Wojna o negocjacje

Dodano:   /  Zmieniono: 
Izrael od początku kryzysu sygnalizował, że opcja negocjacji jest na stole. Bojówki Hezbollahu próbowały jednak przetransportować zakładników do Syrii i Iranu, co spowodowałoby, że roz-mowy byłyby niezmiernie trudne i poniżające dla Jerozolimy. Izrael chciał temu zapobiec i to właściwie wywołało obecny konflikt.
Podobny casus wystąpił dwa lata temu. Wówczas Izrael wymienił kilku porwanych żołnierzy i cywila na 400 więźniów Hezbollachu. We wstępnej fazie obecnego konfliktu Izrael był w stanie negocjować. Namawiał do tego prezydent Egiptu Ehud Barak, który podjął się roli "przekaźnika" między stronami. Jednak doniesienia izraelskiego wywiadu były jednoznaczne - Hezbollah próbuje zorganizować przerzut zakładników do Syrii. Niedługo potem rozpoczął się ostrzał południowego Libanu.

Izraelscy sztabowcy uznali, że nastąpiła dogodna sytuacja do tego, by pozbyć się Hezbollahu ze swojej północnej granicy. Z każdym rokiem oddziały Hezbollahu były coraz lepiej uzbrojone, a przygotowywana od miesięcy operacja porwania była jawną prowokacją ze strony Syrii i Iranu mająca wpłynąć na przebieg szczytu G-8. Izrael uznał więc porwanie za casus beli. Problem w tym, że nie udało się przeprowadzić szybkiej, chirurgicznej operacji militarnej. Zdecydowano bowiem, że armia izraelska nie będzie wchodziła na terytorium Libanu. Konflikt zapewne potrwa jeszcze kilka dni. O tym, że dobiega końca świadczą coraz głośniejsze wypowiedzi izraelskich polityków o możliwości negocjacji.

Zanim jednak do nich dojdzie Izrael będzie się chciał rozprawić z Hezbollahem. Już teraz płaci ogromną cenę za swoją interwencję, przerwanie jej bez osiągnięcia celów byłoby porażką. He-zbollahowi będzie zależało na przedłużeniu konfliktu. Każdy dzień bombardowań to radykalizacja antyizraelskich postaw. I szansa na rozlanie konfliktu na cały region.