Awantura w Pacanowie

Awantura w Pacanowie

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Pieniądze to nie wszystko" Juliusza Machulskiego
Na bezrobociu najtrudniejsze są pierwsze dwa lata. Potem można przywyknąć" - twierdzi jeden z dawnych pracowników pegeeru, których z otchłani biedy i bezradności usiłuje podźwignąć majętny biznesmen. "Pieniądze to nie wszystko" w reżyserii Juliusza Machulskiego to fabułka, która w wiedzy o współczesnej Polsce cofa nas o krok, a w sztuce uprawiania komedii filmowej - o kilka kroków. Do tego kierunku polskie kino przyzwyczaja nas zresztą metodycznie.
Bohater doszedł do pieniędzy na wilczym rynku tanich win, ale zachował usposobienie "ciepłej kluchy". Deklaruje się jako miłośnik filozofii, lecz pasji myślenia w nim tyle, co w wioskowym głupku. Owszem - obrósł pieniądzem, jednak mamona go brzydzi. Skróciłby sobie męki przesytu, ale jeżeli już, to skokiem z dachu jednego z najwyższych biurowców Warszawy. I dla niego nadchodzi jednak czas rehabilitacji - może zorganizować, wzorem bohaterów Żeromskiego, społeczność wiejską i pchnąć ją w ramiona wolnego rynku. To się początkowo udaje i to brawurowo, tyle że wieś dźwiga się dzięki produkcji "jabola" o podwójnym nadzieniu spirytusowym, sprzedawanego za cenę niższą niż przyjęta. Miarą sukcesu są wiadomości przywożone z terenu - okoliczne wsie pijane w sztok. Ostatecznie - jak precyzują specjaliści - adresat produkcji winnej to "mężczyzna lub kobieta w wieku 14-80 lat, jednostka żyjąca w miejcowości poniżej pięciu tysięcy mieszkańców, nieczynna zawodowo". Zazdrosny szkodnik - pokazany metodą, jaką kino lat 50. portretowało dywersanta - wysadza jednak w powietrze świetnie prosperującą legalną bimbrownię. Gdyby nie to, łatwo byłoby sobie wyobrazić pełnię tryumfu odrodzonych pegeerowców z filozofem na czele: całe Zachodniopomorskie zalane w pestkę, a oni lecą na pierwszą wycieczkę na Costa Brava.
Personel postpegeerowski to zbieranina żywcem wyjęta z płócien Dudy-Gracza. Zgłuszeni tanim winem drzemią widowiskowo na przystanku, na którym nie zatrzymuje się żaden autobus. Z łaski reżysera prezentują się niekiedy w tonacji szyderczej, kiedy indziej wzbudzają litość, ale pozostają przerośniętymi dziećmi, którym przydałby się pedagog specjalny. Autokompromitacja wsi - raz sarkastyczna, innym razem liryczna - postępuje ze sceny na scenę. Wioskowy podpalacz, który wywoływał pożary, by strażacy mogli zarobić po sześć złotych za akcję gaśniczą, tęskni za odsiadką, bo w więzieniu był ping-pong i wideo, czyli "różne możliwości zainteresowania". "Jakiś taki respekt mnie wziął jak w kościele" - powiada pegeerowska dojarka, wsiadłszy na przednie siedzenie mercedesa. "Mówią, że Gierek to był komunista, a dla mnie to był Kazimierz Wielki" - deklaruje jeden z "wysadzonych z siodła" - "zastał Polskę murowaną, a zostawił drzewianą".
Wszystko to zagrane z nad-ekspresją przedstawienia świetlicowego lub wenezuelskiej telenoweli. Tyle że z tej aktorskiej cienizny widz łatwiej zapamiętuje kartoflane gęby wieśniaków niż deklamacje Marka Kondrata czy Andrzeja Chyry. Nad całością unosi się atmosfera składankowości i improwizacji. Scenarzysta Jarosław Sokół wiejskie realia przejął ze słynnego reportażu telewizyjnego o konsumentach wina "Arizona", ale w filmie wygląda to tak, jakby Gustaw Holoubek miał zagrać Jana Himilsbacha.
Wycieczka ekipy filmowej do pomorskiej wsi popegeerowskiej nie posuwa naszej wiedzy o bytowaniu rodaków odsianych przez wolny rynek nawet o krok. Ostatecznie cały zeszłoroczny repertuar filmowy to antologia nieszczęść, sprowadzonych na naród przez wolny rynek. W "Bajlandzie" Henryka Dederki bezdomni, mamieni przez kandydata na prezydenta wizją własnego mieszkania, popełniają samobójstwo duchowe i fizyczne. Dla młodych "salesmanów" z "Nie ma zmiłuj" Waldemara Krzystka, którzy także aktywizują się w branży winnej, pierwsza praca układa się w sekwencję zaprzaństwa, moralnej degrengolady i śmierci. Podobnie jak w "Pierwszym milionie" Waldemara Dzikiego, w którym kumple z warszawskiej Pragi po przejściowych olśniewających sukcesach na giełdzie doznają finansowego i moralnego upadku. Tę paradę kończy "Żółty szalik" Janusza Morgensterna - najważniejszy biznesmen fabuły wprawdzie trwa na nie zagrożonych pozycjach finansowych, ale za to jest alkoholikiem.
Obraz "Pieniądze to nie wszystko" kończy się happy endem: biznesmen powraca, pakuje nie trzeźwiejącą ferajnę do autobusu i wiezie ku nowym warsztatom pracy. A oni, jak zabawki nakręcane kluczykiem, ciągną ku nowej przygodzie. Jeżeli coś nie wyjdzie, ponarzekają i wrócą do alkoholowych obrzędów. Będzie kolejny materiał na film.

Więcej możesz przeczytać w 2/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.