Zwyczajny biznes

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa ze ZBIGNIEWEM BOŃKIEM, wiceprezesem Polskiego Związku Piłki Nożnej
 



Krzysztof Olejnik: Czy polski sport został zdekomunizowany, czyli uwolniony od peerelowskich patologii?
Zbigniew Boniek: Niestety, nic takiego się nie dokonało. Zmiany w polskim sporcie przeprowadzane są z wielkimi oporami. Ludzi, którzy funkcjonowali w poprzednim systemie, trudno nauczyć nowoczesnego zarządzania. Kiedyś nazwałem ich "produktem epoki klęski". Ostatnie sukcesy naszych sportowców są osiągnięciami konkretnych osób, a powinny być efektem sprawnego działania klubów, związków sportowych czy Urzędu Kultury Fizycznej i Sportu.
- Jednym słowem, twierdzi pan, że wolny rynek nadal w sporcie nie działa.
- Nie działa rynek, nie działają odpowiednie mechanizmy. Przecież Adam Małysz nie odniósł sukcesu dzięki prężnie działającemu związkowi, który często nie ma nawet środków na nowe narty dla młodzieży. Małysz spadł z nieba i zaskoczył samych działaczy. Zwyciężył dzięki swojemu talentowi oraz pięciu czy sześciu osobom, które mu pomagają. Nasi piłkarze powinni wygrywać dlatego, że systematyczna praca z młodzieżą prowadzona w silnych i stabilnych klubach w końcu przynosi efekty. Ale tak nie jest.
- To, że wygrywamy, to cud?
- W futbolu wygrywamy, bo wybraliśmy znakomitego trenera, który potrafi świetnie dobrać zawodników, wyznaczyć im odpowiednie zadania, a w końcu stworzyć klimat pozwalający zwyciężać. Piłkarze chcą przyjeżdżać na zgrupowania reprezentacji, na boisku gryzą trawę - nawet Emmanuel Olisadebe, który jako napastnik mógłby przecież stać w połowie boiska i czekać na podania. Dobre wyniki reprezentacji nie mają jednak nic wspólnego z poprawą sytuacji w klubach piłkarskich czy w całym polskim sporcie. Pieniądze, które drużyny otrzymują za sprzedaż praw do transmisji telewizyjnych, nie są wydawane na rozbudowę infrastruktury czy poprawę bezpieczeństwa na stadionach, ale na kupowanie nowych piłkarzy i wypłatę premii.
- W czasach PRL w sporcie, szczególnie w piłce nożnej, na dużą skalę funkcjonowała lewa kasa. Dziś nadal mówi się o pieniądzach płynących "pod stołem", a wręcz o sponsorowaniu sportu przez mafię. Czy w polskim sporcie pierze się brudne pieniądze?
- Każdy odpowiada za swoje podwórko. PZPN pilnuje spraw związanych z reprezentacją, podpisywaniem kontraktów przez trenerów i zawodników. Te sprawy już wyczyściliśmy. Boję się jednak, że nie we wszystkich klubach sprawy finansowe przestawiono na nowe tory. Zostało przecież sporo ludzi przyzwyczajonych do starych metod. O finansowaniu sportu przez mafię dowiaduję się z gazet - nie wiem, czy tak jest rzeczywiście.
- Jak powinny być zorganizowane kluby i stowarzyszenia sportowe, by nie przypominały geesów, lecz normalne firmy?
- W reprezentacji wszystko jest poukładane, bo to jest jedyna drużyna, którą związek firmuje. W PZPN wszystko mamy policzone co do złotówki, pozyskaliśmy sponsorów, piłkarze wiedzą, o co grają. W klubach, niestety, jest inaczej. Sukcesy powinny wzmacniać drużyny, tymczasem w Polsce po zdobyciu mistrzostwa kraju zawsze pojawiają się problemy finansowe. Szefowie klubów nie radzą sobie nawet z udźwignięciem sukcesu. Pytam więc, po co płacą swoim zawodnikom po 20-30 tys. marek miesięcznie, a niektórym, najbardziej wymagającym piłkarzom, gwarantują roczne kontrakty w wysokości 200 tys. dolarów. W klubie pojawia się sponsor, który w chwili słabości decyduje się wyłożyć duże pieniądze. Prezesi nie myślą o tym, co się stanie, gdy możny chlebodawca straci ochotę na dalsze wydawanie milionów, zbankrutuje lub po prostu przeliczy się ze swymi możliwościami.
- Polski sport powinien być zwyczajnym biznesem, jak to jest w wielu krajach świata. Co trzeba zrobić, żeby i u nas sport przynosił zyski?
- Gdybym był szefem klubu i wyliczyłbym, że mam do dyspozycji 10 mln zł, to za nic nie wydałbym ani grosza więcej. Przeciwnie, starałbym się zmniejszać koszty, żeby klub przynosił zyski. Niestety, u nas się tak nie myśli. Prezesi wydają więcej, niż zarabiają ich drużyny. Są w tym tak dobrze wytrenowani, że potrafią w ten sposób dryfować przez kilka lat. Klub jest biedny, kasa pusta, wszyscy narzekają, ale jakoś interesu nikt nie zamyka i nie przesiada się z audi do poloneza. To oznacza, że prezesi jednak zarabiają. Pytanie - na czym?
- Czy polski sport może być w pełni zawodowy?
- Bardzo proszę - niech polskie kluby będą zawodowe. Zawodowstwo powinno jednak wynikać z odpowiedniego sposobu zarządzania, a nie z wysokości zarobków sportowców. Gdyby sukcesy w piłce nożnej zależały wyłącznie od pieniędzy, to mistrzami świata byłyby reprezentacje Kuwejtu lub Arabii Saudyjskiej.
- Zainwestowałby pan własne oszczędności w któryś z polskich klubów piłkarskich?
- Gdybym miał w Polsce przedsiębiorstwo zainteresowane takimi działaniami, to prawdopodobnie bym zainwestował. Nie ma lepszego i tańszego nośnika reklamy od piłki nożnej. Wiedzą o tym prawie wszyscy. Niestety, w Polsce wielki biznes nie ma zaufania do klubów i ich prezesów. I trudno się temu dziwić. Problemem polskiego sportu nie jest brak pieniędzy na rynku, lecz nieumiejętność ich pozyskiwania.
- Ostatnie sukcesy Małysza, piłkarzy, Korzeniowskiego, sztafety 4x400 metrów obudziły nadzieje. Czy to znaczy, że idzie nowe?
- Sukcesów nie jest wcale tak dużo - jeden Małysz nie czyni wiosny. Ważne jest jednak to, by te zwycięstwa poruszyły lawinę, by zaraziły młodzież, samorządowców, przedsiębiorców, nauczycieli, władze centralne. Szkoda tylko, że u nas sukces często ma zbyt wielu ojców. Gdy ktoś szybko jedzie na rowerze, to trzech cwaniaczków chce mu usiąść na ramie. Nie myślimy, co zrobić, aby pojawiła się cała eskadra Małyszów. Jeśli nie zacznie się budować nowych skoczni, remontować stadionów, bieżni, to może być tak jak z tenisem. Minęło wiele lat od czasu, kiedy karierę zakończył Wojciech Fibak, i jakoś nie doczekaliśmy się jego następców.
- Amerykańskie doświadczenia pokazują, że sport - nie tylko wyczynowy - może być motorem gospodarki, postępu cywilizacyjnego. Czy nasz świat biznesu i polityki jest tego świadomy?
- Aby przedsiębiorcy inwestowali w sport, muszą być do tego przekonani, namówieni przez sprawnych menedżerów zarządzających sportem. A tych jest w Polsce niewielu. Tak zwani działacze myślą natomiast, że pieniądze same do nich przyjdą. Gdy stwierdzają, że jednak nie przychodzą, są zdziwieni i obrażeni.
- Działacze czekają na mannę z nieba, a politycy próbują odcinać sport od pieniędzy, na przykład z browarów. Czy los naszego sportu zależy od sponsoringu producentów piwa?
- Chętnie powitam innych strategicznych sponsorów, ale na razie duże pieniądze dają tylko browary. Jeśli nie będą tego robić, ucierpią najpopularniejsze dyscypliny: koszykówka, siatkówka, żużel i piłka nożna. W ogóle uważam, że zakaz reklamowania piwa jest po prostu głupi. Dlatego nie wierzę, by prezydent podpisał ustawę. Reklama piwa nie ma przecież nic wspólnego z wychowaniem w trzeźwości albo jego brakiem. Odnoszę wrażenie, że niektórzy politycy w Sejmie i Senacie próbują być bardziej papiescy od papieża.
- Sport się globalizuje, powstają ligi europejskie i światowe. Już teraz w polskich klubach gra wielu obcokrajowców, Polacy wyjeżdżają za granicę. Czy narodowe ligi mają jeszcze sens?
- Mają. Być może nieco stracą na znaczeniu, ale dla Polaka czy Włocha zawsze najważniejsze będą rozgrywki krajowe. To kwestia identyfikacji, dumy, patriotyzmu. Globalizacji w sporcie raczej nie da się uniknąć. Chodzi tylko o to, by nasz sport do tych procesów przygotować.

Więcej możesz przeczytać w 14/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Rozmawiał: