Cancelled. Maraton nowojorski – odwołany

Cancelled. Maraton nowojorski – odwołany

Dodano:   /  Zmieniono: 
Łyso tak. Pierwsza niedziela listopada – bez maratonu w Nowym Jorku. Dziwne uczucie. Niedzielne listopadowe popołudnie przyjdzie spędzić bez transmisji z tego biegowego święta – bo święto zostało odwołane. Nie będzie więc śledzenia wyników znajomych, podążania za okiem kamery, emocji, pytań o to czy dobiegnie, kto dobiegnie, kto pierwszy przekroczy linię mety. Łyso tak - sezon bez NYC Marathon będzie jakiś niepełny. Nawet jeżeli zamierzałam być tylko kibicem przed telewizorem.
Kiedy przeczytałam dziś rano o odwołaniu maratonu, pierwsza moja myśl pobiegła do tych, którzy z różnych stron świata przyjechali (bo wielu już przyjechało, przyleciało, przybyło) do Nowego Jorku. Do tych, którzy ostatnich kilkanaście tygodni spędzili na treningach – po kilka, kilkanaście godzin w tygodniu, poświęcając na przygotowania sobotnie czy niedzielne przed- albo i popołudnia. Do tych, którzy długo pracowali na coś, co nazywamy formą, szlifując tę pieczołowicie wypracowaną formę, szykując się właśnie do NYC Marathon. Do tych, którzy zapłacili niebagatelne wpisowe w wysokości kilkuset dolarów, kupili bilety lotnicze, zarezerwowali noclegi… Do tych, dla których to była – a raczej miała być – przygoda życia, bieg życia, bieg po życiówkę, jedno z tych przeżyć, które mieli zachować we wspomnieniach…

No cóż, na pewno je zachowają, na pewno zapamiętają na zawsze, ze szczegółami, każdą godzinę lotu, każdą godzinę w NY i ten moment, w którym usłyszeli, że maratonu nie będzie. Będą pamiętać każdy szczegół – tak jak ja pamiętam odwołaną maturę z historii (taaa, zdarzyło się kiedyś). Tyle że wspomnienie to nie będzie radosnym wspomnieniem biegowego święta - a zamiast nowej życiówki będą mogli sobie co najwyżej powspominać, na ile to nie byli przygotowani i jakby to nie pobiegli, gdyby… Ale tego już się nie dowiedzą. Przynajmniej nie w tym roku.

Współczuję im. Współczuję, bo wiem, że to jest rozczarowanie, jakich mało. Że nawet najdoroślejszy i najdojrzalszy człowiek czuje się w takiej sytuacji, jakby ktoś mu zabrał ulubioną zabawkę. Jakby zdmuchnął mu świeczki na jego urodzinowym torcie. A na dodatek pozostaje niewiadoma – czy za rok będą gwarantowane miejsca dla niedoszłych maratończyków z tego roku? A jak będą – to ile? Na jakich zasadach? Czy zdarzy się kolejna okazja, żeby pobiec w maratonie, który dla wielu jest spełnieniem marzeń o biegu życia?

To pierwsza i druga myśl. Ale była i trzecia – ta, która pobiegła do tych, którzy zdecydowali w piątek o odwołaniu maratonu, Od początku tygodnia słyszeliśmy o odwoływaniu kolejnych imprez w NY z powodu huraganu Sandy. I wszystkie wiadomości kończyły się zapewnieniem, że planowany na niedzielę maraton nowojorski odbędzie się bez zmian. A przecież głosy, że to nie pora na igrzyska (tak, maraton to przecież igrzyska) pojawiały się jeszcze zanim Sandy zaatakowała Nowy Jork. To prawda, że dla organizatorów nie była to decyzja łatwa. Pewnie jedna z najtrudniejszych, jakie kiedykolwiek podejmowali. Ale nie mieli innego wyjścia – policja, która normalnie zabezpiecza trasę, strażacy służby medyczne, ratownicze - ci wszyscy, którzy czuwają nad bezpieczeństwem maratończyków – są dzisiaj potrzebni gdzie indziej. I nie miałoby żadnego uzasadnienia, nie byłoby żadnego usprawiedliwienia, gdyby tych ludzi, którzy w stanie podwyższonej gotowości niosą pomoc ofiarom Sandy, ludziom, którzy stracili swój dobytek, domy, czasami bliskich, gdyby tych ludzi skierować do zabezpieczenia maratonu. Maratonu, którego trasa biegnie tuż obok tych zniszczonych domów, sklepów, obok ludzi, których życie właśnie rozwalił huragan.

My, maratończycy, jesteśmy trochę egoistami. Zresztą, jak wszyscy - niemaratończycy też. Patrzymy na świat przez pryzmat siebie i swojego biegania. Bo to my trenowaliśmy ciężko trzy czy cztery miesiące. To my zapłaciliśmy, to my przyjechaliśmy czy przylecieliśmy z drugiego końca świata, gotowi do biegu. A tu – biegu nie ma. Więc jest smutek, żal, rozgoryczenie – w dowolnej kolejności. I trochę złości, trochę frustracji. Ale czasami warto spojrzeć na rzecz nieco szerzej. Bo jakbyście się, niedoszli nowojorscy maratończycy, czuli, gdyby to wam właśnie wiatr zniszczył dorobek życia, a tuż obok obojętny tłum urządziłby sobie fiestę…?

Że się mądrzę? Że łatwo mi pisać w domu na kanapie, bo to nie ja pojechałam do NY? Ale ja dwa razy jechałam na maratony, które się nie odbyły. I to w ciągu dwóch miesięcy. Pierwszy… No cóż - był 10 kwietnia 2010 r., tuż po ósmej wyruszyliśmy do Dębna. Jeszcze zanim dojechaliśmy do jakiejś cywilizowanej drogi (obecnie A2), wiedzieliśmy, co się stało. Przez kolejną godzinę wisieliśmy pomiędzy stroną organizatora i słuchawkami telefonów, próbując ustalić, czy bieg sie odbędzie (600 km w tamtych warunkach drogowych jechało się prawie tyle, ile zajmuje lot do NY). Cały dzień nas zapewniano, że maraton, mający cały czas rangę Mistrzostw Polski w Maratonie, odbędzie się zgodnie z planem, zostanie tylko poprzedzony chwilą ciszy. Dojechaliśmy na miejsce jakoś tuż przed 18. I pierwsza informacja, jaką usłyszeliśmy, była taka, że kwadrans wcześniej zapadła decyzja, iż maratonu jednak nie będzie. Zdecydował… telefon z Warszawy. Zawodnicy, którzy szykowali formę na Dębno, pojechali za tydzień do Wiednia, porobili życiówki. Ja pojechałam do Krakowa, za dwa tygodnie, a po mojej formie nie zostało nawet wspomnienie. Co robić… Ale żal do Dębna i jakaś zupełnie podświadoma niechęć gdzieś została - na samą myśl o jeździe przez cała Polskę jakoś mnie odrzuca. A maraton w Dębnie i mistrzostwa Polski ostatecznie odbyły się pół roku później. Dużo życiówek padło…
Drugi maraton, który się nie odbył – to pierwszy Koral Maraton w Krynicy-Zdroju. Tu sytuacja była zgoła inna, bardziej podobna do tego, co wydarzyło się w Nowym Jorku. W Krynicy nie było huraganu – była powódź. Deszcz zaczął padać jeszcze w czwartek przed południem. I padał nieprzerwanie przez 26 godzin. Zalał deptak, zerwał mosty, uszkodził tory kolejowe, podtopił kilkadziesiąt gospodarstw – nie tylko w samej Krynicy, ale i okolicy, przy trasach biegów Festiwalu Biegowego, podmył trasę Biegu Siedmiu Dolin. Jeszcze zanim przestało padać i zanim niektórzy uczestnicy festiwalu wyruszyli w trasę do Krynicy – organizatorzy zdecydowali, że odwołują imprezę. Stwierdzili, że nie czas na biegowe święto, kiedy straż zamiast zabezpieczać trasę – wypompowuje wodę z domów i organizuje komunikację w miejscach, gdzie drogi są uszkodzone. Do Krynicy też dojechałam, bo przyjechałam wcześniej – przed deszczem. I widziałam, ile zniszczeń wyrządziła niewielka Kryniczanka. A deptak jeszcze we wrześniu tego roku był w remoncie. Festiwal za to odbył się we wrześniu - i tak już zostało. A ja wtedy pobiegałam po okolicy, pochodziłam, popatrzyłam i wiedziałam jedno – powodziowy maraton nie byłby ani promocją biegania, ani reklamą maratonu czy Festiwalu Biegowego w ogóle.

Więc niedzielny maraton w Nowym Jorku nie byłby – jak chcieli organizatorzy i włodarze – demonstracją siły i ducha miasta. Byłby pokazem egoizmu i braku wyobraźni. A przecież nie o to w bieganiu chodzi.

Ostatnie wpisy

  • Chasing the Breath – W pogoni za oddechem18 sty 2017, 16:53Wbrew pozorom i tytułowi nie jest to film o norweskich biegaczkach ( i biegaczach) narciarskich, ale o Polaku, który postanowił ukraść Szerpom zwycięstwo w Everest Marathon. Jak dla mnie, ten film mógłby równie dobrze nosić tytuł „W pogoni za...
  • Nie jesteśmy tam chłopcem do bicia30 cze 2016, 10:15Za 12 godzin ten tekst może być już nieaktualny. Cóż, tak bywa, jak się zbiera do pisania przez cały tydzień. A chciałam coś napisać o EURO. Niby za piłką nie przepadam, ale stara kibicka wyłazi mi spod koszuli. Co prawda tegoroczną imprezę...
  • „Niezłomny”. Dlaczego warto.5 sty 2015- Ania, Louis nie żyje – zaczepiła mnie jakoś w lipcu koleżanka. – JAKI LOUIS? – zapytałam dużymi literami, wstrzymując oddech. – Louis Zamperini, niezłomny – gdyby nie to, że rozmawiałyśmy przez FB, pewnie...
  • Narodowy spis biegaczy, czyli gdzie ta siła18 gru 2014Ponad 60 000 osób wzięło udział w Narodowym Spisie Biegaczy. Bo tak fajny lans był wstawić sobie w serwisie społecznościowym obrazek z kolejnym numerkiem. Tak, też dałam się spisać. Gdzieś pod sam koniec akcji, kiedy właściwie nie biegałam i...
  • Maraton bez medalu, czyli #droganaNarodowy – epilog30 wrz 2014Nie mam medalu z 36. PZU Maratonu Warszawskiego. Żałuję, bo medal jest piękny, chyba najładniejszy, jaki mogłam mieć w kolekcji. Z tego maratonu, zamiast medalu, mam breloczek. Też ładny, z Mostem Poniatowskiego. I mam też nogi zmęczone, jakbym...