Odkrywanie Ameryki

Odkrywanie Ameryki

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kiedy Francja rozstanie się z etatystyczno-centralistycznym modelem państwa? Z mitem opiekuńczości i wszechwładzy państwa Brytyjczycy pożegnali się w czasach "żelaznej" Margaret Thatcher, Skandynawów i Hiszpanów do zaprowadzenia racjonalnej polityki ekonomicznej zmusił kryzys początku lat 90. W Unii Europejskiej coraz silniejsze są tendencje do łamania tradycyjnych monopoli państwowych i powierzania przedsiębiorstwom prywatnym zadań służb publicznych. Tylko Francja robi wszystko, by w tej dziedzinie ograniczyć wpływ unijnych dyrektyw, i z uporem walczy o zachowanie status quo. Ostatnio jednak nawet w Paryżu odzywają się głosy coraz odważniej wskazujące, że model państwa, do którego Francuzi są tak przywiązani, to kosztowny przeżytek. Najwyraźniej nadchodzi czas na odkrycie Ameryki także nad Sekwaną.

Strajk w interesie obywatela
We Francji każda próba reform lub redukcji przywilejów służb publicznych kończyła się odejściem ministra starającego się tego dokonać, a niekiedy także upadkiem gabinetu. W ostatnich latach doświadczył tego rząd premiera Juppé, a już w socjalistycznym rządzie - minister gospodarki i finansów Christian Sautter, który chciał usprawnić działanie swojego resortu, wprowadzając zasadę ułatwiania życia obywatelowi, a nie urzędnikowi. Wywołało to burzę, gdyż reforma groziła ujawnieniem masy zbędnych biurokratów. Związki zawodowe ogłosiły strajk i minister musiał odejść. Niemal zawsze w takich sytuacjach związkowym demagogom udaje się przekonać większość Francuzów, że utrącają inicjatywy odbiurokratyzowania w interesie… ogółu.
Argumentacja taka opiera się na wpojonym głęboko przekonaniu, że naczelnym zadaniem państwa jest opiekowanie się obywatelami i że w praktyce spełniają je na co dzień urzędnicy państwowi i pracownicy służb publicznych. To dlatego wbrew podszeptom rozumu przeciętny Francuz dość regularnie potulnie wędruje pieszo do pracy, tkwi w kilometrowych korkach, godzi się z kilkudniowym opóźnieniem wyjazdu na urlop, a w sondażach i tak udziela strajkom transportowców, kolejarzy, energetyków, pocztowców itp. poparcia sięgającego 60-70 proc.

Przebudzenie elit
Wbrew pozorom przeciętny Francuz nie jest jednak masochistą. Jest raczej ofiarą kolosalnego oszustwa. Świadomość tego zaczyna się z wolna upowszechniać - na razie wśród elity intelektualnej i gospodarczej. Świadczy o tym m.in. prawie równoczesne ukazanie się kilku publikacji poświęconych demistyfikacji pojęcia "służb publicznych" i ich roli. Były premier Édouard Balladur napisał w książce "Odrodzenie prawicy", że służby publiczne w stylu francuskim stały się w swej obecnej formie przeżytkiem, i wezwał do "aktywnego kontynuowania całkowitych lub częściowych prywatyzacji, w tym także w tradycyjnych sektorach monopolu państwa". Kompletniejszy przegląd sytuacji zawiera książka "Nasze państwo. Prawda o funkcjonariuszach publicznych" Bernarda Spitza i Rogera Fauroux, byłego szefa firmy Saint-Gobain i byłego bezpartyjnego ministra przemysłu w rządzie socjalistycznego premiera Michela Rocarda. Autorzy obiektywnie oddają państwu sprawiedliwość wszędzie tam, gdzie należycie spełnia ono swoje zadanie (na przykład w sprawach obronnych), nie mogą jednak uniknąć określenia korpusu urzędników mianem "bloku bezproduktywności" i przedstawienia ponurego obrazu ociężałości, korporatyzmu i marnotrawstwa. Przypominają też, że OECD ustaliła - i nikt nie mógł temu zaprzeczyć - iż Francja jest mistrzynią zarówno w dziedzinie opodatkowania obywateli, jak i mnożenia przepisów oraz regulaminów.
Najsurowiej i najbrutalniej sprawę przedstawia Bernard Zimmern w "Wyzyskiwaczach państwa". Wychodzi on z założenia, iż przywiązanie Francuzów do modelu państwa opiekuńczego, uosabianego przez urzędy i służby publiczne, wynika z przeświadczenia, że wprawdzie płaci się większe podatki i cierpi większe bezrobocie niż gdzie indziej - zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych - ale warto się poświęcić, bo potem następuje sprawiedliwsza i obfitsza redystrybucja. Tymczasem Zimmern udowadnia, że państwo nie tylko ściąga więcej podatków niż USA, ale w dodatku dużo mniej z pozyskanych w ten sposób pieniędzy redystrybuuje.

Armia pasożytów
W przeciwieństwie do Ameryki społeczeństwo obywatelskie we Francji nie wykształciło mechanizmów zapobiegawczych i kontrolnych. Można wprawdzie badać legalność postępowania funkcjonariuszy publicznych, lecz nie ich efektywność i przydatność. Rola deputowanych ogranicza się do przegłosowania budżetu, ale potem nie ponoszą odpowiedzialności za jego realizację i nie mają kontroli nad wprowadzającą go w życie administracją. Paradoksalnie, realną władzę sprawują kierownictwa związków zawodowych służb publicznych. Regułą jest nie tylko dyskretne wykorzystywanie pieniędzy podatników do finansowania wywalczonych dla siebie przywilejów (na przykład emerytur na nieporównanie lepszych warunkach niż reszty obywateli, skądinąd płacących wyższe i dłużej gromadzone składki), ale także gorączkowe wydawanie publicznych środków na bzdury. Warunkiem uzyskania przez każdy sektor administracji i służb publicznych co najmniej takiego budżetu jak w roku poprzednim jest jego wydanie - zupełnie jak niegdyś w PRL!
Zimmern dowodzi, że wokół systemu pomocy socjalnej i walki z bezrobociem z całym cynizmem zbudowano system ciepłych posadek, skupiony przede wszystkim na obronie urzędniczych przywilejów. W latach 1990-1997 liczba tak zwanych pracowników socjalnych wzrosła we Francji o 36 proc. W tym samym czasie liczba osób korzystających z pomocy socjalnej wzrosła o 17 proc. Nie istnieje żaden system rozliczania urzędników ani nawet weryfikowania, czy są w ogóle obecni w pracy. Według Zimmerna, Ministerstwo Zatrudnienia (sic!) tak oto formułuje jedno z kryteriów powodzenia programu walki z bezrobociem: "jeżeli liczba osób korzystających z pomocy jest na końcu okresu wyższa niż liczba takich osób na początku okresu". Najłatwiej zatem spokojnie zaczekać, aż wzrośnie liczba bezrobotnych, by następnie obdarować ich zasiłkami, uzyskując wysoką ocenę za realizację programu... Tak zorganizowane państwo opiekuńcze może - paradoksalnie - działać wbrew interesom obywateli i stwarzać grunt do nadużyć.

Strach na wróble
Dlaczego zatem elita polityczna ciągle przekonuje Francuzów, że państwo działa może mniej efektywnie niż USA, ale jest za to sprawiedliwsze i bezpieczniejsze? Gdyż, zdaniem Zimmerna, ujawnienie pełnych danych porównawczych spowodowałoby, że funkcjonariusze publiczni sami musieliby pójść na bezrobocie. Jak bowiem uzasadniliby swoje istnienie i działania, gdyby społeczeństwo się zorientowało, że w USA bezrobocie jest niższe, a średni okres stałego zatrudnienia dłuższy niż we Francji; że nad Sekwaną jest proporcjonalnie więcej biednych; że opieka socjalna i zdrowotna w Stanach Zjednoczonych jest co najmniej równie dobra (jeśli nie lepsza) - i wreszcie że administracja państwowa i służby publiczne są tam o połowę mniej rozbudowane, co pozwala państwu na znacznie niższe opodatkowanie firm i obywateli. Jean-Fran˜ois Revel również stawia jednoznaczną diagnozę: "Dziki etatyzm - silny wobec słabych i słaby wobec silnych - uzasadnia swoje istnienie korygowaniem nierówności, ale wprowadza jeszcze gorsze - strukturalne i instytucjonalne (…). Jeden z jego trików polega na przekonywaniu ofiar systemu, iż są jego beneficjentami. Ta propaganda skutecznie ogłupia większość Francuzów". "Ameryka - pisze Zimmern - jest antytezą Francji. Francja czci urzędnika, a Ameryka - przedsiębiorcę." Dodatkowym problemem jest kształcenie elit urzędniczych. Od kilku dziesięcioleci rekrutują się one głównie z Krajowej Szkoły Administracji (ENA). Kiedy Alain Madelin, objąwszy tekę ministra przemysłu, spróbował się otoczyć praktykantami z prywatnych firm, został bardzo szybko przywołany do porządku i musiał zmienić skład gabinetu na "właściwy".
Szanse na szybką zmianę sytuacji - zdaniem Claude’a Imberta, szefa tygodnika "Le Point" - są niewielkie. Imbert wskazuje, że - niestety - francuska tradycja etatystyczno-centralistyczna aż nadto dobrze rozumie się z francuskim socjalizmem. Zresztą ani na prawicy, ani na lewicy nikt nie jest zainteresowany, by ratować państwo, uderzając w rozrośniętą i uprzywilejowaną kastę urzędników. Nikt nie chce się narazić temu ważnemu elektoratowi, zwłaszcza przed przewidzianymi na marzec wyborami lokalnymi oraz przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi. Można się zatem obawiać, że - jak to ujmuje Revel - reforma państwa we Francji pozostanie na długo ulubionym tematem błyskotliwych publicystów - lecz tylko strachem na wróble dla rządów.
Więcej możesz przeczytać w 8/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.