Nieznani sprawcy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Na polską scenę polityczną wkracza zapomniana instytucja "nieznanych sprawców", którzy w PRL lubili temu czy owemu opozycjoniście dać w zęby, a następnie perfidnie nie dawali się schwytać kolegom z MO.
Sprawa lustracyjna byłej wicepremier i minister finansów taką sytuację zaczyna właśnie przypominać: jest "trup" polityczny w osobie Zyty Gilowskiej, ale kto był sprawcą, jakie miał motywy i dlaczego stało się to w określonym czasie nie wiemy, i być może nie dowiemy się.

Zamieszanie wokół Gilowskiej spotęgował tryb, w jakim jej sprawa trafiła do Sądu Lustracyjnego. Dlaczego, mimo krążących od dawna plotek o jej współpracy z SB, dopiero rankiem 23 czerwca rzecznik interesu publicznego skierował wniosek do sądu? Tym bardziej, że sędzia Włodzimierz Olszewski, rzecznik interesu publicznego, nie wszczął wcześniej żadnej sprawy lustracyjnej od początku swej kadencji (powołano go w styczniu 2005 r.), a jeszcze wcześniej dał się poznać jako przeciwnik powołania Sądu Lustracyjnego. Przypomnijmy, że ubiegłym roku burzę wywołało też nominowanie przez Olszewskiego na szefa jego biura płk Waldemara Mroziewicza, który od połowy lat 60. pracował na kierowniczych stanowiskach w archiwum SB i podejrzewany był o niszczenie akt. Skąd nagle taka nadzwyczajna gorliwość rzecznika, dysponującego przecież niespecjalnie mocnymi dowodami domniemanego kłamstwa lustracyjnego Gilowskiej (raporty esbeka, na których brakuje jej podpisów lub tzw. lojalki)?

Olszewski tłumaczy, że wniosek o lustrację Gilowskiej skierował do sądu jego zastępca Jerzy Rodzik. Ten zaś twierdzi, że skoro Zyta Gilowska podała się już do dymisji, to Sąd Lustracyjny postępowanie wobec niej powinien umorzyć, gdyż ustawa lustracyjna dotyczy tylko osób pełniących funkcje publiczne. Byłoby to najgorsze z możliwych rozwiązań. Oznaczałoby to, że nie dowiemy się, jakie dowody przeciwko Gilowskiej przedstawił rzecznik interesu publicznego i dlaczego właściwie doszło do kryzysu rządowego i dymisji tak ważnego członka gabinetu jak minister finansów.

Z całej historii wynikają póki co dwie rzeczy. Po pierwsze, jak najszybciej należy przyjąć nową ustawę lustracyjną, która uniemożliwi tego typu absurdalne sytuacje, gdy w biały dzień "wykańcza się" polityka, unikając przedstawienia zarzutów opinii publicznej. Po drugie, sprawa Gilowskiej powinna być przestrogą dla wszystkich, którzy lekceważą archiwa IPN, Sąd Lustracyjny i samą ideę lustracji, nie wykorzystują możliwości obrony przed - ich zdaniem - fałszywymi oskarżeniami o współpracę z tajnymi służbami PRL. Gdyby Zyta Gilowska dużo wcześniej złożyła wniosek o tzw. autolustrację do Sądu Lustracyjnego, być może do dziś sprawa byłaby już wyjaśniona i nie powstałyby warunki to politycznych gier głową minister finansów.

Krzysztof Trębski