Tylko się nie zgrzać. Tylko się cieszyć. 8. Półmaraton Warszawski – już jutro

Tylko się nie zgrzać. Tylko się cieszyć. 8. Półmaraton Warszawski – już jutro

Dodano:   /  Zmieniono: 
A Ty musisz w tę niedzielę biegać? – zapytał trener. Było piątkowe przedpołudnie. W niedzielę, czyli jutro, startuje 8. Półmaraton Warszawski. Ja w minioną niedzielę przebiegłam maraton i raczej się nie oszczędzałam na trasie. A teraz zamierzam dołożyć do tego jeszcze połówkę (dystansu maratońskiego, bez skojarzeń proszę). Jest to swego rodzaju eksperyment, nigdy tak nie robiłam i nie wiem, co na to powie mój organizm. I gdybym ja miała komuś doradzać, na pewno bym mu odradzała takie połączenie.
Trener wie trochę więcej i dlatego próbował mi wyperswadować niedzielny start. Bo co innego gdyby to było 5 czy 10 kilometrów. To wtedy nawet tydzień po maratonie dobrze się biega, byłyby szanse na wynik w okolicach życiówki. A półmaraton to jednak jest spore obciążenie i kto wie, w którym momencie organizm odmówi współpracy. Na szczęście główny cel tej części sezonu już został zrealizowany, nie mam presji ani wyniku, ani drużyny, bo drużynę klubową mamy w tym roku wyjątkowo mocną i mój kamyczek o niczym nie przesądzi, więc będę sobie biegła ciesząc się Warszawą, taką śnieżną i mroźną.

- No, tak sobie potruchtam – broniłam swoich pozycji przez telefon. Aha, akurat. I ja, i trener wiemy doskonale, że to nieprawda. Potruchtać to ja sobie mogę po lesie, na treningu, na jakichś górkach. Ale nie jak mam dwa pasy ruchu do swojej dyspozycji. I jak płynę w rzece ludzi, a jutro Warszawą popłynie rzeka – biegaczy. 13 000 numerów startowych! Tego jeszcze Wisła nie widziała. Będzie jak tydzień temu w Barcelonie, jak w normalnym dużym europejskim mieście. Czyli – tak jak w Warszawie być powinno. Będę w tej rzece i jak zwykle będę się starała pobiec jak najlepiej i tak, żeby mieć z tego biegu maksimum przyjemności.

- No dobrze – poddał się trener. – To już dzisiaj nie biegaj, jutro zrób delikatny rozruch, a w niedzielę – biegnij. Słusznie, sama bym tego lepiej nie wymyśliła. A raczej – powiedział mi dokładnie to, co sobie sama wcześniej wymyśliłam. Pisałam już kiedyś, że mam naprawdę dobrego trenera? Zresztą, wyniki mówią same za siebie ;-)

Zrobiłam rozruch. 5 km bardzo spokojnego rozbiegania. I kilka rytmów. Jak mi się dobrze biega… Jak lekko przyspiesza. No, normalnie w samozachwyt popadłam, mam nadzieję, że do jutra mi przejdzie i nie będę szalała na starcie.

Tymczasem obmyślam strój strategiczny. Z lektury różnych serwisów społecznościowych wynika, że szykuje nam się jakiś pogodowy Armagedon, mróz syberyjski i atak zimy stulecia w jednym. Z lektury serwisów pogodowych wynika jedynie, że będzie nieco zimniej niż zazwyczaj w końcu marca w Warszawie bywało. Nie wiem, jak układ ma z górą szef Fundacji Maraton Warszawski, ale wiem, że 9 marca w Biskupinie powiedział, że do 22 marca będzie sypało, a potem wyjdzie słońce. No i wyszło, i do jutra raczej pozostanie. Zresztą, na Półmaratonie Warszawskim słońce jest zawsze, nawet jeżeli dzień wcześniej siąpi obrzydliwy deszcz, a chmury szczelnie zasnuwają niebo.

Czyli słońce będzie. Przynajmniej do południa. Będzie też zimno, oczywiście, zwłaszcza przed startem. Ale temperatura przy tym słońcu będzie jednak nieco wyższa.

Co by tu zatem na siebie włożyć…?

No cóż, o ile na treningu ubieram się po same zęby, o tyle na zawodach uważam, że lepiej trochę zmarznąć niż się zgotować/zgrzać pod drodze. I dlatego pewnie będzie jak na Chomiczówce albo w Wiązownie. Koszulka bez rękawów Nike Pro Vent, na to cieniutka bluza z kapturem (tak, ten z dziurą na kucyka), na to koszulka z krótkim. Rękawiczki – to obowiązkowo. A na dół… no cóż. Zapewne legginsy ¾ (krótkie spodenki jednak poczekają na cieplejsze dni), opaski kompresyjne. Skarpetki. Buty. Lekkie buty. Pewnie te same, co w Wiązownej. Albo moje ulubione – fioletowe.

Owszem, w depozycie zostawię polary i barchany, żeby się potem szybko i ciepło ubrać. Ale na trasie ma mi być przede wszystkim – komfortowo.

I jeszcze strategia odżywiania. Za chwilę wegańskie pasta party.

A rano będzie kaszka manna. Albo owsianka, jest taka bez mleka, fińska, Elovena. I ciasteczko owsiano-słonecznikowe. Domowe, made by małżonek.

Czy ja muszę w tę niedzielę biegać? A, no muszę. Bo serce nie sługa, a ja kocham biegać po Warszawie. Do zobaczenia jutro – na starcie, na trasie, na mecie, na blogu ;-)

Ostatnie wpisy

  • Chasing the Breath – W pogoni za oddechem18 sty 2017, 16:53Wbrew pozorom i tytułowi nie jest to film o norweskich biegaczkach ( i biegaczach) narciarskich, ale o Polaku, który postanowił ukraść Szerpom zwycięstwo w Everest Marathon. Jak dla mnie, ten film mógłby równie dobrze nosić tytuł „W pogoni za...
  • Nie jesteśmy tam chłopcem do bicia30 cze 2016, 10:15Za 12 godzin ten tekst może być już nieaktualny. Cóż, tak bywa, jak się zbiera do pisania przez cały tydzień. A chciałam coś napisać o EURO. Niby za piłką nie przepadam, ale stara kibicka wyłazi mi spod koszuli. Co prawda tegoroczną imprezę...
  • „Niezłomny”. Dlaczego warto.5 sty 2015- Ania, Louis nie żyje – zaczepiła mnie jakoś w lipcu koleżanka. – JAKI LOUIS? – zapytałam dużymi literami, wstrzymując oddech. – Louis Zamperini, niezłomny – gdyby nie to, że rozmawiałyśmy przez FB, pewnie...
  • Narodowy spis biegaczy, czyli gdzie ta siła18 gru 2014Ponad 60 000 osób wzięło udział w Narodowym Spisie Biegaczy. Bo tak fajny lans był wstawić sobie w serwisie społecznościowym obrazek z kolejnym numerkiem. Tak, też dałam się spisać. Gdzieś pod sam koniec akcji, kiedy właściwie nie biegałam i...
  • Maraton bez medalu, czyli #droganaNarodowy – epilog30 wrz 2014Nie mam medalu z 36. PZU Maratonu Warszawskiego. Żałuję, bo medal jest piękny, chyba najładniejszy, jaki mogłam mieć w kolekcji. Z tego maratonu, zamiast medalu, mam breloczek. Też ładny, z Mostem Poniatowskiego. I mam też nogi zmęczone, jakbym...