Bogowie sukcesu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Polacy w przeciwieństwie do Amerykanów nie manifestują swej religijności
 

Dbający o luksus życia pragmatycy, pracoholicy bez duchowego zaplecza - tak postrzegane jest przez większość Polaków pokolenie dynamicznych dwudziesto- i trzydziestolatków. Tymczasem wielu jego przedstawicieli otwarcie przyznaje się do wiary. Mimo zapchanego do granic możliwości kalendarza służbowych spotkań, znajdują czas na wyciszenie. Czerpią stąd energię do pracy na najwyższych obrotach.
- Wbrew pozorom współcześni yuppies odczuwają potrzebę istnienia wyższej siły. Taki duchowy i moralny azymut pomaga im przetrwać kryzysy, stres ciągłych zmian, w jakim żyją na co dzień. Człowiek bez duchowego zaplecza skazany jest w takiej sytuacji na zniszczenie. Dekalog, który pozostaje niezmienny, trzyma przy życiu - mówi Jacek Santorski, psychoterapeuta. - Człowiek wierzący szuka mocy w siłach wyższych i jest przekonany, że tę moc uzyskuje. Ona pomaga mu w osiąganiu wyznaczonych celów i przezwyciężaniu trudności - dodaje prof. Stanisław Siekierski, kulturoznawca z Uniwersytetu Warszawskiego.
- Dziś jawne przyznawanie się do religijności nie pomaga w budowaniu pozytywnego wizerunku w biznesie, polityce czy show-businessie. Nie daje nawet przekonania, że człowiek, który prowadzi życie osadzone w wymiarze religijnym, jest bardziej moralny - ocenia ks. Kazimierz Sowa z Radia Plus. Według socjologów, to zafałszowanie wynika z rozpowszechnionego w czasach PRL poglądu, że religia przeszkadza w karierze publicznej. Przyczyniła się również do tego toczona na początku lat 90. dyskusja na temat miejsca Kościoła w życiu publicznym. - W ramach dyskusji na temat roli religii w życiu człowieka akcentowano rozdział między życiem prywatnym i publicznym. Stąd młodzi ludzie przejęli stereotyp: o aktywności religijnej lepiej nie mówić - uważa Andrzej Chałabiński, socjolog.
- W połowie lat 90. zaczęło się to zmieniać. Do dużych pieniędzy zaczęli dochodzić ludzie z kręgów religijnych. Sukces stał się udziałem tzw. pampersów, otwarcie przyznających się do związków z Kościołem. Teraz istnieje już grupa ludzi, którzy robią karierę w biznesie i nie ukrywają życia religijnego - mówi ks. Sowa.
Marek Popławski, grafik i dyrektor artystyczny miesięcznika "Impact", neokatechumen, ma 35 lat. Nawet dzień przed zamknięciem numeru, gdy napięcie w redakcji sięga zenitu, potrafi wyłączyć komputer i pojechać na spotkanie wspólnotowe. Trzy popołudnia lub wieczory w tygodniu poświęca z żoną na kilkugodzinne przygotowania do mszy, spotkań czy liturgii. - Na ogół wszystko udaje mi się pogodzić. Wiara pomaga w organizacji czasu i życia - opowiada.
Marzenie Witarzewskiej z PTE PBK SA buddyzm pomaga w pracy, bo pozwala spojrzeć na sprawy z dystansu. - Mogę lepiej ocenić sytuację, wziąć na siebie większą odpowiedzialność - uśmiecha się trzydziestokilkuletnia Witarzewska. Muzułmanin Adam Khan (26 lat), studiujący prawo, ma firmę komputerową:
- Człowiek niewierzący jest mniej wydajnym pracownikiem, bo liczą się dla niego przede wszystkim pieniądze. A to normy etyczne stanowią o sukcesie. - Moja religia nie podlega kompromisom - podkreśla 28-letni Mateusz Kos, wiceprezes Greenhouse Capital Management, wyznawca judaizmu. Według niego w biznesie liczą się przede wszystkim umiejętności. - Jeżeli ktoś chce ze mną współpracować, musi szanować moje poglądy religijne. W innym wypadku po prostu nie robimy biznesu.
- Pracuję dwanaście godzin dziennie, czasem więcej, ale i tak priorytetem jest dla mnie utrzymywanie relacji z Bogiem - mówi 32-letnia Małgorzata Roman, chrześcijanka. Jest menedżerem w jednej z renomowanych firm konsultingowych. - Dzięki Jezusowi odnalazłam sens i pełnię życia. Doświadczam wewnętrznego pokoju bez względu na okoliczności, w jakich się znajduję. Chrześcijaństwo to dla mnie styl życia, także w pracy zawodowej.
Młodzi yuppies twierdzą, że wiara przynosi im spokój pozwalający przetrwać w biznesie i nie bać się trudności. Świat lansuje stereotyp człowieka sukcesu, który nie ma czasu na głęboką wiarę. Oni znajdują na nią czas tak jak na chodzenie do siłowni czy pubu.
Wiesław Walendziak, polityk, stara się unikać manifestowania swojej religijności. Nie próbuje potwierdzać w oczach innych swojej żarliwości katolickiej. - Wolę uczestniczyć w Bożym Ciele u siebie na wsi niż w oficjalnej religijnej uroczystości, na którą przychodzi pół politycznego establishmentu. Ważniejsze od świateł kamer jest dla mnie autentyczne religijne przeżycie - mówi Walendziak. Zawsze był pilnym katolikiem. W pewnym momencie życia, kontestując nazbyt biurokratyczny wymiar Kościoła, zbliżył się do zakonów - najpierw dominikanów, potem benedyktynów, a w końcu kamedułów pustelników. Gdy ma jakiś problem, jedzie tam na kilka dni, a bywa, że tylko na kilka godzin; zawsze pomaga.
W tradycji amerykańskiej otwarcie mówi się o religijnych przekonaniach szefów potężnych koncernów. Wokół nich buduje się nawet wizerunek firmy. - Na Zachodzie przynależność do jakiegoś kościoła oznacza, że dany człowiek ma bogatą osobowość i nie kieruje się w życiu wyłącznie pobudkami ekonomicznymi - tłumaczy prof. Stanisław Siekierski. W Polsce - jak wynika z danych GUS - prawie 91 proc. ludzi deklaruje katolicyzm; 1,5 proc. to prawosławni; 0,73 proc. - protestanci; 0,05 proc. - wyznawcy innych religii, a ok. 7 proc. - osoby bezwyznaniowe. - Oznacza to, że ogromna większość uważa, iż tylko normy, które akceptuje katolik, są słuszne i aprobowane przez środowisko. Osoba przyznająca się do innego wyznania budzi nieufność - tłumaczy prof. Siekierski.
Dlaczego ludzie w ogóle deklarują wiarę? By społeczność, w której żyją, wiedziała, że uznają określone normy: trwałe, nie podlegające zmianom. Dzięki temu są pozytywnie postrzegani przez swoje środowisko. Inna motywacja kieruje osobami publicznymi, dla których religia staje się hasłem wyborczym. - Chcą podporządkować się aktualnym tendencjom obowiązującym wśród szerokiego audytorium. To gra polityczna: korzystanie z tego, co akceptowane, co zyskuje poklask. Prezydenci USA bardzo często uczestniczą w liturgii kościołów innych niż te, do których należą, chcą być aprobowani przez społeczeństwo, którego są gośćmi - uważa Siekierski.
- Przyznawanie się do prawosławia w dużych metropoliach nie ma żadnego wpływu na przebieg kariery. Budzi co najwyżej zainteresowanie - ocenia ks. prof. Henryk Paprocki, rzecznik Cerkwi prawosławnej w Polsce. Jego zdaniem, w Polsce nie ma zwyczaju mówienia o swej religii, bo w tradycji europejskiej wyznanie nie jest najważniejsze.
Polacy w przeciwieństwie do Amerykanów nie manifestują swej religijności ze względów kulturowych - uważają antropolodzy i kulturoznawcy. - Religia katolicka od początku nastawiona była na kult ubóstwa, którego symbolem jest Łazarz - opowiada dr Jan Grad z Instytutu Kultury Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. - Gromadzenie bogactwa nie miało sensu. Kościół zakazał katolikom zajmowania się finansami. Stopniowa liberalizacja zaczęła się dopiero wraz z rozwojem kapitalizmu i powstaniem pierwszych manufaktur - w XVI-XVII wieku.
Praca jest obowiązkiem wyznawców katolicyzmu, prawosławia i islamu. - Żebractwo jest zabronione, ale każdy zobowiązany jest do dzielenia się dobrami z tymi, którzy mają mniej. W islamie jest przypowieść o Mahomecie, który spotkanego żebraka zaprowadził na bazar i kupił mu łopatę. Gdy ktoś ma możliwość pracy i nie pracuje, grzeszy - mówi Selim Chazbijewicz, muzułmanin, wykładowca Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie.
Wpływy religii, tradycji, kultury na sukces poszczególnych ludzi czy całych społeczeństw jest znany od dawna. Przed stu laty Max Weber stawiał tezę, że duch kapitalizmu związany jest z etyką protestancką. Amerykański socjolog Michael Novak udowodnił, że kapitalizm może się dobrze rozwijać na gruncie katolicyzmu. Życie na najbardziej archaicznych poziomach kultury, pojmowane jako bycie człowiekiem, jest samo w sobie aktem religijnym - twierdzi Mircea Eliade, historyk religii. - Pewne cechy kulturowe i religijne sprzyjają rozwojowi, inne go hamują. Korzystne są te, które podnoszą ogólny poziom zaufania, bo zaufanie jest częścią społecznego kapitału. Prorozwojowe są też cechy sprzyjające mobilności, eksperymentom, innowacjom. Są społeczeństwa, w których siła religii i tradycji powoduje, że zmiana miejsca w życiu jest dla człowieka trudna, a zaufanie do innych minimalne - uważają brytyjscy socjologowie. - Źle postrzegane jest dziś w Polsce jedynie dewocyjne głoszenie wiary - podsumowuje ks. prof. Witold Zdaniewicz z Instytutu Statystyki Kościoła.

Zdjęcia: Artur Pawłowski
Więcej możesz przeczytać w 12/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.