Cimoszewicz: Jarucka kłamie

Cimoszewicz: Jarucka kłamie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Anna Jarucka powtórzyła przed sądem, że w 2002 r. szef MSZ Włodzimierz Cimoszewicz upoważnił ją do zamiany swego oświadczenia majątkowego za 2001 r. "To nieprawda" - mówił Cimoszewicz na procesie swej byłej asystentki.
Grozi jej do 5 lat więzienia.

W poniedziałek przed Sądem Okręgowym w Warszawie zaczął się proces 42-letniej kobiety, oskarżonej m.in. o posłużenie się fałszywym dokumentem, który miał uprawniać ją do zamiany oświadczenia majątkowego Cimoszewicza. Afera doprowadziła do wycofania się tego polityka z wyborów prezydenckich w 2005 r.

Dziś Cimoszewicz, oskarżyciel posiłkowy w procesie, uważa, że Jarucka (o której mówił "ta osoba") nie powinna iść za kraty, ale "powinna usłyszeć w imieniu Rzeczypospolitej, że jest przestępcą", bo "wyrządziła ogromne negatywne skutki społeczne", a także jemu i jego rodzinie. Ona sama podtrzymuje zarzuty i dokłada nowe. Jej przesłuchaniu towarzyszyło wiele emocji.

O Jaruckiej zrobiło się głośno, gdy w sierpniu 2005 r. oświadczyła przed sejmową komisją śledczą ds. PKN Orlen, że Cimoszewicz jako szef MSZ miał ją w 2002 r. upoważnić do zamiany swego oświadczenia majątkowego za 2001 r. - usunięcia z jego pierwotnego oświadczenia informacji o posiadanych przezeń akcjach PKN Orlen. On sam mówił, że jego oświadczenie nie było nigdy zmieniane. Przyznawał zaś, że pomylił się, wypełniając je zgodnie ze stanem z kwietnia 2002 r, kiedy składał oświadczenie, a powinien był je wypełnić zgodnie ze stanem na koniec 2001 r., kiedy jeszcze posiadał akcje PKN Orlen (sprzedane w styczniu 2002 r.).

Komisja śledcza zawiadomiła prokuraturę o przestępstwie, ale prokuratura uznała, że Cimoszewicz fakt posiadania akcji zataił nieumyślnie i umorzyła śledztwo. Na wniosek Cimoszewicza prokuratura zajęła się zaś rzekomym upoważnieniem dla Jaruckiej i uznała, że zostało ono sfałszowane - nie było tam podpisu ministra, tylko tzw. faksymile (odbitka z pieczęci - PAP). Według prokuratury, motywem działania b. asystentki była chęć zemsty. Kobieta wielokrotnie zwracała się bowiem do szefa MSZ, a później marszałka Sejmu, o "załatwienie" dla niej i jej męża placówki dyplomatycznej we Włoszech - bez skutku.

Oprócz posłużenia się podrobionym dokumentem, prokuratura oskarżyła Jarucką także o składanie fałszywych zeznań przed komisją śledczą co do wystawienia upoważnienia. Trzeci zarzut dotyczy ukrywania dokumentów z MSZ, w tym związanych z oświadczeniem Cimoszewicza - znalezionych u niej w styczniu 2005 r. podczas rewizji przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

Była asystentka zapewniała, że nie działała na niczyje zlecenie i że nie było jej celem "obciążanie kogokolwiek, ani branie udziału w kampanii prezydenckiej". Wywołała jednak zamieszanie na scenie politycznej w okresie wyborczym. We wrześniu 2005 r. Cimoszewicz zrezygnował z kandydowania na prezydenta. "Zmasowana akcja czarnej propagandy skierowana przeciwko mnie przyniosła zamierzony skutek" - oświadczył.

Przed sądem Jarucka nie przyznała się do zarzutów. W swych obszernych wyjaśnieniach opisała, jak w kwietniu 2002 r. Cimoszewicz poprosił ją, by "szybko wypisała sobie" upoważnienie do zamiany jego oświadczenia, które on podpisze; było ono potrzebne do pobrania przez nią oświadczenia z biura kadr MSZ. Wtedy ona w saloniku przy gabinecie ministra napisała odręcznie upoważnienie i zostawiła je w sekretariacie szefa, który akurat miał gościa, z prośbą o podanie mu do podpisu. Potem odebrała upoważnienie z sekretariatu ("byłam pewna, ze je podpisał") i poszła po oświadczenie; następnie Cimoszewicz wypełnił nowe oświadczenie, prosząc ją, by odniosła je do kadr.

"Na pytanie, co zrobić ze starym oświadczeniem, minister odpowiedział, żeby je schować w 'bezpiecznym miejscu'" - mówiła Jarucka, która dodała, że wzięła je do domu. "Zupełnie o tym zapomniałam, a pan minister nigdy nie prosił o zwrot; wtedy bym je oddała" - dodała. Przyznała, że na oświadczeniu była klauzula "poufne", ale myślała, że "wypełniając nowe oświadczenie, minister zdjął klauzulę poufności z poprzedniego".

Jarucka przyznała, że to "stare" oświadczenie zabrała jej ABW podczas rewizji w styczniu 2005 r. Najpierw tego dnia przesłuchiwano ją w ABW w sprawie rzekomego ujawniania przez nią tajemnic resortu (twierdzi ona, że na biurko w pracy podrzucono jej poufne szyfrogramy, które miały zaginąć). Potem wieczorem dokonano rewizji jej domu, rzekomo w sprawie tych szyfrogramów, ale kiedy tylko znaleziono oświadczenie, rewizję zakończono. Mówiono jej wtedy, że dokumenty te mają trafić do Cimoszewicza. Jarucka dodała, że dzień po rewizji poroniła.

"Nigdy nie fałszowałam żadnego upoważnienia pana ministra, wykorzystując faksymile jego podpisu" - oświadczyła Jarucka, według której "upoważnienie nie może być spreparowane". Dodała, że gdyby chciała coś fałszować, to mogłaby wykorzystać oryginalny podpis, bo wielokrotnie minister zostawiał jej kartki podpisane in blanco. Obrońca Jaruckiej mec. Jacek Dubois złożył sądowi kartkę z takim podpisem. Cimoszewicz komentował, że złożył w życiu tysiące podpisów, także jako autografy dla osób, które go o to prosiły. Dodał, że kartka złożona przez obronę może być kartką z jego podpisem dołączaną do życzeń świątecznych dla pracowników resortu.

"Nie miałam żadnego powodu do zemsty na panu Cimoszewiczu" - twierdzi Jarucka. Dodała, że nigdy nie prosiła go o jakąkolwiek protekcję, a cały okres współpracy z nim "bardzo dobrze wspomina". Potwierdziła swe zeznania z 2005 r. przed sejmową komisją śledczą, że Cimoszewicz, wraz z Adamem Michnikiem i szefem ABW Andrzejem Barcikowskim, tworzy nową "grupę trzymającą władzę" oraz że "idzie z nią na wojnę". Wtedy sąd zwrócił uwagę, że jednak miała o coś żal do Cimoszewicza. "Tak, bo wtedy poczułam się niesłusznie przez niego zaatakowana" - odparła.

Jarucka opisała też, jak doszło do jej zeznań przed komisją. Najpierw w lipcu 2005 r. obejrzała transmisję z zeznań dawnego szefa, wobec których "miała wątpliwości", a ponadto "skojarzyła to z rewizją ABW, którą bardzo chciała wyjaśnić". Potem się źle poczuła, bo była w ciąży, a jej lekarz, któremu zwierzyła się z kłopotów, zaproponował, że umówi ją ze "znajomym prawnikiem" (chodziło o Wojciecha Brochwicza, b. oficera UOP i wiceszefa MSWiA). "Nie prosiłam nikogo o ten kontakt" - zaznaczyła.

"Lekarstwem ginekologa było więc skierowanie do prawnika?" - ironizował adwokat Cimoszewicza, mec. Bogdan Michalak. "Nie tylko; dał mi też normalne porady medyczne" - odparła Jarucka. Dodała, że już godzinę później rozmawiała z Brochwiczem, który powiedział, że "jako radca prawny niewiele pomoże", ale zaproponował jej spotkanie z członkiem sejmowej komisji z PO Konstantym Miodowiczem, b. szefem kontrwywiadu UOP.

Ten zaproponował jej wezwanie przed komisję (Miodowicz twierdzi, że miał obowiązek doprowadzić do zeznań Jaruckiej - inaczej można by mu zarzucić ukrywanie świadka - PAP). "Byłam wobec tego sceptyczna ze względu na zagrożoną ciążę, ale dałam się przekonać" - wyjaśniła sądowi. Dodała, że nie miało znaczenia to, że Cimoszewicz startował w wyborach. "Gdyby nie kandydował, przed komisją zeznałabym to samo" - powiedziała.

Ujawniła, że gdy w 2001 r. Cimoszewicz zwalniał swój pokój w Sejmie - od którego ona miała klucze - prosił ją, by zniszczyła dokumenty w nim zostawione, co ona wykonała.

Podczas pytań doszło do spięć. Cimoszewicz zarzucił Jaruckiej, że nigdy nie istniała jego strona internetowa, za którą miała ona odpowiadać. Jarucka potwierdziła, że strona istniała, a Cimoszewicz nie zapłacił za jej projekt graficzny. Jedno z pytań mec. Michalaka Jarucka określiła zaś jako "głupie".

Jarucka ujawniła sądowi, że od dwóch lat jest pod opieką psychiatry (ma depresję po dwóch poronieniach), bierze leki. Dodała, że jest wciąż pracownicą MSZ; obecnie na urlopie wychowawczym (wytoczyła resortowi proces o mobbing - PAP).

Proces odroczono do 6 lutego, kiedy przesłuchanie Jaruckiej ma być dokończone.

Pytany przez reporterów o motywy działania oskarżonej, Cimoszewicz powiedział: "Trudno jest mi uwierzyć, żeby to była osobista zemsta; być może wchodzą w rachubę jakieś inne motywy, związane z zapowiadającą się już wtedy zmianą polityczną i zmianą ludzi u władzy; jest charakterystyczne, że większość tych polityków, którzy w komisji śledczej Sejmu próbowali eksploatować tę sprawę (Jaruckiej - PAP), to są dziś ministrowie". Dodał, że ostatnio "polityka polska traci na jakości", dlatego nie żałuje on odejścia od niej i nie zamierza wracać.

Sama Jarucka nie chciała się wypowiadać dla mediów.

pap, ss, ab