Przegląd prasy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy Paweł Janas podał się do dymisji, czy Elżbieta Jakubiak może zostać kandydatką PiS na prezydenta stolicy, jaki pomysł na walkę z sektami ma LPR, czy odszkodowania zrujnują górnictwo - o tym piszą dzisiejsze gazety.
Jak dowiedział się "Fakt" Paweł Janas nie jest już selekcjonerem reprezentacji Polski. Podczas wtorkowej wizyty w PZPN złożył dymisję na ręce Michała Listkiewicza - pisze gazeta. Selekcjoner i prezes postanowili tę decyzję trzymać w tajemnicy do 14 lipca, kiedy Janas miał złożyć raport o mundialu. O tym, że "Janosik" zrezygnował, poinformował "Fakt" Ryszard Czarnecki, wiceprzewodniczący wydziału zagranicznego PZPN. - Rozmawiałem z selekcjonerem zaraz po złożeniu przez niego dymisji. Był wyluzowany, żartujący. Powiedział, że jest już wolny. Potem rozmawiałem z prezesem Listkiewiczem o nowym trenerze. Wydaje mi się, że będzie to młody szkoleniowiec z Polski, bo Michał stwierdził, że na trenera z najwyższej półki z zagranicy nas nie stać - opowiada "Faktowi" Ryszard Czarnecki. Dymisję Janasa musi przyjąć jeszcze zarząd PZPN, który zbiera się 14 lipca - czytamy w arytkule "Janas podał się do dymisji!".

Prawo i Sprawiedliwość nerwowo poszukuje kandydata, który po Lechu Kaczyńskim mógłby skutecznie powalczyć o utrzymanie przez partię władzy w stolicy - pisze "Dziennik" w tekście "PiS ma kłopot, kogo wystawić w stolicy". - Mamy problem - przyznają politycy partii Jarosława Kaczyńskiego. Zapewniają jednocześnie, że w jesiennych wyborach samorządowych na pewno zgłoszą kandydata do prezydentury w Warszawie. Coraz częściej dają jednak do zrozumienia, że pogodzili się z ewentualna porażką. Niedawno do grona pretendentów dołączyła Elżbieta Jakubiak, która należy do najbliższego grona współpracowników Lecha Kaczyńskiego. Jest szefową gabinetu prezydenta. - To jest pytanie o strategię, czy gramy o zwycięstwo, czy tez gramy o przyzwoity wynik. To nie jest kandydatka, która byłaby naturalną zwyciężczynią - komentuje poseł Artur Zawisza. - Mamy czarnego konia, spokojnie czekamy, aż inne kandydatury się zużyją, a wtedy my zgłosimy swojego - zapewnia szef klubu PiS Przemysław Gosiewski.

Zyta Gilowska, była wicepremier, powiedziała "Rzeczpospolitej", że nigdy nie otrzymała od rzecznika interesu publicznego żadnej informacji na piśmie, która dotyczyłaby jej lustracji. Uważa to za złamanie prawa. Była wicepremier przedstawia swoją wersję wydarzeń - pisze "Rzeczpospolita" w artykule "Rzecznik złamał prawo, uważa Gilowska". Jak mówi, po pierwszym, styczniowym spotkaniu u rzecznika zaległa cisza. O tym, że do sądu ma trafić wniosek lustracyjny w jej sprawie, dowiedziała się 13 czerwca od premiera. Zastępca rzecznika interesu publicznego Jerzy Rodzik poinformował ją, że właśnie przesłuchał ostatniego świadka, a dowody przeciw niej są bardzo poważne. "Gdybym pani nie znał, to nie miałbym żadnych wątpliwości co do pani winy" - miał jej powiedzieć Rodzik. - Dlaczego ostatni świadek był przesłuchiwany 13 czerwca, jeśli dzień wcześniej rzecznik poinformował ministra Wassermanna, że przygotował wniosek do sądu - dziwi się prof. Gilowska. - Dlaczego tak mocno stawia pani tezę o szantażu lustracyjnym. To zarzut bez precedensu. Może dlatego, że widziała pani swoją teczkę - pyta "Rzeczpospolita". - Niczego nie widziałam. Na szantaż wskazuje sekwencja zdarzeń. - Szantaż zaczął się już 17 stycznia, czyli na początku pani urzędowania? Wtedy sędzia Rodzik uprzedził panią, powołując się na ustawę, że może pani złożyć dymisję i uniknie skierowania wniosku do sądu? - O niczym mnie nie uprzedzał. Rozmowę potraktowałam jako wyjaśniającą - mówi Zyta Gilowska.

Psychomanipulacja uznana za przestępstwo zagrożone karą więzienia - takie zmiany w kodeksie karnym proponuje LPR. Ma to być skuteczny sposób na walkę z sektami. "Życie Warszawy" dotarło do szczegółów projektu. Problem psychomanipulacji w Polsce jest stale aktualny. A podczas wakacji wraca ze zdwojoną siłą. Zarówno policja, jak i rodzice młodzieży, która dostała się pod wpływ sekt, są bezsilni - mówi poseł Ligi Polskich Rodzin Andrzej Mańka. Zdaniem psychologów, psychomanipulacja, w tym tzw. pranie mózgu, to najczęściej stosowana w sektach technika, która kradnie wolność i prowadzi do izolacji oraz całkowitego podporządkowania członków grupy przywódcy. Za jej pomocą można nakłonić do zmiany trybu życia i zainteresowań, zerwania kontaktów z rodziną i przyjaciółmi oraz rezygnacji z nauki. Jednak psychomanipulacja, choć groźna, nie jest obecnie zakazana przez prawo - wskazuje gazeta. Być może zmieni się to w tej kadencji. Posłowie LPR przygotowali już stosowną propozycję zmian w kodeksie karnym. - Nasz projekt wzorowaliśmy na przepisach obowiązujących we Francji. Do tej pory to jedyny kraj w Europie, który zdecydował się na takie rozwiązania prawne. Mam nadzieję, że Polska będzie kolejnym - mówi poseł Mańka. I dodaje, że pomysł na pewno wywoła kontrowersje. - Sekty przenikają przecież do różnych środowisk, w tym politycznych i dziennikarskich - twierdzi. Nowe przepisy mają najostrzej karać fanatyków religijnych nakłaniających do aktów terroru, zabójstw i samobójstw, a także satanistów, jeśli chcą doprowadzić do mordów rytualnych. Takim osobom grozi kara pozbawienia wolności nie mniejsza niż 12 lat albo dożywocie. W praktyce może to oznaczać kary za samo rozpowszechnianie ideologii lub religii, która zainspiruje sprawców przestępstw. Proponowana przez LPR nowelizacja kodeksu karnego rozszerza także zakres czynów traktowanych jako przestępstwa przeciwko rodzinie. Karane mają być osoby, które nakłaniają dzieci i młodzież do zerwania kontaktu z rodzicami lub opiekunami prawnymi - czytamy w artykule "LPR chce wojny z sektami".

W piątek górnik Krzysztof Golec może wygrać w sądzie 12 lub 30 tysięcy. Niewiele, ale ten wyrok grozi katastrofą całej branży - ocenia "Gazeta Wyborcza" w artykule "Odszkodowanie dla górnika Golca, zawał dla górnictwa?". Krzysztof Golec przez wiele lat był przodowym w kopalni Wesoła w Mysłowicach. Za ciężką pracę dostawał na rękę ok. 2 tys. zł. W 1999 r. ruszył na wojnę ze swym pracodawcą - Katowickim Holdingiem Węglowym. Na mocy holdingowej umowy zbiorowej, którą zawarto w 1993 r., zarobki zatrudnionych pod ziemią nie mogły być niższe niż 90 proc. najniższego krajowego wynagrodzenia. Przepis zobowiązywał więc spółki węglowe (np. KHW) do corocznych podwyżek. Kopalń nie było na to stać i Golec zarabiał mniej, niż powinien. Teraz domaga się wyrównania zarobków za lata 1996-99. Szefowie KHW bronią się. Dawali przecież podwyżki zgodnie ze wskaźnikiem ustalanym w Komisji Trójstronnej. Był on jednak dużo niższy od zapisów w umowie zbiorowej. Szefowie spółki wierzyli do niedawna, że sędziowie spojrzą na sprawę z punktu widzenia górnictwa, a nie górnika. Jednak Sąd Okręgowy w Katowicach zasądził na rzecz Golca 12 tys. zł. Górnik idzie za ciosem i chce 30 tys. Wniósł apelację, którą w piątek rozstrzygnie katowicki sąd apelacyjny. Sprawa jest precedensowa i może wywołać lawinę. Na wyrok czeka z nadzieją 15 tys. górników, którzy złożyli już podobne wnioski w sądach. Średnio domagają się od spółek węglowych po 27 tys. zł. Waldemar Mróz, wiceprezes KHW, alarmuje: - Po tym wyroku pozwy spadną na nas jak lawina. Będziemy musieli ogłosić upadłość. Bez pracy może zostać kilkadziesiąt tysięcy osób. Ministerstwo Gospodarki przyznaje, że sprawa grozi upadkiem całego górnictwa. - Z zapartym tchem czekamy na decyzję sądu - przyznaje wiceminister Paweł Poncyljusz odpowiedzialny za górnictwo.

Fałszywe oskarżenia zabiły policjanta z Częstochowy - pisze "Super Express" w artykule "Zaszczuli go na śmierć". Jarosław Adamiecki, który powinien dostać nagrodę za złapanie przestępcy, doznał samych upokorzeń za sprawą prok. Agnieszki Kuźnickiej z Prokuratury Rejonowej w Piotrkowie Trybunalskim i jej szefa prok. Cezarego Michałka. To oni - wbrew oczywistym faktom, które udowodnili reporterzy "Super Expressu" - uparcie posądzali policjanta o rozbój na podstawie niewiarygodnych zeznań złapanego przez niego złodzieja. Policjant kompletnie załamał się, popadł w depresję i umarł. Tymczasem sąd oczyścił go ze wszystkich zarzutów! Adamiecki i dwaj jego koledzy z patrolu byli oskarżeni o napad i kradzież telefonu komórkowego. W styczniu 2005, na dworcu kolejowym w Piotrkowie Trybunalskim Jarosław Adamiecki, Dariusz Kidawa i Zbigniew Kucharczyk, trzej policjanci z Częstochowy, mieli nocny dyżur. Nagle rozległ się krzyk. "Łapać złodzieja! Chciał wyrwać mojej córce torebkę". Policjanci po krótkim pościgu zatrzymali złodzieja, Tomasza G., który miał prawie 3 promile alkoholu. Policjanci złodzieja przekazali straży miejskiej, która wypuściła go na wolność. Nad ranem cała trójka została wyciągnięta ze swych domów i trafiła do aresztu. Złodziej oskarżył ich o pobicie, kradzież telefonu komórkowego i 50 złotych! Po kilku godzinach wycofał oskarżenia. Ale prokurator twardo ufał złodziejowi i skierował wniosek do sądu o aresztowanie policjantów. Tymczasem reporterzy "Super Expressu" odnaleźli mężczyznę, na którego wezwanie zareagowali nocą policjanci. - Ci dzielni chłopcy złapali złodzieja i zostali za to ukarani? To skandal! - mówi Krzysztof Cieślak.

Przegląd prasy przygotował
Sergiusz Sachno

Przegląd prasy

Od poniedziałku, 13 lutego 2006, publikujemy codzienny przegląd prasy. Możesz go zamówić w formie newslettera, odwiedzając stronę: http://www.wprost.pl/newsletter/