POLSKIE FAWELE

POLSKIE FAWELE

Dodano:   /  Zmieniono: 
Grożą nam bunty odrzuconych. "W Juracie bezrobotni okupują hotel należący do Zbigniewa Niemczyckiego; uniemożliwiają obsługiwanie gości, zajęli część pokojów". "Do przepychanek tłumu z ochroną doszło przed rezydencją przedsiębiorcy Ryszarda Krauzego". "Bezrobotni okupowali warmińską filię firmy ubezpieczeniowej Commercial Union oraz pikietowali na dziedzińcu fabryki opon Stomil".

Wkrótce od tego rodzaju informacji mogą się rozpoczynać dzienniki polskich stacji telewizyjnych.

Bunty odrzuconych stają się w Polsce groźbą coraz bardziej realną. Jeśli czegoś z tym problemem nie zrobimy, mogą przybrać radykalne formy, z zamieszkami ulicznymi włącznie. Ostatnio mieszkańcy Świnoujścia zablokowali tor wodny Szczecin-Świnoujście. Protestowali przeciwko zamknięciu miejscowego przejścia granicznego, co pozbawiłoby pracy 3 tys. osób trudniących się hand-lem i usługami na pograniczu. W Szczecinie demonstrujący przeciwko eksmisjom wybili szyby w oknach urzędu wojewódzkiego, wrzucając do środka świece dymne. Wcześniej do podobnych wystąpień doszło w Szprotawie, Olsztynku, Okonku, Gorzowie Wielkopolskim, Łukowie i Grudziądzu. Uczestniczyło w nich zaledwie kilkaset osób z 6-7 mln ludzi biednych, którzy z różnych powodów (czasem z własnej winy) znajdują się na marginesie społeczeństwa, poza nawiasem wolnego rynku, nie mają kapitału, pracy, wykształcenia. Według danych Banku Światowego, w ubiegłym roku grupa odrzuconych stanowiła 16-18 proc. polskiego społeczeństwa. Duża część z nich żyje w popegeerowskich czworakach, zniszczonych blokach wokół zbankrutowanych fabryk, przedwojennych budynkach komunalnych, a także zbudowanych w czasach PRL blokowiskach. To polskie fawele - osady, ulice i dzielnice nędzy, zamieszkiwane przez odrzuconych.

Punkt krytyczny
- Do grupy odrzuconych należą długoletni bezrobotni, bezdomni, byli pracownicy sektora rolnego, osoby, które zarabiają tak mało, że właściwie nigdy nie będą mogły prowadzić normalnego życia czy założyć rodziny - mówi prof. Henryk Domański, autor badań o polskiej underclass. Socjologowie zastanawiają się, gdzie znajduje się punkt krytyczny, którego przekroczenie oznacza rewoltę - czyli już nie blokady dróg i okupację budynków, lecz rabunki, napady, niszczenie mienia i starcia z policją.
Na razie biedni tylko protestują. W Krośnie Odrzańskim demonstrowało ponad 100 bezrobotnych. Domagali się wyższych i bezterminowych zasiłków, dopłat do czynszów, ulg w opłatach za gaz, energię, wodę. W Międzyrzeczu Podlaskim kilkudziesięciu bezrobotnych powitało nowy rok blokadą filii powiatowego urzędu pracy. Dwa tygodnie później w Szprotawie bezrobotni przemaszerowali ulicami miasta, a potem okupowali miejscowy urząd pracy. Ponad 100 bezrobotnych demonstrowało na początku lutego w Olsztynku. Grozili samorządowcom, że w razie niespełnienia ich postulatów wrócą pod ratusz z nożami. Prawie 150 osób protestowało na rynku w Gorzowie Wielkopolskim. Pod koniec lutego bezrobotni okupowali urząd miasta w Okonku. W Łukowie pikietowali przed urzędem pracy, a w Grudziądzu demonstrowali na rynku. Największą demonstrację zorganizowali 20 marca w Gdańsku. Przed Pomorskim Urzędem Wojewódzkim zebrało się około 800 osób.

Mentalność folwarczna
Byli robotnicy rolni nie protestują, bo nie ma ich kto zorganizować. Mirosław Głowacki był traktorzystą w PGR w Wężowcu (woj. pomorskie). Dziś tego czterdziestoletniego mężczyznę i jego dwóch dorosłych braci utrzymuje matka - z renty. Jego sąsiad Marek Lewiński z żoną i sześciorgiem dzieci żyje z zasiłku rodzinnego i pielęgnacyjnego, bo troje ich dzieci choruje. Dorywczo udaje mu się zarobić około 30 zł miesięcznie! Do pracy w Nowym Dworze jeździ rowerem (15 km). Nie stać go na bilet autobusowy - w jedną stronę kosztuje 4 zł. Tymczasem rodzina Lewińskiego ma tylko 8 zł tygodniowo na chleb. Katarzyna i Rafał Sady z Bytowa mieszkają wraz z córką i matką w bloku rotacyjnym, ze wspólną dla kilku mieszkań łazienką i ubikacją. Od pięciu lat żaden z członków rodziny nie znalazł stałego zajęcia.
Hanna Palska, socjolog, bierność byłych pracowników PGR wiąże z "mentalnością folwarczną" - chytro-poddańczą. Ludzie ci oczekują opieki dworu (PGR), stałych zarobków, podarków, deputatów, mieszkania, a jednocześnie to, co należy do dworu (PGR), traktują jako dobro wspólne (niczyje). PGR-y tworzono z pobudek ideologicznych, by na wsi pojawili się robotnicy rolni - przeciwwaga dla chłopów. Robotnicy fabryk budowanych w czasach PRL w szczerym polu - z blokami i hotelami wokół zakładu - mieli być z kolei przeciwwagą dla mieszczaństwa i rzemieślników. Po upadku peerelowskich fabryk i PGR-ów te osiedla zamieniły się w slumsy, enklawy nędzy, agresji i beznadziei. Gdy PRL upadła, ludzie - przez lata nauczeni bierności - pozostali bezradni. Dotknął ich syndrom "beznadziejnego proletariusza", jak to określał socjolog Florian Znaniecki.

Czwarty świat
To nie wolny rynek jest winien wykluczenia odrzuconych. "Beznadziejnymi proletariuszami", wręcz niewolnikami (jakimi w przeszłości byli chłopi pańszczyźniani), uczyniła ich PRL, choć także w II RP ta grupa liczyła kilka milionów osób. Najwięcej odrzuconych znajdujemy tam, gdzie było najwięcej socjalizmu: w województwach warmińsko-mazurskim, pomorskim, zachodniopomorskim, lubuskim, dolnośląskim. Ci ludzie należą właściwie do czwartego świata - jak byli kołchoźnicy na Ukrainie, w Rosji, Kazachstanie. Do czwartego, albowiem w Trzecim Świecie biedota - wychowana przeważnie w warunkach wolnego rynku - ma przynajmniej wolę wyrwania się z kręgu niemocy. Poboczem autostrady z Brazylii do Rio de Janeiro codziennie ciągną setki chłopów i robotników z centralnej Brazylii - do pracy w wielkich miastach. Osiedlają się w fawelach, lecz nie są to strefy martwe. Prawie wszyscy mężczyźni pracują dorywczo. Próbują się bogacić, zajmują lepsze miejsca na wzgórzach wokół Rio. Na miejsce tych, którym udało się znaleźć stałe zajęcie i przenieść do normalnego mieszkania, przybywają następni. Oni na swój sposób starają się robić karierę, są aktywni. W polskich betonowych wiejskich czworakach i miejskich blokowiskach nie dzieje się nic.

Równanie w dół
W naszym kraju ujawnia się też inny fenomen: kiedy maleją dochody ludzi odrzuconych, nie starają się oni znaleźć nowych źródeł zarobkowania, lecz radykalnie ograniczają konsumpcję. Mieszkańcy warmińskiej wsi Mazuny mają przeważnie miesięcznie 300-500 zł na kilkuosobową rodzinę. Przez cały tydzień większość rodzin jada kopytka zrobione z mąki i wody (bez dodatku jaj). Jedna saszetka herbaty musi wystarczyć na 10 szklanek wrzątku. Raz na tydzień jedzą pasztetową lub kaszankę, a raz w miesiącu mięso. Dzieci nie piją mleka. W gospodarstwach domowych nie używa się proszku do prania ani szamponu.
To równanie w dół jest charakterystyczne dla krajów wychodzących z komunizmu. - Podobnych zachowań nie ma w krajach postkolonialnych, co oznaczałoby, że spustoszenia dokonane przez komunizm są nieporównanie większe niż te, które poczynił kolonializm - uważa Jan Krzysztof Bielecki, były premier. Tak drastycznie jak w Polsce problem odrzuconych nie wystąpił w Czechach, na Słowacji czy Węgrzech, dotyczył natomiast krajów b. ZSRR oraz Rumunii. - To efekt słabego zurbanizowania Polski oraz tego, że wielu odrzuconych wywodzi się ze środowisk bezrolnych chłopów i robotników socjalistycznych mamutów, którzy nigdy nie doświadczyli mechanizmów rynkowych - tłumaczy prof. Ireneusz Białecki, socjolog.

Wyuczona bezradność
Nie wiedząc, jakie wymagania i standardy stawia wolny rynek, odrzuceni nie potrafią walczyć o byt, pracę, własne rodziny, nie potrafią się przystosować do zmian na rynku pracy. Radomscy robotnicy, którzy kilkadziesiąt lat temu zdobyli nic niewarte obecnie kwalifikacje w zawodówkach, są przekonani, że pracując jako ślusarze czy stolarze, w fatalnych warunkach, umazani smarem, w hałasie, wykonują właściwą pracę. Gdy ją tracą, uważają, że wykonywanie zawodu kelnera bądź sprzedawcy jest upokarzające i niegodne człowieka.
To dlatego zapewne co roku aż 800 tys. bezrobotnych odrzuca proponowane im zajęcia! - Dla sporej grupy ludzi bezrobocie stało się łatwiejszym do zaakceptowania sposobem na życie niż praca wymagająca przekwalifikowania. Nie chcą tego robić, nawet gdy stwarza się im taką szansę - twierdzi Bolesław Borek, burmistrz Krosna Odrzańskiego. W miasteczku tym pracy nie ma 33 nauczycieli, jednak żaden z nich nie zdecydował się na przekwalifikowanie. Dlatego do nauczania języka angielskiego zatrudniono dwóch Ukraińców. W miejscowości, gdzie jest ponad 2 tys. bezrobotnych, tylko kilku zdecydowało się wziąć nisko oprocentowany, preferencyjny kredyt na podjęcie działalności gospodarczej. - W powiecie kętrzyńskim bezrobotnych jest 8,8 tys., ale gdy znalazła się dla nich praca w Warszawie, gotowość przeniesienia się do stolicy zgłosiło zaledwie siedem osób - mówi Grzegorz Górka z Powiatowego Urzędu Pracy w Kętrzynie.

Jak wyjść z ubóstwa
- Bieda i odrzucenie nie są produktami wolnego rynku - to dzięki gospodarce rynkowej w III RP stworzono ponad 6 mln nowych miejsc pracy. Można by stworzyć ich więcej, gdyby nie utrudniano życia małym i średnim firmom - mówi Krzysztof Dzierżawski z Centrum im. Adama Smitha. Bieda i odrzucenie nie są też specyficznie polskim problemem. Jak stwierdził Amartya Sen, laureat Nagrody Nobla z ekonomii, trwałość sfer ubóstwa nie jest w bogatych krajach wyjątkiem, lecz normą.
Wszystkie rozwinięte kraje wprowadzają programy pomocowe. Przede wszystkim starają się ratować dzieci odrzuconych, by nie dziedziczyły biedy i patologii. Wedle opracowania zespołu prof. Jamesa Fairchilda z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa, który prowadził badania w jedenastu krajach europejskich, aż 60 proc. dzieci z rodzin odrzuconych nie może znaleźć ani utrzymać pracy, 37 proc. popada w konflikt z prawem, co drugi ma problemy z alkoholem, a co trzeci z narkotykami. W USA do dyspozycji dzieci odrzuconych są niezłe publiczne szkoły podstawowe i średnie oraz tanie uniwersytety. Pomaga się im także poprzez system stypendiów sportowych, które umożliwiają najzdolniejszym zrobienie kariery w sporcie zawodowym. Aż 130 koszykarzy z NBA wywodzi się z najuboższych rodzin, a dzięki sportowym stypendiom wspięli się na szczyt. Młodym ludziom stwarza się więc liczne szanse ucieczki ze strefy ubóstwa.
W naszym kraju te mechanizmy nie działają. Obecnie synowie rolników są 115 razy rzadziej reprezentowani wśród inteligentów niż synowie inteligentów, chociaż grupy te są mniej więcej tak samo liczne. Przepływ z jednej grupy społecznej do drugiej staje się wręcz niemożliwy. Tylko 2 proc. odrzuconych ma średnie wykształcenie, a zaledwie 0,03 proc. - wyższe!

Szkoła przedsiębiorczości
Liberałowie Milton Friedman i Friedrich von Hayek proponują objęcie odrzuconych dożywotnią rentą socjalną, ale dotyczyłaby ona wyłącznie ludzi rzeczywiście niezdolnych do pracy. Resztę, a przede wszystkim dzieci odrzuconych, należałoby objąć programami edukacji i szkoleń. Friedman zaleca, by przede wszystkim uczono ich przedsiębiorczości i wiary, że lepiej niewiele wyprodukować i otrzymać za to wynagrodzenie, niż wiele dostać za darmo. Propozycje Friedmana zrealizowano na początku lat 90. w Chile i Nowej Zelandii. W Chile wdrożono siedem regionalnych programów uczenia odrzuconych przedsiębiorczości. W efekcie założyli oni 7,2 tys. małych firm, które dały pracę ponad 100 tys. osób. Programami edukacyjnymi objęto 200 tys. dzieci odrzuconych, dzięki czemu siedemnastokrotnie wzrósł w tej grupie odsetek osób zdających maturę. W Nowej Zelandii 70 tys. odrzuconych otrzymało renty socjalne (przestępczość w tej grupie zmalała ośmiokrotnie), a programami przedsiębiorczości objęto 190 tys. osób - powstało 3,8 tys. firm i 42 tys. nowych miejsc pracy. Natomiast w Kanadzie, gdzie w latach 80. zamiast programów przedsiębiorczości wprowadzono bogate pakiety socjalne, liczba odrzuconych wzrosła o 14 proc.
System aktywizacji odrzuconych najpełniej opracowano w USA. W całym kraju realizowano program "Wielkie społeczeństwo". Objęto nim prawie 3 mln osób, w tym 1,8 mln dzieci i młodzieży. Zapewniono im stypendia w dobrych szkołach, opłacono pokoje w internatach i kampusach (aby ich wyrwać z dotychczasowego środowiska). Rodzicom zaproponowano bezpłatne szkolenia biznesowe, a tym, którzy zdecydowali się na założenie własnych firm, przyznano ulgi podatkowe. W latach 80. i 90. zrealizowano też 22 programy stanowe. W ich wyniku udało się zaktywizować 1,3 mln wykluczonych, a 700 tys. dzieci i młodzieży zyskało szansę kształcenia się w college’ach.
- W krajach Zachodu powstanie under-class jest skutkiem naturalnej selekcji: pod względem talentu, wykształcenia, kultury pracy. U nas ciągle jest ona postrzegana jako rezultat ślepego trafu - zauważa prof. Edmund Mokrzycki, socjolog. Ludzie tłumaczą sobie, że mieli po prostu pecha, popadając w ubóstwo. - Takie tłumaczenie pozwala usprawiedliwić własną bierność, niezaradność. Łatwiej zrzucić winę na fatum, system, niż szukać przyczyn we własnym postępowaniu - tłumaczy prof. Białecki. Jednocześnie jednak trudno winić mieszkańców popegeerowskich slumsów, że nie przewidzieli krachu realnego socjalizmu i nie próbowali uciec z betonowych czworaków. Przecież wydawało im się wtedy, że osiągnęli szczyt kariery - w dodatku niewielkim wysiłkiem, czyli bez wykształcenia, wyrzeczeń, rywalizacji. Teraz uważają, że spotkała ich niezasłużona krzywda.
- Czujemy się oszukani. Nikt o nas nie pamięta. Nikt nam nie chce pomóc - skarży się Zbigniew Baleja, były dozorca, mieszkaniec wsi Mazany.
- Ci ludzie trwają na marginesie, bo unikają wszelkich zobowiązań - twierdzi prof. Kazimierz Frieske z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych. - To osoby zajęte walką o przetrwanie i organizowaniem sobie elementarnych radości: alkoholu i seksu - dodaje dr Andrzej Samson, psycholog społeczny. - To stracone pokolenie - wyrokuje Barbara Czubaczyńska, sekretarz powiatu nowodworskiego, w którym bezrobocie przekroczyło 30 proc.

Łańcuszek szczęścia
Zniechęceni wzrastającymi wymaganiami pracodawców odrzuceni coraz częściej wybierają "szybką ścieżkę kariery": złodziejstwo i sprzedaż "fantów", pędzenie bimbru będącego w wielu wsiach zastępczą walutą. Wedle policyjnych statystyk, na obszarach, gdzie występuje największe bezrobocie, liczba kradzieży wzrosła o 230 proc. (w stosunku do 1995 r.), wykryto pięciokrotnie więcej bimbrowni. Dla najsilniejszych atrakcyjnym zajęciem jest funkcja "żołnierza" gangu - z Warmii i Mazur oraz Pomorza Zachodniego, czyli obszarów, gdzie żyje najwięcej odrzuconych, wywodzi się kilkuset "żołnierzy". Dla dziewczyn kariera oznacza prostytuowanie się - liczba kobiet uprawiających nierząd wzrosła na obszarach biedy sześciokrotnie. Mimo ubóstwa prawie 150 tys. osób z tych terenów wzięło w ostatnich trzech latach udział w różnych "łańcuszkach szczęścia" i piramidach finansowych. - W tych kręgach racjonalne staje się przestępstwo. Jeśli jako dealer zarobię przez rok tyle, ile w innej pracy przez trzy lata, zaczynam wliczać rok więzienia w koszty prowadzenia interesu - mówi prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny. Tam, gdzie mieszkają odrzuceni, pięciokrotnie wzrosła liczba wykrytych wytwórni amfetaminy i kompotu, a aż dwunastokrotnie liczba dealerów przyłapanych na handlu narkotykami.
"W Juracie grupa bezrobotnych otworzyła hotel zbudowany za pieniądze z kredytu EBOiR; chcą konkurować z hotelem Zbigniewa Niemczyckiego". "Grupa bezdomnych założyła firmę zajmującą się utrzymaniem ogrodu Ryszarda Krauzego". "Grupa bezrobotnych na Warmii podjęła się akwizycji ubezpieczeń na rzecz Commercial Union. Ich pierwszymi klientami zostali pracownicy fabryki opon Stomil". Wprawdzie takie informacje najpewniej nie trafiłyby na czołówki dzienników telewizyjnych (podobnego rodzaju wiadomości trafiają tam rzadko), ale gdyby były prawdziwe, świadczyłyby o tym, że Polsce nie grożą już bunty odrzuconych.

Więcej możesz przeczytać w 14/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.