Pojedynek generałów

Pojedynek generałów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Ehud Barak kontra Ariel Szaron. Różnimy się poglądami politycznymi, co nie zmienia mojej opinii, że jest on jednym z najwybitniejszych dowódców wojskowych Izraela. Na polu walki chciałbym stać obok niego" - w taki sposób premier Ehud Barak mówi o liderze konserwatywnej partii Likud, Arielu Szaronie, który będzie jego konkurentem w przedterminowych wyborach nowego szefa rządu. Szaron jest mniej uprzejmy wobec kontrkandydata. Pytany o Baraka, odpowiada lakonicznie: "Jest dzielnym oficerem, ale jako polityk okazał się rekrutem".
 
72-letni Ariel Szaron może, według sondaży, pokonać Baraka nawet trzydziestoprocentową różnicą głosów. Przewagę generał rezerwy zawdzięcza nie tyle lansowanej przez siebie polityce twardej ręki wobec Palestyńczyków, ile raczej błędom popełnionym w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy przez Baraka. Ich konsekwencją jest obecna tzw. druga intifada palestyńska. Szaron nie musi nic robić; może spokojnie siedzieć na swojej farmie i czekać na wybory. Byle tylko nie składał żadnych skrajnych deklaracji - oceniają specjaliści od public relations. Arik - jak nazywano Szarona w wojsku - najwyraźniej posłuchał tych rad: nabrał wody w usta i odmawia sprecyzowania programu politycznego, choć kampania wyborcza ruszyła już pełną parą.
Nagły wzrost poparcia dla Szarona związany jest też z nieobecnością na scenie politycznej populistycznego i wciąż lubianego przez Izrael-czyków byłego premiera Benjamina Netaniahu. Popularność Szarona stanowi tym większy fenomen, że obwiniany jest przecież o to, iż jego prowokacyjna wizyta na Wzgórzu Świątynnym stała się bezpośrednią przyczyną trwających wciąż walk i zamieszek.
- Nie będę składał żadnych deklaracji politycznych, gdyż Palestyńczycy wykorzystaliby je potem jako punkt wyjścia w rokowaniach pokojowych - powtarza Arik. Rzekomo z tego samego powodu nie chce się zgodzić na konfrontację telewizyjną z Barakiem. Przyczyna jest jednak zapewne inna: Szaron wie doskonale, że pomimo jego ogromnej przewagi w sondażach, wielu Izraelczyków obawia się, iż głosowanie na niego oznaczałoby zgodę na usztywnienie politycznego kursu wobec Arabów. Z doświadczenia wiadomo, że ten argument może się okazać decydujący na chwilę przed wrzuceniem kartki do urny. Dotyczyć to może zwłaszcza wyborców z tak zwanego sektora arabskiego, stanowiącego ponad jedną piątą elektoratu w liczącym 6 mln mieszkańców Izraelu. Arabowie izraelscy w ostatniej chwili mogliby z łatwością przeważyć szalę na korzyść obecnego premiera, szczególnie jeśli zachęci ich do tego Jaser Arafat. A ten jest chyba ostatnim politykiem palestyńskim gotowym rekomendować na premiera Szarona, który był głównym architektem izraelskiej inwazji na Liban w czerwcu 1982 r.
Pełniący wówczas funkcję ministra obrony w rządzie Menachema Begina Szaron wprowadził wojska do południowego Libanu. Twierdził, że zamierza zlikwidować istniejący tam wówczas tzw. Fatahland, z którego Palestyńczycy atakowali północny Izrael. W tajemnicy przed Beginem wysłał wojska dalej na północ, doprowadzając do zajęcia Bejrutu. Arafat, mający w stolicy Libanu kwaterę główną, musiał uciekać do Tunisu. Szaron do dziś odmawia podania ręki przywódcy Palestyńczyków, którego nazywa mordercą i terrorystą. Z kolei Palestyńczycy obarczają Szarona odpowiedzialnością za masakrę w obozach dla uchodźców Sabra i Szatila w zachodnim Bejrucie. Zbrodni tej dokonali wprawdzie libańscy maronici, ale Szaron oskarżany jest o to, że dopuścił do rzezi.
Arik dla znacznej części Izraelczyków jest jednak bohaterem narodowym - głównie z czasu wojny w 1973 r. Wojska egipskie sforsowały wówczas Kanał Sueski, przedostając się na Półwysep Synajski. Szaron na czele jednostek pancernych i komandosów, zamiast walczyć frontalnie z Egipcjanami (jak polecił mu sztab generalny), w innym miejscu przeprowadził wojska przez kanał, przedostając się na tyły przeciwnika, co zadecydowało o zwycięstwie. Potrafił też obejść się bez pardonu z Izraelczykami. Kilka miesięcy przed inwazją na Liban w ramach ostatniego etapu ewakuacji izraelskiej z Synaju zmusił ortodoksyjnych osadników żydowskich do wyjazdu z miasteczka Jamit, które kazał następnie zrównać z ziemią buldożerami.
Ten kontrowersyjny polityk zmierzy się teraz w wyborach z innym generałem rezerwy, Barakiem, za którego jedyny sukces na stanowisku premiera uważa się bezkrwawe wyprowadzenie wojsk z Libanu w maju 2000 r. Z takim dorobkiem politycznym trudno mu będzie konkurować z Szaronem. Wygląda więc na to, że Izraelem nadal będą rządzić generałowie, choć ich mundury od dawna wiszą w szafach.

Więcej możesz przeczytać w 3/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Autor: