I pobiegła…

I pobiegła…

Dodano:   /  Zmieniono: 
A właściwie – pobiegliśmy. Tym razem nie będzie tak epicko jak po maratonie. Bo maraton jest czymś z gatunku przeżyć zupełnie metafizycznych, walki ze sobą – itd. Ale o tym już było. Dlatego maraton (taki normalny, szosowy) biegam dwa razy w roku. I wystarczy. Święta też są dwa razy do roku.
A dycha? Dycha to jest taka sól ziemi czarnej - można pobiec bardzo szybko, tak żeby na mecie mieć ciemno w oczach i żołądek w gardle, a można tak sobie - trochę szybciej niż na zwykłym treningu, ale tak, żeby mimo wszystko zachować poziom przyjemności i komfortu. Dycha jest jak niedziela – można zrobić uroczysty obiad w domu albo pójść do restauracji, spotkać się z przyjaciółmi. Dychę można biegać co weekend. Albo nawet (przynajmniej jak trener nie widzi) dwa razy w jeden weekend.

Biegnij Warszawo to takie, bo ja wiem… Biegowe Boże Ciało? Hm, chyba weszłam na grząski teren… Ale w końcu procesje wyrosły z tradycji antycznych, a więc pogańskich, a zatem chyba specjalnego świętokradztwa nie popełniam.

Wracając do biegającej Warszawy – dawno nie pamiętam jej takiej.

I mogą sobie krytycy, których nie brakuje, pisać, że 5 lat temu w Run Warsaw startowało 20 tysięcy ludzi. Nie startowało - ale mniejsza z tym. W tym roku linię mety przekroczyło blisko 10000 biegaczy. O prawie 2000 więcej niż tydzień temu podczas Maratonu Warszawskiego. Można by napisać AŻ o 2000 więcej. Ale te 2000 to raptem… 25 proc. Jedna czwarta. A pięć lat temu to było blisko 10 razy więcej. I nie dlatego, że tak dużo biegało w Run Warsaw, ale – tak mało w maratonie.

Czemu ja ciągle do tego maratonu?

Bo Maraton Warszawski wyznaczył w tym roku zupełnie nowe standardy biegowej imprezy masowej. A Biegnij Warszawo, które odbywa się tydzień później, znakomicie wpisało się i podtrzymało ten klimat. W biegu na 10 km mogli wystartować ci, dla których 42 km to jeszcze - lub już - dystans trochę z innej galaktyki. I ci, którzy bieganie traktują wyłącznie rekreacyjne, a maraton uważają za wyzwanie dla nadludzi (ja tak miałam… kiedyś).

Mieliśmy wobec tego w niedzielę w Warszawie największy bieg masowy w Polsce. Imprezę, w której uczestniczyło 10 000 biegaczy, jakieś dwa i pół tysiąca kibiców zorganizowanych maszerujących oraz dziesiątki kibiców niezorganizowanych, zaprzyjaźnionych, rodzinnych, przejętych. I byli jeszcze kibice przypadkowi. Kibice przymusowi, dający wyraz swojej frustracji wobec zmian w komunikacji miejskiej, byli tym razem w tak marginalnej mniejszości, że trudno ich było zauważyć. No, może poza panem, który gdzieś przy Wspólnej próbował wjechać na Marszałkowską i dymił spalinami w biegaczy, ile mocy w silniku. Ale ostatecznie - jego benzyna, jego kasa, jego problem. Gdzie te czasy, kiedy prezes publicznej telewizji na pół Polski grzmiał na poważnych opiniotwórczych łamach, jak to przez biegaczy nie mógł skądś wyjechać, nazywając przy okazji bieg na 10 km maratonem…

Zanikająca liczba kibiców-frustratów jest wprost proporcjonalna do rosnącego grona kibiców-entuzjastów, którzy szczelnie oblepiają ostatnie kilkaset metrów trasy i dopingują biegaczy. W czasie maratonu zadanie nie było trudne, bo większość miała imiona wydrukowane nad swoimi numerami. Ale na Biegnij Warszawo numery nie były imienne. Mimo to - i mimo to, że tym razem nie pochwaliłam się numerkiem, słyszałam swoje imię (nie ma to jak popularne imię ) tyle razy, że przeszło to moje najśmielsze oczekiwania. Nie wiem, czy kibice mają tego świadomość, ale dla biegacza to strasznie miłe. Mobilizujące. Podnoszące na duchu. Dodające siły. Skrzydeł. Niosące. Przyspieszające.

Więc leciałam sobie, zlatywałam do mety Książęcą, wspominając, jak na moim pierwszym Run Warsaw, wspinałam się pod tę Golgotę początkujących biegaczy. A potem był jeszcze kilometr z narastającym dopingiem kibiców – i to już. Setki biegaczy w czarnych koszulkach wypełniło bieżnię i płytę stadionu na Agrykoli, okoliczny park, ulice. Napływali(śmy) coraz większą falą ludzi pozytywnie wkręconych. Właśnie się wkręcających. Urodzonych biegaczy, biegaczy-zapaleńców, biegaczy-neofitów, biegaczy z przypadku, biegaczy od wczoraj lub od dzisiaj i tych, którzy jeszcze nie wiedzieli, że zaczną biegać od jutra….

A za rok - może pobiegną maraton?

Ostatnie wpisy

  • Chasing the Breath – W pogoni za oddechem18 sty 2017, 16:53Wbrew pozorom i tytułowi nie jest to film o norweskich biegaczkach ( i biegaczach) narciarskich, ale o Polaku, który postanowił ukraść Szerpom zwycięstwo w Everest Marathon. Jak dla mnie, ten film mógłby równie dobrze nosić tytuł „W pogoni za...
  • Nie jesteśmy tam chłopcem do bicia30 cze 2016, 10:15Za 12 godzin ten tekst może być już nieaktualny. Cóż, tak bywa, jak się zbiera do pisania przez cały tydzień. A chciałam coś napisać o EURO. Niby za piłką nie przepadam, ale stara kibicka wyłazi mi spod koszuli. Co prawda tegoroczną imprezę...
  • „Niezłomny”. Dlaczego warto.5 sty 2015- Ania, Louis nie żyje – zaczepiła mnie jakoś w lipcu koleżanka. – JAKI LOUIS? – zapytałam dużymi literami, wstrzymując oddech. – Louis Zamperini, niezłomny – gdyby nie to, że rozmawiałyśmy przez FB, pewnie...
  • Narodowy spis biegaczy, czyli gdzie ta siła18 gru 2014Ponad 60 000 osób wzięło udział w Narodowym Spisie Biegaczy. Bo tak fajny lans był wstawić sobie w serwisie społecznościowym obrazek z kolejnym numerkiem. Tak, też dałam się spisać. Gdzieś pod sam koniec akcji, kiedy właściwie nie biegałam i...
  • Maraton bez medalu, czyli #droganaNarodowy – epilog30 wrz 2014Nie mam medalu z 36. PZU Maratonu Warszawskiego. Żałuję, bo medal jest piękny, chyba najładniejszy, jaki mogłam mieć w kolekcji. Z tego maratonu, zamiast medalu, mam breloczek. Też ładny, z Mostem Poniatowskiego. I mam też nogi zmęczone, jakbym...