25 lutego 2001

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zanim belgijski system penitencjarny objął Marca Dutroux opieką, temu ostatniemu wydawało się, że w pozbawianiu innych wolności nie ma dla bezpośrednio zainteresowanych nic specjalnie dolegliwego. Jesteśmy barbarzyńcami. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i nie owijać prawdy w bawełnę. Jesteśmy barbarzyńcami, bo nie wychodzimy na ulice i nie nadstawiamy własnych torsów, by stanąć w obronie ludzi gnijących w więzieniach w warunkach, które zmuszają ich do wzywania pomocy. Oni wzywają, a my nic. Jak bezduszne głazy.

Z belgijskiego więzienia w Arlon dochodzi na przykład wołanie Marca Dutroux. Został on aresztowany w 1996 r. i od tego czasu jest trzymany w izolacji, pod specjalnym nadzorem - nie tylko dlatego, że już raz próbował ucieczki, ale również dlatego, że współwięźniowie mogliby mu wymierzyć dotkliwe kary zupełnie nie przewidziane w przepisach. Marc Dutroux ma bowiem na sumieniu czyny, które nawet w zawodowych bandziorach wzbudzają obrzydzenie i pogardę, a może nawet coś w rodzaju naruszenia poczucia estetyki i honoru. Dutroux nie jest zwykłym bandziorem, tylko pedofilem i mordercą, który zamurował i zagłodził w piwnicy swojego domu cztery dziewczynki. Wszystko wskazuje na to, że po pięciu latach zaczyna w nim dojrzewać pogląd, iż przetrzymywanie kogoś w zamknięciu to rzecz nad wyraz nieprzyjemna dla osoby zamkniętej. Mamy do czynienia ze sporym sukcesem pedagogicznym belgijskiego systemu penitencjarnego. Zanim objął on Dutroux opieką, temu ostatniemu wydawało się najwyraźniej, że w pozbawianiu innych wolności nie ma dla bezpośrednio zainteresowanych nic specjalnie dolegliwego. Jego przekonania w tej kwestii uległy ostatnio poważnym modyfikacjom. Dał temu wyraz w oficjalnym piśmie skierowanym do sądu. Ocenia tam warunki swego uwięzienia jako "urągające godności istoty ludzkiej". Podkreśla w szczególności, że umieszczenie go w celi indywidualnej, której lokalizacja jest trzymana w tajemnicy, uniemożliwia mu uczestniczenie w zajęciach kolektywnych dostępnych dla innych więźniów. Pamięta przecież, na czym polega pozbawianie wolności zgodne z ludzką godnością. Wprawdzie lokalizacje dziewczynek też trzymał w tajemnicy, ale zamknął je w czwórkę, a nie pojedynczo, więc mogły uczestniczyć w zajęciach kolektywnych bez żadnych przeszkód. Dutroux odnosi się też krytycznie do systemu oświetlenia swojej celi. Światło włącza się w niej co siedem i pół minuty. Jakże nie zrozumieć skarg więźnia, zwłaszcza kiedy dowiadujemy się, że nieludzcy nadzorcy dostarczyli mu do celi m.in. maszynę do pisania. Pisać w nocy pamiętniki, powieści i rozprawy naukowe, dysponując światłem tylko co siedem i pół minuty, to rzeczywiście wyjątkowa męka. Obrazu łamania praw człowieka w wypadku Dutroux dopełnia pozbawienie go możliwości noszenia twarzowego pasiaka i zostawienie mu własnych ubrań, podawanie gorących posiłków, którymi może łatwo sparzyć sobie wargi; wreszcie - wstawienie do celi telewizora, co można bez trudu rozszyfrować jako zamach na jego równowagę psychiczną.
W nieodległej od Belgii Francji też kwitnie sadyzm. Stosowane w Paryżu praktyki są tym bardziej odrażające, że postanowiono się znęcać nad bezbronnym staruszkiem. Ma on ponad 90 lat, nazywa się Maurice Papon, a za czasów kolaboracyjnego rządu Vichy był podprefektem w Bordeaux. Kilkadziesiąt lat później skazano go na dziesięć lat więzienia za wysyłanie konwojów Żydów do obozów koncentracyjnych, co określono nieuprzejmie jako "współudział w zbrodniach przeciwko ludzkości". Oprócz wszystkich metod prześladowań, którym poddawany jest Dutroux, Papona zmusza się także do przyjmowania codziennych wizyt lekarskich. Można sobie wyobrazić, jak przygnębiające wrażenie musi na nim wywierać ciągłe przypominanie, że nie jest już osobą pierwszej młodości i podlega ryzyku zapadnięcia na zdrowiu.
W paryskim więzieniu La Santé, na tym samym piętrze co Papon, przemieszkał ostatnio trzy tygodnie Jean-Christophe Mitterrand, najstarszy syn byłego prezydenta Francji. Nazywa się je oddziałem dla VIP-ów. Cele są tam indywidualne, mają po 10 m2 i są wyposażone w prysznice. Jean-Christophe podniósł wraz z rodziną lament, że umieszczenie go w tych warunkach jest przejawem spisku sędziów przeciwko osobom noszącym znane nazwiska, a wyznaczoną kaucję określił jako "okup". Mitterrand junior zasługuje na współczucie nie tylko z tego powodu. Po śmierci ojca stracił też etat, który przynosił mu równowartość 60 tys. zł miesięcznie, więc w latach 1996-1997 pobrał ponad 330 tys. franków (czyli około 220 tys. zł) jako zasiłek dla bezrobotnych. Nie zginął z głodu tylko dlatego, że równocześnie na jego konto w Szwajcarii wpłynęło 600 tys. franków od pewnej firmy nigeryjskiej za "doradztwo". Tylko złośliwi przypomną w tej sytuacji, że Jeanowi-Christophe’owi Mitterrandowi stawia się obecnie zarzut przyjęcia prawie 2 mln franków (czyli 1,2 mln zł) łapówki za pomoc w zorganizowaniu przemytu broni do Angoli. Tak bardzo bezrobotny zatem nie był, ale w końcu prawo to prawo: umowę o pracę zerwano, więc zasiłek się należał. Łatwo zauważyć, że się jest w więzieniu. Trudniej zapamiętać, dlaczego.
Więcej możesz przeczytać w 8/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.