Kody polskie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Każdy z nas gra jakąś rolę i każda rola ma swój kostium

Może i ubiór nie zdobi człowieka, ale na pewno bardzo wyraźnie określa jego miejsce w społeczeństwie. Nie przyznajemy się do tego na co dzień, ale bacznie obserwujemy tysiące otaczających nas szczegółów. Szale, spinki, metki, krawaty czy choćby gestykulację - wszystko, co może określić nas i grupę, z którą chcielibyśmy być identyfikowani. Miejsca w świecie nie wyznacza już tylko dyplom, pensja i miejsce zamieszkania, ale dziesiątki mniej lub bardziej istotnych elementów - kodów - które tworzą nową stratyfikację społeczną.

Szary, czarny lub granatowy garnitur. Gładki. Nigdy brązowy. Koszula biała, niebieska lub szara. Czarne buty. Skarpetki zawsze ciemniejsze od butów. Krawat w stonowanych kolorach. Nowo przyjęty pracownik Arthura Andersena w Polsce musi się na piśmie zgodzić na obowiązujący w firmie "dress code" i przejść szkolenie ze stylistą. Rok temu w kilku krajach Arthur Andersen zwolnił już swoich pracowników z oficjalnego stroju. Zachowania i kody wchodzą pracownikom w krew. Z czasem wejdą też w krew pracownikom polskiego biura.


Potrzeba identyfikacji
To może ironia losu, ale postępująca indywidualizacja wyzwoliła w nas silną potrzebę upodabniania się. W czasach PRL wszyscy mieliśmy być podobni do siebie w ramach oficjalnie narzuconych klas i warstw. Identyfikowały nas przydziały na samochody, mieszkania i przepustki do specjalnych sklepów. Buntowaliśmy się wewnętrznie i gdzie się dało podkreślaliśmy naszą indywidualność. Czasem to były peweksowskie dżinsy ponad stan, czasem przydługie włosy czy choćby guma do żucia.
Ram już nie ma. Każdy jest sobą, czyli w tłumie staje się nikim. Żeby się wyróżniać, musi pokazać, że należy do wybranej grupy. Mnóstwo w tym oczywiście snobizmu, sztuczności i błądzenia, ale na naszych oczach odbywa się fascynująca gra - poszukiwanie tożsamości. Obserwując zachowania innych, przebierając się w ich stroje, małpując mimikę, próbujemy powiedzieć światu, kim jesteśmy. Ten proces dopiero się rozpoczął i tak naprawdę nikt w Polsce nie podjął jeszcze poważnej próby klasyfikacji. Nam też jeszcze daleko do pewności siebie, z jaką pisał ostatnio znany amerykański socjolog Thomas Sowell: "Powiedz mi, jaki masz zawód, a ja ci powiem, jakie masz buty na nogach". Uważamy jednak, że pełen obraz nowoczesnego społeczeństwa bez opisu tych kodów nie jest możliwy - Na początku swojej kariery usłyszałam, że jeśli chcę poznać odpowiednich ludzi z branży, to muszę bywać w określonych miejscach - mówi Małgorzata Seck z Cyfry Plus. W jej branży jest to warszawska restauracja Modulor Cafe na placu Trzech Krzyży - dużo dymu z papierosów i dużo zdrowych sałatek z egzotycznymi warzywami, zawsze dopasowane do marynarek, zaciśnięte krawaty i szerokie gesty. Kilkadziesiąt metrów dalej w eleganckiej sali Lalka hotelu Sheraton w branży Andrzeja Anusza, Władysława Frasyniuka, Tomasza Wełnickiego i kilkudziesięciu innych polityków obowiązuje elegancki, ale lekko wymięty styl ciemnych garniturów bez wyrazu. Jakby cały dzień wędrowały z jednego gabinetowego oparcia na drugie. Wiecznie poluzowane krawaty - nawet w południe - sugerują, że ich właściciele mają już za sobą długie godziny trudnej narady i z czystym sumieniem mogą teraz układać sobie na talerzu kopczyki kawioru w ramach eleganckiego stołu szwedzkiego. Do Lalki jest zaledwie kilkaset metrów z Sejmu i łatwo się tu zgubić w hotelowym tłumie. Z tych samych powodów młodzi prawnicy wybierają Va Banque przy Marszałkowskiej, ze wszystkich stron otoczone nowymi prężnymi kancelariami adwokackimi. - Tam po prostu mam najbliżej - mówi Michał Rudziecki, prawnik. - Jeśli jednak mam czas, idę do Szpilki, gdzie warto się pokazać. Ludzie reklamy z Greya, McCann-Ericsonn i Leo Burnetta zaczęli się pojawiać w Szpilce nie dlatego, że pasuje do ich branży, ale dlatego, że jest czynna od siódmej rano. Do dziewiątej, kiedy Warszawa zaczyna urzędowanie, można odbyć już wiele spotkań. Ci, którzy umawiają się w godzinach pracy, przekazują wszystkim silny sygnał: ja też jestem tym zaganianym kreatywnym z dużym budżetem reklamowym. Bary, kluby, restauracje spełniają funkcję swoistych galerii kodów. Są miejscem, gdzie podpatrujemy i tworzymy grupowe standardy zachowań. Warszawska czy łódzka Prohibicja jest niemal książkowym "sklepikiem" kodów dla początkujących aktorów podpatrujących Lindę, Zamachowskiego, Malajkata i Kondrata.

Przyklejony uśmiech
Dużo mówiono i pisano o stylu telewizyjnej prezencji Tomasza Lisa - że wyjątkowy, że wzorowany na wydawcach amerykańskich newsów. Pewne jest jedno: Lis stworzył kanon szybko przejęty przez całą ekipę pracującą w "Faktach" w TVN. Zespół "Wiadomości" wciąż zdominowany jest przez styl Grażyny Bukowskiej. Tu odważniejsze barwy, sportowe kroje i zbyt szerokie uśmiechy natychmiast gaszone są krótkim: "Pracujesz w \'Faktach\'?".
Nie ma jednego wzoru idealnego prawnika. Chwalony przez wszystkie kobiece magazyny elegancki mecenas Lejb Fogelman, podobnie jak wielcy amerykańscy adwokaci pokroju Alana Dershowitza czy Johna Cocrana, zawsze jest dopięty na ostatni guzik. Nic w jego stroju i ruchach nie ma prawa być przypadkowe, kolory zawsze są zgrane, garnitury szyte na miarę. - Każdy z nas gra jakąś rolę i każda rola ma swój kostium - mówi Fogelman. Prawnik ma emanować siłą, pieniędzmi, a kiedy trzeba, zastraszać swojego rozmówcę. Z tych samych powodów prawnicy, podobnie jak lekarze, lubują się w wyszukanym i nieprzystępnym słownictwie: "wykładnia systemowa", "delegacja ustawowa", "subsumpcja prawa", "norma sankcjonująca i sankcjonowana". Przypominają nam, że nasz los jest w ich rękach. Politycy - choć też aroganccy w przypadkowych kontaktach - starają się raczej zdystansować od rozmówcy, niż nawiązać kontakt. Demonstracyjnie zapominają imion mniej znaczących osób, jakby chcieli powiedzieć: "Pani nawet nie wie, ile ja mam problemów i nazwisk do zapamiętania". Nie wahają się też przerywać w pół zdania i zmieniać tematu, jak to zwykł czynić Czesław Bielecki. Inni - na przykład Marek Borowski z SLD - przy najmniejszej różnicy zdań podkreślają swój niezwykły autorytet: "Pani nie wie, o czym mówi! Czy pani zna znaczenie tych słów?". Jeszcze inni - na przykład Bronisław Geremek - wręcz instruują rozmówców, jak powinno brzmieć pytanie, po czym odwracają się i odchodzą. Do rzadkości należą nowocześni, zawsze uśmiechnięci politycy, którzy swoją pozycję i siłę - podobnie jak brytyjscy czy amerykańscy mężowie stanu - demonstrują nadmiernym wręcz zainteresowaniem problemami rozmówcy. Do nich należy z pewnością Paweł Piskorski, prezydent Warszawy, serdecznie witający się ze wszystkimi przypadkowymi podróżnymi w pociągu. Politycy - także młodzi - z zazdrością przyglądają się Andrzejowi Olechowskiemu. Drogie zachodnie krawaty dla wtajemniczonych są bardzo silnym sygnałem, że ich właściciel należy do tych nielicznych, którzy swobodnie poruszają się po sklepach Londynu czy Nowego Jorku. W przeciwieństwie do biznesmenów polityk nie powinien jednak demonstrować marki czy sugerować ceny. Może z tego powodu cenniejsze na Wiejskiej wydają się dobre zegarki mało znanych marek niż produkty szwajcarskich potentatów. To sygnał, że nasza elegancja jest integralną częścią osobowości i sami wiemy, co dobrze wygląda.

Dyktat marki
Marka króluje natomiast w świecie reklamy. Dziś warto jest mieć buty Prady (od 1000 zł), coś z DKNY, od Agnes B. (około 3,5 tys. zł za kostium czy garnitur, 1200 zł za sukienkę) czy Kenzo (którego wzory dostępne są w Polsce w niewielkim wyborze i za dwukrotnie wyższą cenę). Wbrew pozorom świadczy to raczej o niezwykłej mobilności i reagowaniu na trendy niż o pozycji finansowej. Branża komputerowa przejęła proste swetry i luźne koszule polo od twórców Yahoo! i Microsoftu. Jeżeli nawet prekursorzy w Ameryce zakładali na siebie byle co, to do nas dotarły już wzory po wielkim boomie internetowym i w tej niechlujności widać pieniądze. Drobny znaczek Lacosta czy Abercrombie na lewej piersi zdradza, że to nie jest pierwsza lepsza koszula z szafy, ale rzecz ze "stempelkiem" komputerowych elit.

Niebieskie koszule
Różnice w strojach pracowników wielkich koncernów są tak subtelne, że szczebel kariery zdradza jedynie jakość i marka garnituru. - Czasami nie wypada schodzić już poniżej Cerruttiego - mówi Piotr Zachara, szef działu mody "Twojego Stylu". Zachara zwraca też uwagę na dziwne mody, które od czasu do czasu nawiedzają środowiska biznesowe. Na przykład niebieskie koszule i żółte krawaty, które dwa lata temu szturmem zdobyły kręgi biznesu. Środowiska biznesowe wyjątkowo gorliwie nasłuchują wszystkich nowinek socjotechnicznych. Wzmianka z okresu pierwszej kampanii Clintona w 1992 r., że niebieska koszula i kontrastowy krawat wymuszają uwagę otoczenia, wystarczyła, by zaniebieściły się korytarze polskich biurowców. Podobnie rzecz ma się z uporczywym patrzeniem w oczy. Kiedyś Polacy nie potrafili patrzeć rozmówcy w oczy, przez co sprawiali wrażenie krętaczy. Dziś nasi biznesmeni już nie patrzą, ale wręcz wpijają się wzrokiem w rozmówcę. Może to wywołać efekt odwrotny do zamierzonego - zamiast zdobyć zaufanie, stracą je. Taki jest jednak wzór i nikt już specjalnie o intencjach nie myśli.
Im wyżej na drabinie społecznej, tym wyższe poczucie indywidualizmu. - Młodzi menedżerowie kupują tylko markowe ubrania, samochody ponad stan, używają agresywnych zapachów - ocenia prof. Jerzy Mikułowski, socjolog komunikowania. W garnitury ubierają się już studenci pierwszych lat kierunków ekonomicznych i prawniczych. - "Nowokołnierzykowcy", tak tych ludzi nazywam, doskonale wiedzą, jak należy wyglądać, aby osiągnąć sukces. Sprawiają wrażenie, jakby urodzili się w garniturze skrojonym na ich stanowisko - zauważa przedsiębiorca Zbigniew Niemczycki. Dlatego może młodzi wyglądają czasem bardziej profesjonalnie od swoich przełożonych.
Nietypowy krój marynarki czy krawat z dowcipnym wzorem to kod zarezerwowany dla najmocniejszych w firmie. Panuje zasada: im bardziej jesteś szanowany, tym większym szacunkiem otoczenie musi darzyć twój indywidualizm. Wręcz pożądane są tu akcenty zdradzające fantazję, choćby krawat zrobiony na drutach przez mamę.
- Kobiety piastujące wysokie stanowiska częściej pozwalają sobie na strój podkreślający figurę niż panie ze średniego szczebla - mówi Agnieszka Snarska, "łowca głów" z firmy IPK.
Po stroju rozpoznajemy nie tylko miejsce na drabinie korporacyjnej, ale także wielkość przedsiębiorstwa. Według badań ARC Rynek i Opinia, przedstawiciele dużych, znanych firm paradoksalnie przywiązują mniejszą wagę do stroju niż pracownicy małych, lecz ambitnych agencji. - Ci pierwsi nie muszą udowadniać, że są godni zaufania. Świadczy o tym renoma firmy. Dokładnie na odwrót jest w małych, wchodzących na rynek spółkach, które muszą zabiegać o względy klienta wszystkimi możliwymi sposobami - mówi Marek Kochan z ARC Rynek i Opinia.
Niewiele się pomylimy, próbując po kolorze stroju rozpoznać zawód, jaki wykonuje nasz rozmówca. - Czarne garnitury są zarezerwowane dla pracowników administracji publicznej i dla sektora finansowego - mówi Agnieszka Snarska.
- Gdy zjawia się u nas ktoś w jasnej marynarce, kolorowej koszuli i od samego początku jest nastawiony na autoprezentację, z całą pewnością jest to pracownik działu handlowego.
- Urzędnicy chodzą w nieco zgrzebnych garniturach w stonowanych kolorach - mówi dr Marzanna Lesiakowska-Jabłońska, kierownik Uniwersytetu Mody przy Politechnice Łódzkiej. Nie ubierają się w garnitury, ponieważ jest to strój zarezerwowany na wyjątkowe okazje. Wkładają głównie marynarki i spodnie. Nauczyli się już dobierać krawaty pod kolor marynarki, ale nie stracili zdroworozsądkowego podejścia do pieniędzy. Nie będą kupować krawata za 350 zł, skoro mogą go kupić za 32 zł. - Unikają też gadżetów: spinek, dobrych zegarków czy piór - zauważa Paweł Piskorski.
A gadżety mówią o nas coraz więcej. Na początku lat 90. posiadanie telefonu komórkowego świadczyło o wysokim statusie - zarówno zawodowym, jak i materialnym. Dziś oznacza coś dokładnie przeciwnego. Pracownik z komórką to ktoś "na smyczy", kogo zawsze można zawołać do pracy. - Albo komórkę nosi asystent, albo stać nas na luksus jej wyłączania - mówi Jeremi Mordasewicz. - Bardzo czytelnym sygnałem niskiej pozycji społecznej jest obnoszenie się z komórką w ceratowej pochewce - dodaje Marek Kochan.

Dress polski
Uboga Polska ubiera się na bazarach i w sklepach z używaną odzieżą, których w Polsce jest ponad 17 tys. Zaglądają tam także co wytrwalsi styliści czy studenci. Krążyło wśród nich nawet powiedzenie: "Ładna bluzka. Ile ważyła?". Klientami sklepów z tanimi ubraniami jest znaczna grupa zubożałej dawnej inteligencji, za wszelką cenę usiłującej utrzymać dawną elegancję, choćby nauczyciele. Starsze nauczycielki nadal noszą tanie dzianinowe swetry i plisowane spódnice, a do tego wciąż te same ciepłe szale - przebrzmiała moda usprawiedliwiana ochroną gardła.
W Polsce proces kodyfikacji społecznej jeszcze raczkuje. Większość wzorców importujemy z Zachodu i często błędnie odczytujemy kody. Typowe dla murzyńskiej młodzieży z amerykańskich slumsów luźne spodnie stały się w Polsce stylem dzieci z zamożnych rodzin. Jednym z niewielu naszych rodzimych i wyjątkowych w Europie kodów środowiskowych wciąż jest dres.

Więcej możesz przeczytać w 51/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.