Jednostki niespecjalne

Jednostki niespecjalne

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nikt w Polsce nie wie, co zrobić z oddziałami komandosów. Grom jest tak znakomitą jednostką specjalną, że samo jego istnienie otwiera nam drzwi do NATO - mówili szefowie MON przed przyjęciem nas do paktu w 1999 r. Minęły dwa lata i superjednostka nie ma właściwie co robić, podobnie jak pozostałe oddziały specjalne w naszej armii. Brak pomysłu na wykorzystanie komandosów to problem marnowania publicznych pieniędzy oraz umiejętności wyszkolonych ludzi. Po co nam jednostki specjalne, skoro nie potrafimy ich wykorzystać?
- Bałagan wokół sił specjalnych rzeczywiście może spowodować, że po tych specjalistów coraz śmielej zacznie sięgać świat przestępczy - uważa Paweł Graś, poseł sejmowej Komisji Obrony Narodowej. - Mafia będzie werbować żołnierzy służby zasadniczej, którzy zdobywają umiejętności w jednostce komandosów w Lublińcu - dodaje gen. Sławomir Petelicki, były dowódca Gromu.
To, co posłom i dowódcom wydaje się kwestią przyszłości, jest już, niestety, faktem. Kilkudziesięciu emerytowanym żołnierzom jednostek specjalnych zaproponowano wysokie sumy (co najmniej kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie) za szkolenie członków gangów. Nikt nie wie, ilu skorzystało z tej oferty. Praktykom tym chcą zapobiec sami weterani. W tym celu powołali Fundację Byłych Żołnierzy Jednostek Specjalnych. Umożliwia ona emerytowanym komandosom dorabianie przy szkoleniu policji i wojska. Oferty pracy można jednak policzyć na palcach jednej ręki.

Elita, czyli kłopotliwy balast
W Polsce działają trzy jednostki, o których mówi się "specjalne": JW 2305, czyli Grom, 1. Pułk Komandosów Specjalnych z Lublińca oraz Formoza, czyli grupa płetwonurków marynarki wojennej. Każda z nich podlega innemu dowództwu: Grom - resortowi obrony, pułk komandosów - Sztabowi Generalnemu, płetwonurkowie - dowódcy marynarki wojennej. Do lat 90. w każdej dywizji istniała tzw. kompania kadrowa, czyli pododdział do zadań specjalnych. Decyzją gen. Tadeusza Wileckiego, szefa Sztabu Generalnego za prezydentury Lecha Wałęsy, zostały one rozwiązane. Kadra tych oddziałów trafiła do MON, policji, Straży Granicznej, a najlepsi - do Gromu. Zadania pododdziałów specjalnych miał przejąć pułk komandosów z Lublińca. Specjalny jest on jednak tylko z nazwy: ani nie służą tam wyłącznie zawodowi żołnierze, ani jednostka nie dysponuje odpowiednim sprzętem.
Nadal w brygadach i dywizjach znajdują się "specjalne" pododdziały rozpoznawcze. Mają one dostarczać informacji o wojskach przeciwnika, utrudniać mu wykonywanie manewrów i precyzyjnych uderzeń ogniowych. Wypełniają też misje wywiadowcze i dywersyjne na tyłach wroga. Problem polega na tym, że tylko ich dowódcy są odpowiednio wyszkolonymi żołnierzami zawodowymi.

Dowództwo operacji specjalnych, czyli nikt nic nie wie
Prawie od dwóch lat w resorcie obrony mówi się o utworzeniu dowództwa operacji specjalnych. W jego skład weszłyby trzy istniejące dziś jednostki. Nadal nie wiadomo jednak, komu miałyby podlegać ani na jaki budżet mogłyby liczyć.
- Utworzenie takiej formacji jest konieczne - przekonuje poseł Graś. Jego zdaniem, dowództwo operacji specjal-nych powinno mieć cywilny nadzór, własny budżet i szefa wiarygodnego dla polskiego wojska oraz zagranicznych partnerów.
Co najważniejsze, wciąż nie wiadomo, do jakich zadań mają być szkoleni żołnierze jednostek specjalnych. Jesienią ubiegłego roku minister Bronisław Komorowski stwierdził tylko, że przed nowymi wyzwaniami, wykraczającymi poza dotychczasowe zadania antyterrorystyczne, stanie Grom. Na razie nikt nie określił nowych zadań Gromu. Od momentu kryzysu jesienią 1999 r., gdy zwolniono gen. Sławomira Petelickiego, z jednostki tej odeszło kilkunastu żołnierzy. W ciągu sześciu miesięcy, kiedy Gromem dowodzili oficerowie Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych, popełniono istotne błędy w szkoleniu, m.in. ułatwiono żołnierzom dostęp do broni. W efekcie samobójstwo popełnił jeden z chorążych. Błędem było również zlikwidowanie etatu psychologa, co jest standardem w jednostkach specjalnych na Zachodzie.
Dla jednostek specjalnych, w tym dla Gromu, najgorsze jest to, że od miesięcy nie postawiono im żadnych zadań. Żołnierze tylko się szkolą, żeby nie stracić nawyków. Snajper, by utrzymać sprawność, musi na przykład wystrzelić miesięcznie 200 nabojów. Nie przeplatane akcjami ćwiczenia są jednak nużące, żołnierze tracą motywację do szkolenia. W gruncie rzeczy nie wiadomo więc, jaka jest wartość bojowa tych jednostek.

Niebezpieczni fachowcy
Podstawowe szkolenie żołnierza sił specjalnych kosztuje ponad sześć milionów złotych. Trafiają do tych oddziałów - tak jest na przykład w wypadku Gromu - osoby mające ponad trzydzieści lat, co najmniej dziesięcioletni staż w wojsku, z ilorazem inteligencji powyżej 118 punktów i znajomością języków obcych. Jednostki specjalne, także polskie, są wyposażone w broń najnowszej generacji, głównie amerykańską i brytyjską. Broń niektórych typów, m.in. snajperska, może być używana tylko przez jednego żołnierza.
- Ludzie szkoleni przez tyle lat, opanowujący tak specyficzne umiejętności, powinni wiedzieć, że ich praca ma sens - mówi poseł Paweł Graś. Na razie nie mogą robić nawet tego, co dotychczas, czyli szkolić się w uwalnianiu zakładników, niszczeniu wybranych obiektów, likwidacji grup terrorystycznych. Grom raczej przetrwa, lecz los żołnierzy z jednostki w Lublińcu nie jest pewny. Ma z niej odejść prawie połowa ludzi, bo zgodnie z planami sztabowców pułk ma się przekształcić w batalion. Zwolnieni raczej nie znajdą pracy - ani w armii, ani w cywilu. Podczas ubiegłorocznej akcji Centralnego Biura Śledczego przeciwko rządzącemu na Śląsku gangowi Krakowiaka zatrzymano czterech byłych komandosów z Lublińca pracujących dla podziemia. Mieli specjalistyczną broń snajperską, którą mogli kupić tylko od pozostających w służbie kolegów. - Żołnierze jednostek specjalnych dysponują umiejętnościami nie do przecenienia dla grup przestępczych - mówi Paweł Biedziak, rzecznik prasowy komendanta głównego policji. W walce z nimi przeciętny policjant nie ma żadnych szans.

Wojownicy przyszłości
Alvin i Heidi Tofflerowie, autorzy "Wojny i antywojny", nazywają żołnierzy jednostek specjalnych wojownikami jutra. W sytuacjach kryzysowych, jakie mogą się zdarzyć w przyszłości (waś-nie etniczne, terroryzm, przemyt narkotyków, spory graniczne) nie będą przydatne dywizje czołgów, lecz małe, nowocześnie wyposażone, mobilne jednostki złożone z zawodowców szkolonych do zadań specjalnych (działań wywiadowczych, rozpoznania, strzelań snajperskich czy uwalniania zakładników). W USA dowództwo operacji specjalnych ma do dyspozycji ponad czterdzieści tysięcy żołnierzy wszystkich rodzajów sił zbrojnych, którzy brali udział w akcjach w 20 krajach, od Kuwejtu po Okinawę. Brytyjczycy mają elitarne SAS, Francuzi - 1. i 2. Brygadę Spadochronową oraz 13. Pułk Dragonów. Nawet małe państwa utrzymują silne jednostki: Dania - Jaegerkorps, Belgia - Paracommando, Tajwan - komando amfibijne. Sprawdziły się one w czasie operacji na Falklandach, w Kuwejcie, na Grenadzie oraz podczas ostatniej, spektakularnej akcji ratowania amerykańskiego pilota zestrzelonego przez Serbów nad Kosowem. Także przebieg konfliktów w byłej Jugosławii, Czeczenii czy republikach kaukaskich potwierdza korzyści płynące z posiadania specjalnych formacji wojskowych. Wszystkie kraje, które redukują wydatki na wojsko, podwyższają nakłady na siły specjalne. Czy w Polsce zawsze musi być odwrotnie? Czy jedynym zajęciem naszych komandosów ma być szkolenie gangsterów i praca dla podziemia?

Więcej możesz przeczytać w 7/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.