Dezerterzy, oszuści i... krowa

Dezerterzy, oszuści i... krowa

Dodano:   /  Zmieniono: 
Machulski nawiązał do tradycji filmów Stanisława Barei i wyszła mu tragikomiczna przypowieść o naszym życiu
 
Tomasz Raczek: - Panie Zygmuncie, pieniądze to nie wszystko! To oczywiście tytuł najnowszego filmu Juliusza Machulskiego, ale również zdanie, które pasuje do całej polskiej produkcji filmowej.
Zygmunt Kałużyński: - Z tym, że trzeba by usunąć jedno słowo, żeby brzmiało: PIENIĄDZE TO WSZYSTKO! Nawet z tego filmu wynika taka właśnie prawda, nie mająca nic wspólnego z tytułem.
TR: - Uważa pan, że wszystko, co się teraz dzieje w polskim kinie, podyktowane jest komercyjnym wyliczeniem i ze sztuką nie ma nic wspólnego?
ZK: - Tak. Nawet więcej: jest to już program mentalny. Nasze kino kręci się tematycznie wokół sprawy pieniądza. Jego część rozrywkowa to przeważnie historie typu gangsterskiego, transplantowane z Ameryki na Pelcowiznę, do Rozprzy i do Mielęcina. Idzie w nich głównie o forsę. Natomiast druga część polskiego kina, czyli inscenizowanie klasyków, ma na celu wydobycie pieniędzy od widzów, którzy kierując się sentymentem narodowym, pójdą kupić bilet.
TR: - Panie Zygmuncie, ale czy w światowym kinie chodzi o coś innego? Przecież wszyscy chcą zarobić na produkcji filmów i wszędzie chodzi o pieniądze! Nie rozumiem, dlaczego tak to pana dziwi i dlaczego przekreśla to w pańskich oczach polskich filmowców.
ZK: - Mówi pan, że kino zawsze chce zarabiać.
TR: - W każdym razie na pewno wtedy, kiedy nie jest dotowane. Dawniej, za PRL, były subwencje państwowe na produkcję filmów i artyści mogli sobie pozwolić na kręcenie na przykład ambitnego filmu dla niewielkiej publiczności DKF-ów. Teraz trzeba najpierw długo namawiać sponsorów, żeby zechcieli sfinansować film, a oni - kiedy już chcą i wykładają pieniądze - mówią: dobrze, ale pod warunkiem że możemy liczyć na jakieś zyski.
ZK: - Jeżeli pan porównuje obecną sytuację z tą, która była za czasów systemu, to pozwolę sobie rozszerzyć temat, wracając do sprawy generalnego programu kina. Rzeczywiście kino było wtedy finansowane przez państwo, ale miało też program. Miniony system dziś ocenia się szalenie jednostronnie. To prawda, że było to państwo policyjne i obowiązywała kontrola, ale był to także system wieloduktowy. Obok drogi oficjalnej ciągnęły się twórcze, niezależne kierunki...
TR: - No i wyrwał się z pana nostalgiczny skowyt za PRL!
ZK: - Bo ja ciągle jeszcze jestem przywiązany do tych różnych kierunków, które się brały jednak z ideologii zainspirowanej marksizmem, z programu, w którym było budowanie społeczeństwa jednoklasowego, usunięcie wyzysku człowieka przez człowieka, przekonanie o tym, że rezultaty pracy powinny należeć do tych, którzy ją wykonują, a ludzkość całej kuli ziemskiej stanowi jedność. Ten program wywierał wpływ na sztukę, na kino także. Mieliśmy polemikę z romantyzmem, rozrachunek z przeszłością...
TR: - Panie Zygmuncie, rozrachunek z przeszłością to mamy i teraz, choćby w owej komedii "Pieniądze to nie wszystko", opowiadającej o ruinach pozostałych z opiewanego przez pana systemu, czyli o grupie byłych pracowników PGR, którzy zostali bez pracy i bez szans, jako odpadki z budowy nowego państwa. Machulski, ku mojemu zdumieniu, postanowił zrobić z nich bohaterów komedii, trochę nawiązując do tradycji filmów Stanisława Barei, i wyszła mu tragikomiczna przypowieść o naszym życiu.
ZK: - Tylko że przedstawione osoby są nikczemne, głupie, małe. To emocjonalni pigmeje, do których nie możemy mieć serca i którzy nie mogą nas zabawić. Ta komedia jest ponura i nieśmieszna, bo wszyscy bohaterowie są odpychający.
TR: - Jednak jest tu jedna postać, która chwyta za serce. Ani przez chwilę nie jest odpychająca, a jeszcze staje się żywym komentarzem do bieżących wydarzeń z pierwszych stron gazet. Tą postacią jest krowa Miła, będąca skrótem polskiej mentalności. Chuda, ale na pewno nie szalona, umiejąca przetrzymać wszystkie zmiany ustrojowe, biedy i nieszczęścia.
ZK: - Teraz mnie pan wzruszył. Rzeczywiście, w polskim filmie można mieć sympatię do owej krowy, może jeszcze do wielbłąda, który występuje w filmie Stuhra. Czyli najbardziej ludzkie w kinie współczesnym są zwierzęta. Taki, niestety, jest wniosek z pana poematu na temat krowy. Może występuję tu z pozycji nudzącego starca, ale naprawdę uważam, że kino twórcze musi mieć program odpowiadający potrzebom społeczeństwa.
TR: - Panu po prostu brakuje ideologii!
ZK: - Tak. Dobre kino zawsze broni interesu swojego społeczeństwa. Wiemy z przeszłości, że każdy twórczy okres w kinie w każdym kraju wiązał się z tym, że filmowcy potrafili zaspokoić potrzeby społeczne swojego środowiska. Tak było z kinem japońskim, zwalczającym feudalizm, przekleństwo tego narodu. Z kinem włoskim, które rozkwitło wtedy, gdy Włochy po wojnie starały się o ponowne zajęcie miejsca w świecie humanistycznym. Tak też było z kinem polskim, które w tym nieszczęsnym okresie systemu dokonało wielkiego rozrachunku z zaszłością historyczną. Również dzisiaj kino powinno służyć interesowi swojego kraju. Tymczasem jest ono wsteczne wobec tego interesu, bo proponuje margines przestępczy, który jest ucieczką od tego społeczeństwa. Ani pan, ani ja, ani olbrzymia większość z 40 milionów Polaków nie morduje szantażysty, zagrażającego naszym finansom, jak to widzimy w najlepszym jakoby filmie z owej grupy gangstersko-nadwiślańskiej, czyli "Długu".
TR: - No dobrze, ale w Stanach Zjednoczonych normalni ludzie też nie są gangsterami, a film gangsterski od lat ma się tam świetnie. Dlaczego nie pozwala pan naszym filmowcom postępować tak jak ich amerykańscy koledzy?
ZK: - Bo ich amerykańscy koledzy prócz tego, że zajmują się przestępstwami, obsługują całość życia amerykańskiego. A nasi nie kręcą filmów o tym, czym żyje społeczeństwo.
TR: - A czym żyje społeczeństwo?
ZK: - Społeczeństwo ma swój wielki interes, który polega na tym, żeby znaleźć się w nowym układzie po wstrząsach, jakie nastąpiły w wyniku likwidacji starego systemu. Trzeba mówić o zagrażającym ubóstwie, o dezorientacji olbrzymiej większości Polaków na temat ich osobistego losu, kraju...
TR: - Ależ to program dla Andrzeja Fidyka, a nie Juliusza Machulskiego.
ZK: - Nie, proszę pana, to jest program, którego Machulski nie wykonał, uciekając na dziwaczny margines, zupełnie niecharakterystyczny. Kino polskie znalazło się w stanie dezercji, a nasi filmowcy okazali się oszustami. Podsuwają widzom fałszywe sprawy, unikając tego, co jest w tej chwili dla Polaków najważniejsze, to znaczy przedstawienia ich narodowego interesu. Tego nie ma!
Więcej możesz przeczytać w 5/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.