Bo śnieg...

Bo śnieg...

Dodano:   /  Zmieniono: 
Uwielbiam śnieg. Na obrazku. Zza okna. Z daleka. Bo z daleka śnieg jest zachwycający.
Gorzej z bliska. I nie chodzi nawet o to, że nie jest taki biały, jak się wydaje. Ani o to, że zimny i jednak mokry. Raczej o to, że tak śnieg znakomicie utrudnia bieganie.

Tak, ja wiem, wielokrotnie deklarowałam, że wolę trenować zimą niż latem. I że biegacz wykuwa się i tak dalej. I wszystko to prawda. Mróz mi nie straszny. Ale mróz w połączeniu ze śniegiem stanowi wyzwanie podwójne. Na przykład na chodniku taki śnieg, po przekroczeniu pewnej wysokości krytycznej, przestaje topnieć. Zbiera się. Ale oczywiście stamtąd nikt go nie zbiera. No, może w okolicach przystanków i przejść dla pieszych. Względnie przy niektórych sklepach. Ale tak kompleksowo, że to określę, w całej jego białości – nie.

Więc śnieg zalega. Na chodnik nie puszcza się też ratraka, żeby śnieg ubił. Co najwyżej jakiś mały spychacz (może na quadzie?), bo ślad ścieżki jest z lekka przetarty. Ale o ile po ubitym śniegu mniej więcej można biegać, nawet szybko (choć ostrożnie, bo jednak może być ślisko), to po chodniku – nie nada. Chodnikiem bowiem dziennie przewalają się jakieś tabuny ludzi, w obuwiu różny, wydeptując różne ślady i robiąc w tym śniegu wgłębienia, które na mrozie zamarzają, wyślizgują się i potem stopy pięknie się wykrzywiają na tych wszystkich dołkach, wzgórkach i padołkach. Biegać po tym szybko – nie podobna. Albo muszę popracować nad wyobraźnią, bo na razie tego nie widzę. I tym większą chwałę oddaję organizatorom ubiegłotygodniowej Chomiczówki – za te czarne ulice i uliczki.

Oczywiście, nikt mi nie każe biegać po chodniku. Zawsze mogę wybiec do lasu. Przynajmniej w weekend, bo w tygodniu – wiadomo. Ciemno. A po ciemku do lasu, jak wiadomo, nie wchodzę. Taka mam fobię.

Ale w lesie – pięknie. Bajkowo.

Śnieg po kolana.

Każdy krok to skip A (kolana pod brodę). Tempo z biegowego przechodzi w spacerowe, tylko tętno trzyma rytm. Chyba że mam szczęście i trafiam na ścieżkę po której przejechał jakiś samochód albo przejechał tabun narciarzy (bo pojedynczego śladu z założenia nie niszczę).

Po śniegu się nie biega. Po śniegu się człapie. Skonstatowałam to z pewnym rozczarowaniem w sobotę na kolejnym biegu po falenickiej wydmie. Okoliczności przyrody były przepiękne. Śnieg po wspomniane kolana. Na większości trasy – wydeptana wąska ścieżka. Każdy skok w bok to dodatkowe kilowaty, które decydują o wyniku. Kolce, nawet długie, nie mają się o co zaczepić, bo śnieg miękki, luźny, głęboki. Nie dają żadnej przewagi. Zwykłe krosówki spokojnie dają radę.

W powietrzu wisi mróz i lodowate słońce. Jest jakieś minus 10 stopni, wystartowałam w dodatkowej czapie i podwójnych rękawiczkach. Oczywiście po pierwszej pętli zrzucam te całe barchany, bo jednak udało mi się rozgrzać. Ale człapię. Na czwartym podbiegu po raz pierwszy w tym sezonie mam ochotę zejść z trasy. Pierwsze okrążenie w nieco poniżej 20 minut. Oczom nie wierzę. Jak to? Będę godzinę zmagała się z tą wydmą? Cóż... Ale za to jaki trening siłowy – próbuję sobie racjonalizować w głowie. Przecież sama bym się nie zmusiła... Pewnie, że nie. Na drugim kółku najgorszy szósty podbieg przypomina konsystencją letnią plażę, piasek wymieszał się ze śniegiem, nogi toną do pół łydki. Tuż przed siódmym podbiegiem dubluje mnie zwycięzca. Nawet on nie złamie 40 minut. Na trzecim kółku wypracowuję technikę wyprzedzania – trzeba delikwentowi przed sobą wbiec niemal na plecy, zrobić długi krok w bok do przodu i następnym krokiem zbiec na ścieżkę. Ale na szóstym podbiegu już nie wyprzedzam, siódmy pokonuję siłą... woli, bo mięśnie czwórgłowe palą mnie żywym ogniem, a łydeczki dodają swoje.

Na metę wbiegam z czasem niewiele powyżej 58 minut. Prawie 9 minut słabiej niż przed dwoma tygodniami. Ale wszyscy pobiegli gorzej, więc na tle, relatywnie, nie wypadam aż tak źle jak mi się wydaje.

Racjonalizuję sobie, że to przecież zawody treningowe, że siła biegowa, że nie liczy się wynik. Przecież sama bym takiego treningu nie zrobiła, nie w takim tempie...

Nie?

W niedzielę rano w planie mam długie wybiegania. Taki tam... trening bardziej psychiki niż fizyczności. Zwłaszcza, że za oknem minus trzynaście. A ja mam twarde postanowienie – 30 km i ani metra mniej. Małżonek uważa że jestem szalona, ale że chce mieć kontrolę nad tym szaleństwem – wybiera się ze mną. Zabieramy jeszcze kolegę. Obstawę zatem mam mocną. To co? Do Falenicy? W sumie, daleko nie jest. Dobiegamy do startu wczorajszego biegu. Patrzymy po sobie niepewnie... Biegniemy? I ruszamy na falenicką ścieżkę biegową, po trasie wczorajszych zawodów. Robimy tylko jedno kółko, ale w tempie zupełnie porównywalnym z wczorajszymi zawodami... Wygląda na to, że jednak ktoś ubił śnieg wreszcie.

Z Falenicy zasadniczo wracamy, ale bardzo okrężnymi drogami. Po siedemnastu kilometrach małżonek ma sople na brodzie, kolega na rzęsach i czapce, a ja mam oszronione całe policzki. Po dwudziestu nogi zaczynają mi wreszcie pracować jak trzeba. Po dwudziestu pięciu odmarzają mi palce u dłoni. Ale na dwudziestym siódmym już mi jest znowu cieplej, chociaż nogi zapadają się po kolana. Ostatnie trzy kilometry jednak lecę jak na skrzydłach. I zamiast skręcić w najbliższą ścieżkę do domu, lecę jeszcze dodatkowy, 31. kilometr. Akurat słońce wyszło.

I ten śnieg...

Ostatnie wpisy

  • Chasing the Breath – W pogoni za oddechem18 sty 2017, 16:53Wbrew pozorom i tytułowi nie jest to film o norweskich biegaczkach ( i biegaczach) narciarskich, ale o Polaku, który postanowił ukraść Szerpom zwycięstwo w Everest Marathon. Jak dla mnie, ten film mógłby równie dobrze nosić tytuł „W pogoni za...
  • Nie jesteśmy tam chłopcem do bicia30 cze 2016, 10:15Za 12 godzin ten tekst może być już nieaktualny. Cóż, tak bywa, jak się zbiera do pisania przez cały tydzień. A chciałam coś napisać o EURO. Niby za piłką nie przepadam, ale stara kibicka wyłazi mi spod koszuli. Co prawda tegoroczną imprezę...
  • „Niezłomny”. Dlaczego warto.5 sty 2015- Ania, Louis nie żyje – zaczepiła mnie jakoś w lipcu koleżanka. – JAKI LOUIS? – zapytałam dużymi literami, wstrzymując oddech. – Louis Zamperini, niezłomny – gdyby nie to, że rozmawiałyśmy przez FB, pewnie...
  • Narodowy spis biegaczy, czyli gdzie ta siła18 gru 2014Ponad 60 000 osób wzięło udział w Narodowym Spisie Biegaczy. Bo tak fajny lans był wstawić sobie w serwisie społecznościowym obrazek z kolejnym numerkiem. Tak, też dałam się spisać. Gdzieś pod sam koniec akcji, kiedy właściwie nie biegałam i...
  • Maraton bez medalu, czyli #droganaNarodowy – epilog30 wrz 2014Nie mam medalu z 36. PZU Maratonu Warszawskiego. Żałuję, bo medal jest piękny, chyba najładniejszy, jaki mogłam mieć w kolekcji. Z tego maratonu, zamiast medalu, mam breloczek. Też ładny, z Mostem Poniatowskiego. I mam też nogi zmęczone, jakbym...