Znowu na ścieżce

Znowu na ścieżce

Dodano:   /  Zmieniono: 
Ostatni wpis - 15 czerwca. Ostatni trening - 26 czerwca. A potem? Potem rzeczywistość wylała się z ram, wybiła się z ustalonych ścieżek, zakotłowała, wstrząsnęła i zgasła. Nie mogłam biegać, nie chciałam biegać, nie było jak ani kiedy - biegać, pisać o bieganiu, myśleć. Bo bieganie to radość, a nie smutek, żal czy złość. I wcale nie chciałam tego zabiegać. Powoli wracam…
Dlatego dzisiaj nie piszę spod Szczelińca. Dlatego wczoraj nie było mnie w Pasterce. Chociaż bardzo chciałam tam być, do ostatniej chwili się wahałam, rozważałam, myślałam. Ale zbyt wiele było znaków, żebym nie jechała. Więc nie pojechałam. Bo bieganie 46 km "na świeżości" i w stanie kompletnego rozbicia emocjonalnego, tak dotkliwego, że aż boli fizycznie – to nie jest najlepszy pomysł na miły weekend w górach. Jeszcze zdążę się nabiegać.

Ostatecznie wylądowałam na Mazurach. Trochę podładować akumulatory. Wrócić na biegową ścieżkę, bo po 10 dniach postu zaczynałam przypominać wygłodzonego psa. A poza tym 35. Maraton Warszawski zbliża się wielkimi krokami. Potrzebuję celu. Osadzenia w rzeczywistości. Narodowy jest celem. Muszę się pozbierać.

To na przetarcie znalazłam sobie… Prostki. Prostki to takie miejsce, którego po drodze na Mazury nie sposób przegapić. Ten bruk, który przez dobre 3 km wprawia w drgania nawet najlepsze resory jest w stanie obudzić nawet bardzo śpiącego kierowcę. Mnie budzi. Okazuje się, że w Prostkach jest bieg. A nawet - Bieg. Tatarskim Szlakiem. Akurat w sobotę był. Zapisy na miejscu, bez wpisowego, limit 150 osób. Dla pierwszych 100 – medale. Z naszych rodzinnych (to znaczy, małżonka rodzinnych, ja się doadoptowałam) Mazur do Prostek jest niecałe 50 km. Trzeba było tylko wstać ciut wcześniej.

Wstaliśmy. W Prostkach byliśmy tuż przed 9. W miejscowym gimnazjum – zapisy. Puściutko. Rejestrujemy się. Dostajemy numery (z dziwnego tworzywa, po biegu nam zabiorą), koszulki (bawełniane, akurat na upominki dla rodziny), wodę i batoniki. Oraz kupony na posiłek po biegu. Przy kortach gustowne szatnie, toitoie, w szatni prysznic, wokół stragany odpustowe – jednym słowem – dni Prostek. No i bieg. Na starcie niespełna 100 osób, obstawa rowerowa, pierwszą linię obstawia prawie miejscowa Maratonka Grajewo. Start jest leciutko spóźniony, ale minimalnie, o 10:04 już lecimy. 250 m prosto, ostry nawrót, kilometrowa pętelka – i wypadamy w jakieś małe dróżki. Słońce grzeje jak oszalałe - jest ze 30 stopni, co jakiś czas zawiewa mocny wiatr, ale wcale nie chłodzi.

Pierwszy kilometr, jak to po poście, zasunęłam w 4:15. Drugi – 4:20. No cóż. Już wiedziałam, że przesadziłam. Na trzecim próbowałam utrzymać się w tempie, ale w tych pięknych okolicznościach przyrody było to niemożliwe. Biegliśmy przez jakiś las, strzałki miejscami były nieco dziwne, ale na szczęście w wątpliwych miejscach stali strażacy (niestety, tylko stali, kurtyn wodnych nie było), trochę po asfalcie, trochę po srodze gruntowej, trochę po trelince (uch, fatalna nawierzchnia do biegania, to już wolę drogi gruntowe). Pierwszy punkt z wodą – na 5. kilometrze. Drugi… Hm, nagle tuż po 6. km tabliczka, że za 200 m kolejne picie. Ale punktu nie widać. Ostatecznie był 700 m za tabliczką. Nie powiem, lekko się przeraziłam. Jeżeli organizatorzy wszystkie odległości tak pomierzyli, to… Ścierpłam na chwilę, tym bardziej że przed startem słyszałam różne wersje – i że trasa niedomierzona, i że mocno przemierzona… Tyle że po 7 kilometrach w sumie było mi wszystko jedno. Chyba nawet zaczęłam przyspieszać.

Na ostatnim kilometrze lotna rowerzystka podpowiadała, ile jeszcze do mety. Jeszcze 600 m – wykrzyczała do mnie. Przyspieszyłam. Tymczasem 600 metrów było do stadionu. I potem jeszcze ponad 200. Leciałam. Ale sympatycznej koleżanki z Gołdapi, która cała trasę leciała przede mną pięknym równym krokiem - już nie dogoniłam. Zabrakło mi jakichś 15 sekund. 46 min. 39 sekund to nie jest jakiś wielki wynik, ale jak na okoliczności – może być. Mam nad czym popracować.

Z leśnego stadionu zawodników do startu i miejsca dekoracji miał odwieźć autokar. Nie jestem pewna czy ktoś na niego czekał, bo jak człowiek już przebiegł tą dychę, to przespacerować półtora kilometra nie jest jakimś wyczynem. Przespacerowaliśmy. Na miejscu był nawet prysznic, nawet z ciepłą woda, chociaż i zimna by wystarczyła w tych warunkach. Był też i obiad. Dwudaniowy. Rosołek, schabowy… Poprosiłam o ziemniaki z pomidorami. I kompocik. Cóż. Wypiłam dwa. I popędziłam na dekorację, chociaż niepotrzebnie, bo ta akurat była opóźniona o kwadrans i panował na niej uroczy rozgardiasz...

Na koniec odebrałam dyplom i śpiworek za trzecie miejsce w kategorii open kobiet. Ja wiedziałam że tak będzie. I jeszcze spotkałam Michała, który mi zdradził, że zagląda na bloga. Więc relacja z Prostek jest z dedykacją.

Lubię takie kameralne imprezy. Nie dlatego, że mam szansę zahaczyć o podium. Ale dlatego, że nigdy nie wiadomo, czego się po nich spodziewać. Człowiek niby by się chciał zachwycić, pochwalić, ale gdzieś tam coś zazgrzyta, gdzieś tam wrażenie się psuje. A z drugiej strony – zaangażowanie wolontariuszy – w biurze zawodów, w szatni, na punkcie z wodą wiele wynagradza. Chociaż… Te tabliczki z kilometrówką to można było postawić. Nie każdy biega z GPS-em czy smartfonem.

Niemniej jednak to w Prostkach Ania wróciła na biegową ścieżkę. A niedzielę zaczęła od 15 km ścieżką nad jeziorem.

Do 35. Maratonu Warszawskiego zostało 85 dni. Jeszcze zdążę.

Ostatnie wpisy

  • Chasing the Breath – W pogoni za oddechem18 sty 2017, 16:53Wbrew pozorom i tytułowi nie jest to film o norweskich biegaczkach ( i biegaczach) narciarskich, ale o Polaku, który postanowił ukraść Szerpom zwycięstwo w Everest Marathon. Jak dla mnie, ten film mógłby równie dobrze nosić tytuł „W pogoni za...
  • Nie jesteśmy tam chłopcem do bicia30 cze 2016, 10:15Za 12 godzin ten tekst może być już nieaktualny. Cóż, tak bywa, jak się zbiera do pisania przez cały tydzień. A chciałam coś napisać o EURO. Niby za piłką nie przepadam, ale stara kibicka wyłazi mi spod koszuli. Co prawda tegoroczną imprezę...
  • „Niezłomny”. Dlaczego warto.5 sty 2015- Ania, Louis nie żyje – zaczepiła mnie jakoś w lipcu koleżanka. – JAKI LOUIS? – zapytałam dużymi literami, wstrzymując oddech. – Louis Zamperini, niezłomny – gdyby nie to, że rozmawiałyśmy przez FB, pewnie...
  • Narodowy spis biegaczy, czyli gdzie ta siła18 gru 2014Ponad 60 000 osób wzięło udział w Narodowym Spisie Biegaczy. Bo tak fajny lans był wstawić sobie w serwisie społecznościowym obrazek z kolejnym numerkiem. Tak, też dałam się spisać. Gdzieś pod sam koniec akcji, kiedy właściwie nie biegałam i...
  • Maraton bez medalu, czyli #droganaNarodowy – epilog30 wrz 2014Nie mam medalu z 36. PZU Maratonu Warszawskiego. Żałuję, bo medal jest piękny, chyba najładniejszy, jaki mogłam mieć w kolekcji. Z tego maratonu, zamiast medalu, mam breloczek. Też ładny, z Mostem Poniatowskiego. I mam też nogi zmęczone, jakbym...