Tuż przed wrześniowymi wyborami w Niemczech, w których szanse Schroedera na wygraną były minimalne, a dojście Angeli Merkel do władzy mogłoby pokrzyżować planu budowy rurociągu niemiecko-rosyjskiego gazociągu przez Bałtyk z pominięciem m.in. Polski, Schroeder w ekspresowym tempie doprowadził do zawarcia tejże umowy. Następnie okazało się, że kanclerz, który jako polityk tak forsował projekt budowy tegoż gazociągu, teraz jako emeryt za okrągły milion euro rocznie - bo taką pensję ma otrzymywać Schroeder jako szef rady dyrektorów spółki budującej gazociąg bałtycki (inne źródła podają sumę 250 tys. euro - przyp. red.) - będzie projekt wdrażał w życie. W Niemczech wybuchł skandal, jednak nie wpłynęło to negatywnie na budowę rurociągu.
To, co wyrabia Schroeder, zupełnie nie licuje z powagą jego dawnego urzędu i szkodzi reputacji Niemiec - mówią niemieccy politolodzy i publicyści. Niemcy są wściekli. Można by rzec mądry Niemiec po szkodzie, bowiem przez lata wszyscy tolerowali specjalne względy wobec Rosji i zażyłą przyjaźń między Schroederem a Putinem. Niemieckie media w tym przypadku zawiodły jako organ patrzący władzy na ręce, co teraz odbija się czkawką. Obecnie nikt nie jest w stanie kontrolować Schroedera, a jego poczynania kompromitują Niemcy w oczach całego świata.
Polityczna emerytura, na którą w listopadzie udał się Gerhard Schroeder wzbudza coraz więcej kontrowersji. Postępując w ten sposób były kanclerz Niemiec może zaprzepaścić wszystko, czego dokonał przez 7 lat sprawowania władzy i przejść do historii jako skorumpowany polityk pracujący na rzecz obcego mocarstwa.
Małgorzata Zdziechowska