nie kontrolowane zrzuty toksycznych ścieków. W dodatku strona czeska z dużym opóźnieniem informuje o katastrofach. We wrześniu 1998 r., kiedy jedna z tamtejszych hut wypuściła do Odry związki cyjanku, czeskie służby ochrony środowiska powiadomiły nas o tym po kilkunastu godzinach, gdy do Kędzierzyna-Koźla dopłynęły ławice śniętych ryb. Ukraińskie kopalnie siarki w pobliżu Jaworowa zatruwają wody gruntowe od mniej więcej dwudziestu lat. Mimo że Niemirów jest nieczynny, a Państwowe Przedsiębiorstwo Górniczo-Chemiczne Siarka pozyskuje zaledwie 100 tys. ton surowca, tereny wokół kopalń nie zostały poddane rekultywacji. Na kilku tysiącach hektarów pozostało tysiące otworów eksploatacyjnych, do których dostają się wody gruntowe wymywające siarkę. Skażona woda trafia do przepływającej obok wyrobisk rzeki Szkło, a następnie wpada do Sanu. Grozi to katastrofą ekologiczną na wielką skalę.
Miliony ton toksycznych odpadów trafiają do Polski jako surowce do produkcji chemicznej. Z danych straży granicznej wynika, że w ubiegłym roku zatrzymano 106 transportów z materiałami i środkami chemicznymi i 69 z odpadami z tworzyw sztucznych. - Funkcjonariusze celni nie są jeszcze dostatecznie przeszkoleni. W rezultacie trafiają do nas odpady, które następnie znikają bez wieści. Zdarza się, że policja odkrywa je dopiero wtedy, gdy zaczynają się wydostawać z przerdzewiałych beczek - mówi Janusz Wojciechowski, prezes Najwyższej Izby Kontroli. Oficjalnie do Polski nie wolno importować toksycznych odpadów, ale można je przewozić tranzytem. Na 123 transporty skontrolowane przez NIK 39 nigdy nie pojawiło się ponownie na granicy. Ujawniono też pięć wypadków wywożenia z kraju odpadów pochodzenia zagranicznego, choć na żadnym przejściu nie było śladów, że wjechały do Polski.
Każdy spedytor powinien powiadamiać policję i straż pożarną o trasie przejazdu i przewożonym niebezpiecznym ładunku, ale przepis ten jest nagminnie łamany. Co więcej, samochody z takimi substancjami przejeżdżają przez centra miast. W pierwszej połowie tego roku zdarzyło się już 96 wypadków z udziałem cystern transportujących trucizny. Poznańska policja skontrolowała ponad tysiąc pojazdów - okazało się, że w 45 proc. nie stosowano zasad bezpieczeństwa.
Joachim B. w wynajętej pod Gorzowem stodole mył kontenery po silnie toksycznych chemikaliach. Z dokumentów celnych wynikało, że Niemiec wwoził do Polski puste opakowania. - Nie zdziwiłbym się, gdyby takie odpady trafiały do mogilników, czyli betonowych bunkrów, w których w latach 70. i 80. składowano przeterminowane środki ochrony roślin. Większość z nich zlokalizowana jest na odludziu i nikt dokładnie nie wie, ile ich jest. Wiadomo tylko, że znaczna część mogilników znajduje się w pobliżu ujęć wody pitnej, a beton, z którego zostały zbudowane, kruszeje - mówi członek zarządu Polskiego Klubu Ekologicznego.
Do Polski bez przeszkód docierają także odpady promieniotwórcze. Z danych Komendy Głównej Straży Granicznej wynika, że każdego roku jej funkcjonariusze ujawniają kilkaset prób nielegalnego wwozu takich materiałów (w zeszłym roku było ich 133). Najczęściej zdarzają się na granicy wschodniej. - Aż 160 mld zł musimy wydać na likwidowanie zaniedbań w zakresie ochrony środowiska. 80 proc. tej kwoty pochodzić będzie z naszych środków - mówi Antoni Tokarczuk, minister ochrony środowiska. To mniej więcej tyle, ile wynoszą roczne wydatki budżetu państwa.
Więcej możesz przeczytać w 50/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.