Mogliśmy mieć polskiego Facebooka. Inwestor się wycofał

Mogliśmy mieć polskiego Facebooka. Inwestor się wycofał

Straciliśmy polskiego Facebooka
Straciliśmy polskiego Facebooka Źródło: FreeImages.com
Małgorzata Walczak, Dyrektor Inwestycyjny w PFR Ventures, opowiada o polskim rynku start-upów i swoim doświadczeniu. Zarówno od strony inwestorów jak i młodych ludzi, zakładających firmy. W rozmowie z Karolem Wasilewskim tłumaczy też, dlaczego przeszedł nam obok nosa drugi Facebook.

Jak Pani, jako przedstawiciel największego polskiego funduszu funduszy (Fund of Funds) ocenia tegoroczny Startup4export (najlepsze polskie start-upy prezentują się przed międzynarodowym jury)?

Małgorzata Walczak: W każdym roku widoczne są inne trendy, Zmieniają się, mniej więcej, co dwa lata, ale wśród start-upów jest to proces jeszcze szybszy. Mówimy oczywiście o trendach technologicznych. Na tegorocznym Startup4export widzieliśmy bardzo dużo rozwiązań, nazwijmy je „przenośnymi”. Nie było „twardych” technologii, raczej struktury „lajtowe” - mówiąc językiem startupowców.

Jakie to są konkretnie trendy?

Sporo od lat dzieje się w medtechu. Pojawia się mnóstwo rozwiązań, które mogą w tej branży zaistnieć. Tegoroczny S4E zaprezentował dwa takie projekty. Wiele dzieje się także w branży automotive. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że ten sektor będzie się zmieniał i to znacząco. Samochody w końcu będą elektryczne i w końcu będą „supersmart”. Sztuczna inteligencja pojazdu pozwoli na to, by wykluczyć większość pomyłek. Nie mówię nawet o autach autonomicznych, ale o rozwiązaniach funkcjonujących dzisiaj: są już koncerny, których pojazdy mają tak bezpieczne i zaawansowane technologicznie rozwiązania, że za chwilę wszystkie inne marki będą miały dostęp do podobnej technologii. I chyba ten sektor jest i będzie jednym z kluczowych.

Czy te start-upy, tylko tak szczerze, mają szansę stać się naprawdę dużymi, silnymi firmami? Międzynarodowymi korporacjami?

Jeśli mam być szczera, to ciężko jest ocenić start-up w trzy minuty. Oczywiście zapoznałam się już wcześniej z tymi projektami. Przejrzałam ich strony, projekty, pomysły. Ci ludzie mają w sobie mnóstwo wiary, energii i siły. A przede wszystkim chęci do zmiany świata. To, co jest najistotniejsze – tam są rzeczywiści, prawdziwi liderzy, z krwi i kości.. To jest kluczowe. Oni daliby się za swój projekt poćwiartować.

Młodzi ludzie rzeczywiście uważają, że w tydzień są w stanie podbić cały glob. Tylko że później przychodzi zderzenie z twardą rzeczywistością rynku. I kwestią monetyzacji swojego pomysłu.

Staram się być wizjonerką. Potrafię przewidzieć pewne trendy. Ale nie jestem wróżką. A tutaj dochodzimy już do wróżenia z fusów, bo owe projekty, są na bardzo wczesnym etapie rozwoju i dopiero kolejne rundy przyniosą weryfikację. Czy projekt będzie na rynku? Ile kapitału będzie trzeba w niego włożyć? Większość start-upów nie ginie dlatego, że to są niedobre pomysły. One giną, bo nie znajdują kolejnych rund finansowania. Podam panu najbardziej chyba jaskrawy przykład. Był 2007 rok. Byłam w jednym z funduszy, gdzie mieliśmy „Facebooka”. Tylko Facebooka na wersje mobilne. Fundusz zainwestował milion zł. Na więcej się nie zdecydował. Dzisiaj pewnie byłaby to żyła złota.

I była to polska firma?

Tak. Ale współzałożycielem był przedsiębiorca spoza Polski. Więcej szczegółów zdradzić nie mogę. Mieliśmy więc Facebooka na telefon – niesamowity projekt, ze wszystkimi funkcjami, które ma dzisiaj produkt Marka Zuckerberga.

To czemu się nie sprawdził? Przecież ryzyko mógł przejąć ktoś inny

Bo w 2007 roku telefony nie były jeszcze komputerami, większość nie miała GPS. A po drugie wtedy mieliśmy czasy kryzysu. Niestety. Takie przypadki też się zdarzają. Świetny produkt w złym czasie...

Podam panu inny przykład. Wprowadzałam na rynek pierwszą nawigację na telefon. I to było tuż przed Nokią, bo ona wprowadzała podobny produkt. Wszyscy mi wówczas mówili: Małgosia to zabije tę spółkę.

I co? Zabiło?

Oczywiście, że nie. Bo dzięki temu, że Nokia to umasowiła podobny produkt, była większa świadomość społeczna. Wszyscy uwierzyli, że na telefonie można instalować tego typu aplikacje. Wcześniej nawigacja była wyłącznie w samochodzie.

Wróćmy jednak od nawigacji do Startup4export. Co, tego typu wydarzenie daje tym młodym firmom?

Bardzo istotne dla nich jest to, by jeździły po konferencjach, spotkaniach, konkursach i prezentowały swoje rozwiązania. Ale jest też zła strona mocy. Mianowicie taka, że start-upy nie będą się skupiać na udoskonalaniu swoich produktów czy usług, a będą koncentrować się na prezentacjach i marketingu. Miałam kiedyś taki czas w życiu, że uczestniczyłam w olbrzymiej liczbie tego typu eventów. Gdy dziesiąty raz z rzędu widziałam ten sam start-up, który po raz dziesiąty mówił dokładnie to samo, to w końcu podeszłam do nich i zapytałam: czym wy się zajmujecie? Przecież wy jeździcie non-stop po konferencjach. Kiedy wy pracujecie?

Chce Pani powiedzieć, że wytworzyło się środowisko start-upowych celebrytów, którzy jeżdżą i tylko pitchują?

Dokładnie!

Ciekaw jestem, co Pani odpowiedzieli

Przyznali mi rację.

(Śmiech). Przepraszam, ale rozśmieszyła mnie do łez ta ich rozbrajająca szczerość i prostota odpowiedzi

Mnie poniekąd też. Tylko że zarówno oni jak i ja zdaliśmy sobie wówczas sprawę, że nikt wcześniej im tego nie powiedział.

Jak zakończyła się ta historia?

Rozmawiałam z nimi ponad trzy godziny. Ich projekt bardzo mi się podobał. Uważałam, że jest na niego klient. Tylko to był projekt bardzo drogi w realizacji. On nie kosztowałby miliona złotych, tylko o wiele więcej. Dlatego, wracając do naszego Startup4export, niezwykle istotne są takie spotkania jak tutaj, na Impact'18. Bo tutaj jest dostęp do międzynarodowego jury, międzynarodowego kapitału. Jest możliwość realizacji swoich celów na wysokim poziomie.

Tylko czy nie jest tak, że z jednej strony mamy mnóstwo różnego rodzaju akceleratorów – w bankowości to wręcz każdy bank otworzył swój własny. Ale z drugiej strony nie są one na tyle duże, by podejmować olbrzymie ryzyko. Są więc zachowawcze albo wchodzą w małe projekty. Ci, którzy rzeczywiście potrzebują dużych pieniędzy jadą ich szukać za granicę

I tutaj pojawia się Fundusz Funduszy - PFR Ventures. Docelowo chcemy stworzyć w sumie około 50 nowych funduszy VC/CVC. lub wesprzeć w tej puli istniejące. Myślę, że zmieniamy sytuację na rynku. Chcemy zbudować nową jakość – rynek, gdzie będzie można otrzymać nawet 30 mln zł finansowania projektu. Podpisaliśmy już dziewięć umów. W tym dwie podczas Impactu. Łączna kwota to 640 mln zł. I teraz mamy cały przekrój –od programu Starter –poprzez Otwarte Innowacje, Biznest, Koffi czy Corporate Venture Capital (CVC) – w sumie, docelowo, to ponad dwa miliardy złotych.

Ambitnie...

Musi to być maksymalnie sprofesjonalizowane. Wczoraj nawet ktoś zadał mi pytanie: czy w Polsce jest wystarczająco dużo start-upów i czy nie jest za dużo pieniędzy? Nie można tak myśleć. Spójrzmy na Estonię - w tak małym kraju jest mnóstwo pieniędzy, a kraj się doskonale, wręcz modelowo rozwija. Boom technologiczny, który ma tam miejsce, zaistniał między innymi właśnie dzięki Venture Capital. My do niedawna nie mieliśmy wystarczająco środków na finansowanie innowacyjnych pomysłów. Bo, powiedzmy sobie szczerze, co można zrobić za milion złotych w świecie gospodarki 4.0 i nowych technologii, które wymagają dużych nakładów finansowych? Można jedynie zabić spółkę. Bo oprócz świetnego pomysłu, trzeba mieć strategię finansowania. Co się stanie, jak się skończy milion zł, a projekt jeszcze nie załapie? Na rynkach zawsze są opóźnienia.

To rzeczywiście jest problem. Problem niepewności. Bo jeśli ktoś ma dobrze płatny etat w międzynarodowej korporacji to nie będzie ryzykował i otwierał start-upu, który może przestać istnieć po pół roku. I zostanie z przysłowiową ręką w nocniku.

Ależ oczywiście. Nikt normalny nie wybiera drogi przez mękę. Do tej pory na rynku nie było specjalnie konkurencji. My tworzymy rynek. I dzięki nam na rynku pojawi się o wiele więcej start-upów. Bo ludzie je zakładający będą mieli z czego żyć. Po prostu.

A jak wygląda dzisiaj rynek start-upów?

U nas jest ich ok. 2,7 tys. na 38 mln ludzi. Izrael ma ich 6 tys. na 8 mln ludzi.

Limity inwestycyjne są u nas za niskie?

Tak. Start-upowiec zamiast skupić się na produkcie i jego rozwoju, cały czas musi myśleć, skąd pozyskać pieniądze. Bo jak podpisał umowę na 800 tys. zł, to doskonale wie, że to jest za mało, by wprowadzić produkt na rynek. Więc od dnia podpisania umowy, myśli skąd wziąć resztę kapitału. A tak się nie da.

Więc teraz z drugiej strony. Jak wygląda horyzont funduszy? To normalne, że fundusz w rok inwestuje w jeden start-up?

Oczywiście. Taki horyzont trwa 10 lat. 5 lat to okres inwestycyjny. Drugie 5 lat to okres wychodzenia z inwestycji. Przez pierwszy rok życia funduszu – albo się zdarzy inwestycja albo się nie zdarzy. W pierwszym roku tworzy się zespół, dociera się jeśli chodzi o swoją strategię. W drugim roku już może zdarzyć się jakaś inwestycja. W trzecim roku fundusz nabiera rozpędu. A rzeczywiste inwestycje są w czwartym i piątym roku. I to jest globalna dynamika. Nie tylko w Polsce.

A może właściciele VC po prostu boją się, że stracą swoje pieniądze?

Ale fundusze są instrumentami wysokiego ryzyka. Nas rozlicza się z tego, ile zainwestujemy w rynek. Jeżeli fundusze nie mają odpowiedniej dynamiki, o której mówiłam wcześniej, to znikają z rynku. Jeżeli ktoś się w tej branży boi ryzyka i utraty pieniędzy, to nie powinien otwierać VC i lepiej niech zmieni zawód.

Źródło: WPROST.pl