Na dwoje, nas dwoje, wspólne bicie serc

Na dwoje, nas dwoje, wspólne bicie serc

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wpis specjalny dedykowany czytelniczkom SHOW. Magazyn Gwiazd, ale nie tylko.
Ania:

Kochać, to nie znaczy patrzeć na siebie nawzajem, lecz patrzeć razem w tym samym kierunku - Antoine de Saint-Exupery

Kobiecym okiem:

Największy dowód miłości? Śniadanie z gorącą kawą, która czeka na stole, kiedy wracam z porannego treningu, parując od mrozu i zmęczenia, za oknem jest jeszcze ciemno, do autobusu mam niespełna pół godziny, a mąż mówi: Siadaj, zjesz spokojnie. I podaje mi jeszcze kanapkę do pracy. I jeszcze pudełko z lanczem. On na swój trening wyjdzie wieczorem, ja wrócę i pewnie zrobię kolację, może jakiś makaron albo sałatkę.

W Tłusty Czwartek Tomka budzik zadzwonił wcześniej niż mój. Była 5 rano, a małżonek zaczyniał pączki – pączki wegańskie – bo wie, jak lubię pączki i wie, że kupnych teraz nie tknę… Zapakował mi 8 ciepłych, pachnących pączków z marmolady… I ani słowem nie wspomniał, że to może jednak ja powinna sobie sama te pączki robić, skoro mam taki kaprys.

Czasami wychodzimy na trening razem. Wtedy biegamy wieczorem. Rzadko ramię w ramię, chyba że akurat oboje mamy w planie spokojne bieganie. Jeżeli nie – zasuwamy w przeciwnych kierunkach, a że nasz wioskowy kierat ma 4 km w obwodzie, więc co kilkanaście minut się mijamy, jedno spojrzenie i wszystko wiadomo. Jeżeli któreś z nas znika przed czasem z „kieratu” – wcześniej stara się dać znać drugiemu, że ma jakiś kłopot, może zejdzie. A kiedy jednemu z nas tak bardzo się nie chce – widok drugiego wkładającego z ciężkim westchnieniem biegowe ciuchy – motywuje, żeby samemu się przebrać. Bo najtrudniejsze jest założenie butów. A potem już się leci….

Razem biegamy też w weekendy – często w soboty na zawodach, a w niedzielę – po ‘naszym’ lesie albo gdzieś po okolicy. Na zawodach – nie ma przebacz. Rzadko się zdarza taki bieg, jak ostatni Bieg Dębowy w Dąbrowie, gdzie nie ścigaliśmy się, ale wbiegaliśmy na metę trzymając się za ręce. Zazwyczaj stajemy na starcie gdzieś blisko siebie – i to tyle. Potem jedno czeka na drugie na mecie. Coraz częściej – mąż na mnie, chociaż jeszcze niedawno była prawidłowość, że im dłuższy dystans, tym moja szansa na wygraną w małżeńskiej rywalizacji – większa. W tym sezonie, mimo że dopiero kwiecień, został mi już tylko maraton. Na pozostałych dystansach – musiała oddać pole. Ale zadowolenie małżonka z pokonywania kolejnych barier sprawia mi chyba jeszcze więcej frajdy niż moje własne wyniki – też coraz lepsze, bo przecież go gonię, nie ma przebacz.

A w niedzielę – długie bieganie. Ramię w ramię, ale czasami – jedno przed drugim, żeby się wzajemnie zasłonić przed wiatrem, żeby trochę pomóc. Długie bieganie – jeżeli się akurat nie umawiamy ze znajomymi – to też czas dla nas. Bo codzienny trening jest dla siebie. A wspólne bieganie – to taka trochę randka, tylko w innym tempie. I czas na jakieś podsumowanie kolejnego szalonego tygodnia. Bieganie jest intensywniejsze niż spacer. A wspólne milczenie też łączy – bo nie nudzić się z kimś, kto milczy – to przecież duża Sztuka.

Pewnie, że czasami się posprzeczamy. Nie, nie na temat treningu. Ale na temat dystansu. Wracamy z tego biegania osobno. Ale zanim wrócimy – tlen i endorfiny zrobią swoje – i już nie ma śladu po złości. No, bo jak tu się złościć na takiego spoconego, wyprutego faceta… a tym bardziej – kobietę?

W bieganie wsiąkliśmy. Zawody traktujemy często bardziej jak imprezę towarzyską. Serio jest od strzału startera do mety. A potem – plotki, ploteczki, opowieści, pogaduchy. Grono biegowych znajomych zrobiło nam się ogromne. Niebiegowi znajomi coraz częściej dołączają do biegowych znajomych. W związku z czym mamy w tej chwili prawie wyłącznie wspólnych znajomych. Możemy ich poobgadywać (ale nie nadużywamy tego, serio).

Zresztą, odkąd biegamy – mamy też więcej innych tematów do omówienia :) Nie tylko kalendarz weekendowy na najbliższe pół roku. Czy kalendarz domowy (bo ja idę na basen w poniedziałek, a Tomek na karate we wtorek, a w środę….)
Czy bieganie we dwoje ma jakieś wady…?

Ano, ma. Pralka z praniem ‘sportowym’ zapełnia się dwa razy szybciej. Zresztą, ciuchy też trzeba kupować podwójnie. No i… podwójnie płacić opłaty startowe, a te coraz wyższe…

Wszystko to jednak nic wobec tego, że…

Mówi się, że pasję ‘dzielimy’ z kimś. Ale taka pasja dzielona z bliską osobą – jest tak naprawdę pasją pomnożoną. Owszem, wymaga ustępstw, ale i daje nam więcej niż egoistyczne hobby pielęgnowane w swoim własnym zamkniętym światku. W naszym przypadku – mnożymy więc bieganie przez dwa. Ale przecież mnożnik zawsze może być większy :)


Z punktu widzenia faceta:

Zima jeszcze wściekle trzyma więc przymykam oczy i widzę wakacyjny poranek… w biegu. Blade smugi światła przeciskają się przez liściasty dach nad ścieżką, ptactwo się budzi i rusza na poszukiwanie żeru, fale tłukąc się o brzeg zagłuszają rytmiczny, niespieszny tupot stóp. A po drugiej stronie jeziora z wolna podnosi się słońce. Cały magiczny urok świata skompresowany w tej jednej chwili: widzialny, słyszalny, wyczuwalny i… zaadresowany tylko do nas dwojga.

Biegać można wszędzie. Po lesie, po mieście, po polnych ugorach, po górskich ścieżkach, wzdłuż kolejowych torów w samym środku niczego i wzdłuż starego kanału w centrum starej europejskiej stolicy. Bieganie we dwoje pozwala te miejsca bardziej oswoić, lepiej poznać i zapamiętać. Nadaje im wartość – to już nie są jakieś tam zwykłe dróżki, zaułki, ulice, ścieżki, tylko „nasze”.
Biegać można w czymkolwiek. To naprawdę najtańszy sport. No chyba, że biegacz chce i może zainwestować w sprzęt. I tu pojawia się zaleta biegającej małżonki – planowanie zakupów nie ogranicza się do koloru i fasonu, a jest rzeczowe i merytoryczne – stosunek rzeczywistej wartości do ceny, użyte technologie, zalety i wady oraz… sens… na ten przykład posiadania trzeciej pary butów z goretexową membraną.

Biegać można kiedykolwiek. Przed pracą, po pracy, w dzień wolny i w święta – to my kreujemy nasze życie. Nie pora roku, nie okres liturgiczny, nie widzimisię władz miasta, czy lokalne zwyczaje ludowe. Oczywiście, że biegacz jest stworzeniem rodzinnym i towarzyskim, obchodzi święta, przyjmuje gości, bywa rodzicem chrzestnym, albo świadkiem na ślubie. I tu pojawia się zaleta biegającej małżonki – wszystkie działania zaplanowane na dwie głowy i czworo rąk załatwia się szybciej, sprawniej, wygodniej i… zostaje jeszcze godzinka, akurat żeby przetruchtać dyszkę.

Biegacz może też nie biegać. Może sobie sięgnąć po biegową literaturę, albo przenieść na arenę sportowych zmagań przy pomocy pilota. I tu pojawia się zaleta biegającej małżonki – nie ma dyskusji, że przecież na innym kanale właśnie zaczyna się ten serial, w którego ostatnim odcinku bohaterka powiedziała „No co TY?” do głównego bohatera i teraz nie wiadomo co dalej. Nie ma dyskusji po co się kupuje, przynosi do domu i czyta kolejną książkę o metodyce treningu czy fizjologii wysiłku, bo przecież wszystko powinno być w jednej, a lepiej byłoby kupić ten kolejny tom sagi o wilkołakach, co je tropi ten szwedzki dziennikarz przy pomocy rosyjskiego detektywa na zlecenie wampirów i to jest takie romantyczne. Oczywiście, że są dyskusje – np. co w programie sportowym robi komentator, który rękawki kompresyjne nazywa ochraniaczami na łokcie, służącymi do przepychania się na wirażach bieżni? Albo na czym polega wartość metody treningowej, która w cyklu bezpośredniego przygotowania startowego nie zawiera absolutnie żadnych długich wybiegań.

Biegacz może też nie mieć ochoty na bieganie. Jeśli ma taką fantazję w danym momencie. I tu pojawia się zaleta biegającej małżonki – wszak jest kobietą. I naszą partnerką. Można się wybrać na spacer, do kina, na ciastko, tańce, lub… zostać w domu wieczorową porą przy romantycznej kolacji. Można sobie też okazyjnie odpuścić lub przełożyć jakiś trening. A nawet start. Nie samym bieganiem biegacz żyje.

I tu… pojawia się wada biegającej małżonki. Ona nas zna. Wie, kiedy rzeczywiście mamy problem bo trapi nas kontuzja, zjada stres związany z robotą, przesiłowaliśmy się na treningu, a kiedy po prostu wyłazi z nas leń. I wtedy nie popuści – wszak jest kobietą :)

Bieganie to szukanie siebie. Nie na mecie, ale w drodze, która do mety prowadzi. A bieganie we dwoje to dwa razy większa szansa, że uda się znaleźć coś wartościowego ;)

Ostatnie wpisy

  • Chasing the Breath – W pogoni za oddechem18 sty 2017, 16:53Wbrew pozorom i tytułowi nie jest to film o norweskich biegaczkach ( i biegaczach) narciarskich, ale o Polaku, który postanowił ukraść Szerpom zwycięstwo w Everest Marathon. Jak dla mnie, ten film mógłby równie dobrze nosić tytuł „W pogoni za...
  • Nie jesteśmy tam chłopcem do bicia30 cze 2016, 10:15Za 12 godzin ten tekst może być już nieaktualny. Cóż, tak bywa, jak się zbiera do pisania przez cały tydzień. A chciałam coś napisać o EURO. Niby za piłką nie przepadam, ale stara kibicka wyłazi mi spod koszuli. Co prawda tegoroczną imprezę...
  • „Niezłomny”. Dlaczego warto.5 sty 2015- Ania, Louis nie żyje – zaczepiła mnie jakoś w lipcu koleżanka. – JAKI LOUIS? – zapytałam dużymi literami, wstrzymując oddech. – Louis Zamperini, niezłomny – gdyby nie to, że rozmawiałyśmy przez FB, pewnie...
  • Narodowy spis biegaczy, czyli gdzie ta siła18 gru 2014Ponad 60 000 osób wzięło udział w Narodowym Spisie Biegaczy. Bo tak fajny lans był wstawić sobie w serwisie społecznościowym obrazek z kolejnym numerkiem. Tak, też dałam się spisać. Gdzieś pod sam koniec akcji, kiedy właściwie nie biegałam i...
  • Maraton bez medalu, czyli #droganaNarodowy – epilog30 wrz 2014Nie mam medalu z 36. PZU Maratonu Warszawskiego. Żałuję, bo medal jest piękny, chyba najładniejszy, jaki mogłam mieć w kolekcji. Z tego maratonu, zamiast medalu, mam breloczek. Też ładny, z Mostem Poniatowskiego. I mam też nogi zmęczone, jakbym...