Natomiast z sondażu powyborczego Sondy Ipsos wynika, że najwięcej głosów w niedzielnej pierwszej turze wyborów parlamentarnych na Węgrzech zdobyła rządząca Węgierska Partia Socjalistyczna.
Wyniki tego sondażu są następujące:
Węgierska Partia Socjalistyczna (MSZP) - 44 proc.
Fidesz - Węgierski Związek Obywatelski (Fidesz-MPSZ) - 42 proc.
Związek Wolnych Demokratów (SZDSZ) - 5,1 proc.
Węgierskie Forum Demokratyczne (MDF) - 4,2 proc.
W sondażu Instytutu Gallupa, którego wyniki opublikowano w piątek, rządząca Węgierska Parta Socjalistyczna (MSZP) uzyskała 32 proc., zaś opozycyjny centroprawicowy Fidesz - 31 proc. W tej sytuacji szalę zwycięstwa mogą przechylić na jedną ze stron małe partie.
Jeśli socjalistom uda się pokonać Fidesz, byłby to pierwszy przypadek utrzymania się ekipy rządzącej u władzy na kolejną kadencję od upadku komunizmu w 1989 r.
Analitycy są zgodni, że wyborcy będą wybierać przede wszystkim między dwoma charyzmatycznymi przywódcami MSZP i Fideszu, Ferencem Gyurcsanym i Viktorem Orbanem.
44-letni Gyurcsany został premierem w 2004 roku i od tego czasu przekształca swą partię w prorynkowe ugrupowanie lewicowe wzorowane na brytyjskiej Partii Pracy. Ten energiczny milioner świetnie wypada w mediach, o czym mogli się przekonać widzowie środowej debaty telewizyjnej z udziałem obu polityków.
42-letni Orban, były dysydent, piastował stanowisko premiera w latach 1998-2002. W pamięci Węgrów zapisał się jako ten, który w czerwcu 1989 r. zażądał wycofania z Węgier wojsk sowieckich. Jest świetnym mówcą i czuje się w grach politycznych jak ryba w wodzie.
Lewica podczas kampanii wyborczej stawiała akcent na wolny rynek, zaś Fidesz - w czym niektórzy komentatorzy upatrują podobieństwa do kampanii wyborczej Prawa i Sprawiedliwości - opowiadał się za protekcjonistyczną rolą państwa w warunkach kapitalizmu.
"Nasza polityka nie polega na chronieniu Węgier przed konkurencją, tylko na zagwarantowaniu, by wyszły z niej zwycięskie" - twierdzi Gyurcsany.
Orban mówi natomiast: "Mamy wybór między węgierską solidarnością a obojętnością dzikiego kapitalizmu".
Podczas gdy MSZP wspomniał w trakcie kampanii o planach wprowadzenia prywatnego kapitału do służby zdrowia, Fidesz opowiada się za całkowitą odpowiedzialnością państwa za ten sektor.
Gyurcsany mówił o konieczności szukania dla węgierskich towarów nowych rynków i w tym kontekście zwrócił uwagę na konieczność wznowienia współpracy z Rosją. Orban wspominał natomiast o renacjonalizacji niektórych przedsiębiorstw - zaniepokoił inwestorów m.in. zapowiedzią renacjonalizacji budapeszteńskiego lotniska, sprzedanego w ubiegłym roku brytyjskiej spółce BAA Plc za 2,2 mld dolarów.
Gyurcsany zwracał uwagę na konieczność inwestowania w infrastrukturę drogową kolejową i wodną (Dunaj), zaś Orban wystąpił z postulatem utworzenia ministerstwa rozwoju Budapesztu.
Podczas kampanii wyborczej obie partie szermowały populistycznymi obietnicami zwiększenia wydatków państwowych. Fidesz obiecywał m.in. zmniejszenie podatków i dodatkowe coroczne świadczenie dla emerytów, a MSZP m.in. dodatek rodzinny. Jak podliczyła węgierska prasa, spełnienie obietnic Fideszu kosztowałoby budżet 14,6 mld euro, zaś MSZP - 5,4 mld.
Tymczasem bez względu na to, która z dwóch partii wygra wybory, będzie musiała stawić czoło deficytowi budżetowemu. Analitycy uważają, że w tym roku może on sięgnąć nawet 8-9 proc. PKB, co byłoby najwyższym wskaźnikiem w UE. Eksperci podkreślają, że jeśli budżet nie zostanie szybko wzięty w ryzy, opóźni to wejście Węgier do strefy euro, planowane w 2010 r. i popierane przez obie partie, co wymaga zredukowania deficytu budżetowego do poziomu 3 proc. PKB.
Ostateczny wynik będzie znany dopiero po drugiej turze zaplanowanej na 23 kwietnia.
Węgrzy wybierają 386 deputowanych do parlamentu w dwóch turach. W drugiej wybierani są kandydaci w tych jednomandatowych okręgach, w których żaden z kandydatów nie zdobył w pierwszej turze bezwzględnej większości lub gdzie frekwencja wyniosła poniżej 50 proc. pap, ab