Przegląd prasy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dlaczego Brytyjczycy odwołali wizytę Lecha Kaczyńskiego, kim jest informator Jacka Kurskiego, kto jest na liście Andrzeja Leppera - o tym piszą czwartkowe gazety.
Prezydent Lech Kaczyński nie wziął udziału w obchodach 80 urodzin brytyjskiej królowej. Jego oficjalna wizyta w Londynie na zaproszenie Tonego Blaira została odwołana - pisze "Dziennik" w artykule "Brytyjczycy odwołali wizytę prezydenta Kaczyńskiego w Londynie". Taka decyzja to ewenement w świecie dyplomacji, bo do zmiany planów na tak wysokim szczeblu dochodzi rzadko, i to zawsze z istotnego powodu. A ta wizyta miała być szczególna, bo 17 czerwca w Londynie prezydent Kaczyński wraz z małżonką mieli być przyjęci na audiencji przez obchodzącą 80. urodziny królowa Elżbietę II. Dłoń brytyjskiej monarchini w jej rezydencji ściskali dwaj poprzednicy Kaczyńskiego. Prezydent Lech Wałęsa w 1991 r. i prezydent Aleksander Kwaśniewski w 2006 r. W 1966 r. obaj podejmowali ją w Polsce. Lech Kaczyński będzie musiał jeszcze poczekać. Przygotowywaną od wielu miesięcy czerwcowa wizytę Kaczyńskiego odwołał brytyjski premier. Poprosił, by przełożyć ją na koniec czerwca - już po uroczystościach związanych z urodzinami królowej. Ta data nie spodobała się stronie polskiej. Wizyta została więc odwołana. "Przełożona" - prostuje szefowa gabinetu prezydenta Elżbieta Jakubiak. Ale termin następnego spotkania nie został określony. Zdaniem rozmówcy "Dziennika", zawodowego dyplomaty Brytyjczycy dali wyraźny sygnał Polakom, że coś zgrzyta między naszymi państwami.

Jacek Kurski, informując opinię publiczną i prokuraturę o rzekomo przestępczym finansowaniu kampanii Donalda Tuska przez PZU, twierdził, że ma twarde dowody. Ale konkret podaje jeden - pisze "Gazeta Wyborcza" w tekście "Kim jest informator z PZU?". "Charakterystyczna jest postać Stefana Kawalca, szefa zespołu programowego zajmującego się gospodarką w PO, który brał udział w kampanii tej partii. Jednocześnie jest on dyrektorem zarządzającym w PZU z wynagrodzeniem, według moich informacji, kilkudziesięciu tysięcy złotych" - mówi "Gazecie Polskiej". Również Przemysław Gosiewski, szef klubu PiS, sugerował, że Kawalec był łącznikiem między Platformą a PZU. Jacek Kurski mija się z prawdą. Stefan Kawalec nie brał udziału w kampanii wyborczej PO, choć z tą partią jest kojarzony. Przed rokiem Kawalec zastrzegał, że nie jest doradcą Platformy. Dla posła PiS Kawalec jest podejrzany. Za to wiarygodnym źródłem jest Włodzimierz Soiński, były członek zarządu PZU, główny informator Kurskiego. O Soińskim pisze w "Polityce" Joanna Solska: "Po raz drugi przyjął go Zdzisław Montkiewicz, gdy Leszek Miller mianował go prezesem PZU. (...) Z zarządu PZU wyrzucił Soińskiego Stypułkowski. Teraz Soiński, współpracownik Montkiewicza, o którego związkach ze służbami media informowały szeroko, zgłasza gotowość współpracy z PiS i partia bierze to za dobrą monetę". Według mediów Włodzimierz Soiński był jednym z poważniejszych kandydatów na prezesa PZU, a "Nasz Dziennik" przed dwoma tygodniami twierdził, że jego rozmowy w tej sprawie z liderami PiS wypadły pomyślnie. Żeby zwiększyć swoje szanse, Soiński przyniósł do PiS "kwity" na poprzedniego prezesa PZU Cezarego Stypułkowskiego, donosząc, że były prezes trzymał w PZU stronę mniejszościowego inwestora Eureko. Coś jednak stanęło Soińskiemu na przeszkodzie. "Do PiS zaczęły docierać informacje, że Soiński jest agentem Wojskowych Służb Informacyjnych" - pisał 8 czerwca "Dziennik". Wcześniej podobną aluzję zrobił Stypułkowski w wywiadzie dla miesięcznika "Forbes". "Kilka ważnych osób, które mogły być kojarzone ze służbami, już nie jest pracownikami PZU" - powiedział.

Andrzej Gregosiewicz, profesor lubelskiej Akademii Medycznej, mówił, że leki homeopatyczne wcale nie pomagają, i przegrał sprawę o zniesławienie - informuje "Gazeta Wyborcza" w tekście "Lekarz musi przeprosić producenta leków homeopatycznych". Prof. Andrzej Gregosiewicz jest kierownikiem II kliniki ortopedii dziecięcej w Dziecięcym Szpitalu Klinicznym w Lublinie. Do sądu pozwała go firma Boiron, francuski potentat w produkcji leków homeopatycznych, m.in. Oscillococcinum stosowanego przeciwko grypie. - W swoich publikacjach pan profesor twierdził, że produkowany przez nas lek Oscillococcinum naraża zdrowie i życie ludzi - mówi Laura Milecka z polskiej filii Boiron. - Oskarżał nas również o korupcję, twierdząc, że wraz z innymi firmami wpłynęliśmy na treść przepisów ustawy o prawie farmaceutycznym. Wysuwane zarzuty są całkowicie bezpodstawne - dodaje. Firma domagała się opublikowania na łamach prasy przeprosin oraz wpłacenia przez profesora 10 tys. zł na konto fundacji Pożywienie Darem Serca. Lubelski sąd na poniedziałkowym posiedzeniu zdecydował, że wystarczą przeprosiny. Prof. Gregosiewicz zapowiada apelację. - Leki homeopatyczne to oszustwo, które przynosi producentom ogromne pieniądze. Sam miałem pacjentów, którzy zamiast sięgnąć po tradycyjne metody leczenia, próbowali homeopatii. W konsekwencji ich stan się poważnie pogarszał - tłumaczy.

Samoobrona przygotowała listę z nazwiskami kilkuset osób, które mają objąć stanowiska rządowe i okołorządowe - pisze "Rzeczpospolita" w tekście "Nowa lista Andrzeja Leppera". Według informacji "Rz" ci, którzy znaleźli się na tej liście, są po cichu sprawdzani przez specsłużby. Skąd się wzięło tylu kandydatów na posady, gdy wiadomo, że ławka kadrowa Samoobrony jest bardzo krótka? To dawni kandydaci na europosłów i parlamentarzystów. A także ludzie, którzy sami się zgłaszają do partii Leppera - choćby niektórzy dziennikarze TVP z czasów Roberta Kwiatkowskiego. Od kilku miesięcy tych zgłaszających się jest coraz więcej. Zresztą to nie tylko ludzie dawniej związani z postkomunistyczną lewicą, ale także ze środowiskami prawicowymi. Część z nich ma doświadczenie w działalności biznesowej - jak Dariusz Jesiotr, którego władze Samoobrony uważają za doskonałego kandydata do władz PZU. Szef Samoobrony coraz intensywniej domaga się od PiS stanowisk dla swoich ludzi. Zaczął też grozić, że jeśli tych posad nie dostanie, to istnienie koalicji stawia pod znakiem zapytania. I robi to akurat w momencie, gdy PiS jest zajęte walką z Platformą w związku z aferą billboardową. - Albo rządzimy w otwartej koalicji, albo kończymy zabawę - oświadczył. Otwarta koalicja to - zdaniem Leppera - taki układ, w którym jego partia ma 20 proc. wszystkich stanowisk.

W ostatnim czasie do Irlandii wyjechało 150 tysięcy Polaków. Tymczasem w Dublinie tak jak przed laty pracuje tylko dwóch konsulów. Podobnie jest w Norwegii, Wielkiej Brytanii, Holandii, wszędzie tam, gdzie Polacy wyjeżdżają do pracy - pisze "Rzeczpospolita" w tekście "Konsulaty RP w oblężeniu". Przy załatwianiu nawet najpoważniejszych życiowych spraw polscy pracownicy właściwie zdani sami na siebie. Piotr Z. pojechał do Norwegii, by dorobić jako kierowca tira. Zginął 12 czerwca, gdy prowadzona przez jego kolegę ciężarówka wpadła w poślizg i stoczyła się w przepaść. Do dziś jego syn Jakub nie może sprowadzić zwłok ojca do kraju. - Norweskiego nie znam, a konsulat mi nie pomaga - mówi. Nie wie, kiedy będzie mógł urządzić pogrzeb ojca. Adam Szczypek, polski konsul w Oslo, ma tylko jedną osobę do pomocy w rozwiązywaniu problemów przeszło 120 tysięcy Polaków. Tylu pracuje dziś w Norwegii i Islandii. - Śpię po pięć godzin dziennie, nie wiem, w co ręce włożyć - broni się. Dlaczego tak się dzieje? - W zeszłym roku MSZ nie dostało ani grosza na otwarcie nowych konsulatów czy zwiększenie liczby etatów. A od kiedy na Zachód ruszyła fala zarobkowych emigrantów, na jednego konsula przypada prawie sto tysięcy Polaków - przyznaje Tomasz Lis, dyrektor Departamentu Konsularnego MSZ. Zastrzegający anonimowość dyplomaci uważają, że od lat priorytetem były ambasady, bo ich obsadą interesowali się politycy. Dlatego utrzymywane są placówki w Etiopii, Tanzanii czy Angoli, gdzie ambasad nie mają nawet bogate kraje. O finansowaniu pracy konsulatach nikt nie myślał

Bank BGŻ stracił 240 mln zł na podejrzanych operacjach. Organizator przekrętu Bogusław Nadaj, który wyłudził blisko 28 mln, dostawał od banku prowizję za wskazanie kredytobiorców oszustów - pisze "Życie Warszawy" w artykule "Bank robił interesy z biznesmenem oszustem". Jak to możliwe, że oszust wyłudzający kredyty dostawał pieniądze za wyszukiwanie firm chętnych do wzięcia kredytów? Odpowiedzi na to pytanie szukają teraz śledczy. - Firmy, które Nadaj polecił IV Oddziałowi BGŻ, uczestniczyły później w wyłudzeniach kredytów. Oznacza to, że bank płacił za to, że był okradany - powiedział "ŻW" jeden ze śledczych. BGŻ nie zawiadomił o popełnieniu przestępstwa przez Nagaja, którego firmy wyciągnęły z banku 28 mln zł. Kiedy "ŻW" zapytało centralę BGŻ o podejrzane interesy banku z biznesmenem, otrzymało lakoniczną odpowiedź. - Nie możemy podać szczegółowych informacji,co do pana Bogusława Nadaja, ponieważ prowadzone jest śledztwo i dla jego dobra nie powinniśmy udzielać takich odpowiedzi. Dodatkowo, obowiązuje nas tajemnica bankowa i nie możemy przekazywać informacji o naszych klientach - stwierdziła Magdalena Paciorek z biura prasowego BGŻ.

Przegląd prasy przygotował
Sergiusz Sachno

Przegląd prasy

Od poniedziałku, 13 lutego 2006, publikujemy codzienny przegląd prasy. Możesz go zamówić w formie newslettera, odwiedzając stronę: http://www.wprost.pl/newsletter/