Papierowe tygrysy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Lekceważąc zobowiązania wobec NATO, Polska, Węgry i Czechy skazują się na członkostwo drugiej kategorii. Kończy się miodowy miesiąc nowych członków NATO. George Robertson, sekretarz generalny sojuszu, zbeształ w Pradze Czechy, Polskę i Węgry, wzywając je do większych wydatków na obronę i przyspieszenia reformy sił zbrojnych tak, aby spełniły one standardy sojuszu i ułatwiły jego rozszerzenie.
 
Nie był to pierwszy - choć wyrażony językiem dyplomacji - objaw niezadowolenia paktu z niemrawego wypełniania obowiązków przez nowych członków. W styczniu Joseph Ralston, głównodowodzący wojsk NATO w Europie, wywołał polityczną burzę, stwierdzając w Warszawie, że powinniśmy więcej wydawać na unowocześnienie wojska i zagwarantować to w kilkuletnim planie. Wiceminister obrony Romuald Szeremietiew uznał uwagi amerykańskiego generała za naruszenie dyplomatycznego obyczaju - oficer nie powinien się wypowiadać publicznie w sprawach politycznych, w dodatku za granicą.
- Jeśli tak oburzyła go wypowiedź generała, to co powie po wizycie sekretarza generalnego? - pyta z ironią przedstawiciel Kwatery Głównej NATO w Brukseli, przypominając o nieodległej wizycie Robertsona w Polsce. Czesi wydają na obronę najwięcej z trójki nowych członków - 2,2 proc. PKB, ale i tak skarżą się, że nie mają dość pieniędzy nawet na... spadochrony dla komandosów. Polska przeznacza na wojsko 1,92 proc. PKB (przed przystąpieniem do paktu obiecywaliśmy 2,1 proc.), a Węgry - tylko 1,6 proc. Zganieni przez Robertsona Czesi obiecali, że jak najszybciej rozpiszą przetarg na samoloty wielozadaniowe. Węgrzy już wcześniej ogłosili, że kupią 24 używane amerykańskie F-16, ale ta decyzja nie wydaje się przesądzona.
- Niestety, Polska przyjęła w sprawie NATO politykę robienia minimum. Tylko tyle, by nie wywołać międzynarodowego skandalu - twierdzi dr Grzegorz Kostrzewa-Zorbas z Instytutu Studiów Politycznych PAN. Szkopuł w tym, że jeśli sytuacja się nie zmieni, to skandal nie jest wykluczony. Obniżenie odsetka PKB przeznaczonego na obronę to jedno z działań przeczących zobowiązaniom. Eskadra samolotów Mig-29 miała być zdolna do współdziałania z lotnictwem sojuszu zaraz po przystąpieniu do niego Polski (chodziło o wyposażenie w system rozpoznawania swój-obcy i środki łączności). Do dziś nie jest. Powodem są m.in. kłopoty z oprogramowaniem pokładowych komputerów.
Cóż dopiero mówić o zapowiadanym od dawna zakupie samolotów wielozadaniowych czy transportowych? Jak przyznaje minister obrony Bronisław Komorowski, mamy tylko 70 mln zł i... komisję przetargową. Nasza elitarna, wręcz pokazowa jednostka podróżowała do Kosowa pociągiem, niczym dzielny wojak Szwejk w czasach cesarza Franciszka Józefa. Głośny przetarg na uzbrojenie śmigłowca bojowego zakończył się skandalem. Nie umiemy nawet wykorzystać funduszy ze wspólnego budżetu - musieliśmy oddać część z 1,5 mld dolarów, jakie przyznano trzem nowym członkom na ulepszenie infrastruktury wojskowej. Pod tym względem i Czesi, i Węgrzy wypadli lepiej. System obiegu niejawnych informacji wciąż nie funkcjonuje normalnie, gdyż wielu wysokich dowódców i urzędników cywilnych nie przeszło jeszcze procedur weryfikacyjnych.
Brakuje długofalowego projektu finansowania rozwoju sił zbrojnych. Rząd przyjął sześcioletni plan ich modernizacji, który przewiduje wydawanie na ten cel 1,95 proc. PKB i "odchudzenie" armii. Kilka projektów poprzednich ekip rządowych już upadło. Niebawem wybory. Czy najnowszego planu nie czeka podobny los? - Wszyscy powtarzają: "Niech ci Polacy zaczną wreszcie realizować jakikolwiek program" - mówi nasz informator z Kwatery Głównej NATO. - Zamiast się oburzać na amerykańskiego generała, Ministerstwo Obrony powinno się skoncentrować na realizacji zobowiązań - wytyka nasz rozmówca. - Musicie zrozumieć, że członkostwo zobowiązuje, i zapomnieć o tym, że ktoś coś zrobi za was. NATO to także wy, a nie ktoś inny.
Od kiedy jesteśmy członkami paktu, polityczni decydenci przestali się nim interesować. Przynależność do sojuszu stała się zagadnieniem czysto technicznym, zepchniętym na urzędników. Oficjalnych stanowisk Polski na posiedzenia gremiów NATO nie wypracowuje się w Warszawie, ale w naszej misji w Brukseli. Zamiast rosnąć, zmniejszyła się liczba ekspertów do spraw bezpieczeństwa w kraju, a zespół negocjujący przystąpienie do sojuszu rozproszył się po świecie. Były wiceszef misji w Brukseli Witold Waszczykowski jest ambasadorem w Teheranie, a szef Departamentu Strategii i Planowania Polityki MSZ Henryk Szlajfer trafił na placówkę w Wiedniu. Przez wiele miesięcy był wakat na stanowisku wiceministra spraw zagranicznych odpowiedzialnego za sprawy bezpieczeństwa.
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Pozbawiony szerszego fachowego grona doradców minister obrony Bronisław Komorowski, nie wziąwszy pod uwagę istniejących porozumień rozbrojeniowych, domagał się specjalnej inspekcji w Kaliningradzie. Sprowokowała go publikacja prasowa o stacjonowaniu tam broni jądrowej. Najpierw pochopnie podjął decyzję o pozyskaniu używanych samolotów bojowych z USA, a potem się z niej wycofał, irytując Waszyngton. Jerzy M. Nowakowski, jeden z najważniejszych doradców premiera do spraw międzynarodowych, został zdymisjonowany za wypowiedź dotyczącą interwencji w Iraku. Wszystko to świadczy o braku sprawnego mechanizmu kształtowania polityki bezpieczeństwa i publicznego jej dyskutowania.
- Nikt się nie zastanowił, że musi być naprawdę źle, skoro generał narusza świętą zasadę milczenia wojskowych i publicznie wytyka nam błędy - mówi sfrustrowany polski dyplomata. Dowódcy NATO z ogromną rezerwą odnoszą się do kwestii dalszego rozszerzania paktu - właśnie z powodu negatywnych doświadczeń z pierwszą trójką. Gdyby podczas planowanego na przyszły rok szczytu w Pradze nie ogłoszono decyzji o przyjęciu nowych członków, zawaliłaby się misterna konstrukcja systemu bezpieczeństwa europejskiego. - Wstępując do NATO, odnieśliśmy sukces negocjacyjny, eliminując zagrożenie w postaci rozwodnionego, niepełnego członkostwa. Teraz jednak sami stwarzamy sytuację, która skazuje nas na status członka drugiej kategorii, razem z Czechami, Węgrami czy Islandią - mówi Grzegorz Kostrzewa-Zorbas.
Nie dotrzymując zobowiązań wobec NATO, nie pomagamy sobie w negocjacjach z Unią Europejską. Jak przekonać - w znacznej mierze tych samych partnerów - że w tym drugim wypadku nasze obietnice będą więcej warte?

Więcej możesz przeczytać w 11/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.