5668. Kobyłka u płota

5668. Kobyłka u płota

Dodano:   /  Zmieniono: 
Witamy na liście startowej 35. Maratonu Warszawskiego! Twój numer startowy to: 5668. Pakiet startowy będzie można odebrać w biurze zawodów w dniach 27-28 września 2013.
Powiadomienie z biura Fundacji Maratonu Warszawskiego przyszło we wtorek wieczorem. Akurat na czas, żeby podtrzymać motywację po średnio udanym treningu. Kolejny rok obserwuję zadziwiające zjawisko - otóż nie mam problemu ze wstaniem na trening w środku zimy, kiedy za oknem ciemno, śnieg po kolana, słupek termometru oscyluje gdzieś w granicach 15 stopni poniżej zera, a ubranie się zajmuje dobry kwadrans. Latem, kiedy słońce już świeci jak oszalałe, temperatura wynosi 15 stopni (lub więcej) powyżej zera, a ubieram się do wyjścia minutę… otóż latem mam potworny problem z porannym otwarciem oczu, podniesieniem powiek, przyjęciem pionowej postawy, z wyciągnięciem swojego ja ze snu… W tym tygodniu wzięłam się na sposób i … skoro rano nie - to może wieczorem.

Niestety, bieganie wieczorem dla osoby nieprzywykłej do tego typu atrakcji, jest wielkim wyzwaniem. I nie chodzi tylko o to, że wieczorem powietrze jest nagrzane i ciężkie po całym dniu. Po pierwsze i najważniejsze trzeba się zmobilizować do tego, żeby wyjść z domu po raz drugi, po tym jak człowiek z bagażem całego dnia do tegoż domu wrócił i myśli, że może usiąść na kanapie ze szklaneczką... Takie wyjście wymaga pewnej dyscypliny i mobilizacji. Na dodatek wyjście wieczorne obnaża wszelkie dietetyczne słabości dnia codziennego. O ile przed porannym bieganiem w zasadzie wystarczy pamiętać o lekkiej kolacji, o tyle bieganie wieczorne wymaga pewnej dyscypliny przez cały dzień. Inaczej grożą nam interwały między najbliższymi krzaczkami (dla szczęśliwców, co mają krzaczki), toi-toiami (czasami są przy placach zabaw), względnie stacjami benzynowymi (spojrzenia obsługi nie są za miłe…). W krytycznych okolicznościach po prostu trzeba trening skończyć wcześniej i wrócić spacerkiem, pomstując po drodze na własną głupotę i te pyszne ciasteczka...

Okazuje się jednak, że na moim lokalnym kieracie osiedlowym (kierat jest moją prywatną nazwą nadaną tzw. obwodnicy osiedla, czyli chodnikowi wzdłuż głównych ulic. Kierat liczy 4 km, przy odrobinie pomysłu wydłuża się do 5, i jak się ma do zrobienia więcej niż 12 km, człowiek się czuje jak chomik w tym takim śmiesznym kółku) w letnie wieczory jest nad wyraz tłoczno. Spokojnie biegając, można naliczyć jakieś 10 osób biegających w stronę przeciwną. Do tego nordic walkerzy, zwani tu pieszczotliwie kijankami, komanda wózkowe, tarasujące chodnik, rowerzyści rekreacyjni i sportowi, pieskarze (wyprowadzacze piesków), teamy spacerowe, w tym kategoria romantyczne, oraz liczne grupy młodzieży gdzie indziej nie wymienionej… Nie ma opcji, wszyscy się nie zmieszczą na chodniku - zwłaszcza, że trajektorie ich poruszania się nie koniecznie są optymalne. Spokojny bieg, w czasie którego patrzysz przed siebie, pod nogi i jesteś w stanie ominąć koło roweru, które nagle skręciło sobie na chodnik ze ścieżki rowerowej - tak się da. Szybki bieg, kiedy zasuwasz na granicy swojej fizyczności, kiedy przekraczasz barierę dźwięku butów kłapiących o chodnik, kiedy liczy się tylko czas i dystans - nie, wieczorem tak się nie da. No, chyba że bardzo późnym wieczorem, kiedy ciemności skryją ziemię i wygonią niektórych do domów. Ale wtedy z kolei jakoś spada mi poczucie komfortu związane z własnym bezpieczeństwem. To jednak już wolę rano…

A rano znowu te ciężkie powieki i sen, który…

W poniedziałek w końcu zrobiłam przelew, bo choć w maju zniesiono limit zapisów na 35. Maraton Warszawski, to jednak boję się przegapić czas. A poza tym - skoro mam już numerek, to słowo się rzekło, kobyłka u płota. Nic tak dobrze nie motywuje, jak wyraźnie wyznaczony cel. Szczegółowy. Konkretny do bólu. Cel w pełni mierzalny. 42 km 195 m. 42195 m. Cel atrakcyjny, bo meta na Stadionie Narodowym i jubileusz MW – to będzie wielkie święto biegania. A po drodze – cała Warszawa. Cel terminowy. Bo wiadomo – 29 września 2013. Fajna data. Urodziny mojej siostry. Namawiałam ją na start, ale… nie wyszło. Może mi pokibicuje?

Jaki jeszcze miał być ten cel? Realistyczny? Hm… Cały czas wierze, że życiówka w Warszawie jest w zasięgu. Wystarczy tylko solidnie potrenować.

Słowo się rzekło, kobyłka u płota, będzie więcej biegania. I o bieganiu.

A na zachętę przepisik. Nie, nie na trening.

Na wegańskie spaghetti z kurkami. Idealne na letnią regenerację PO treningu.

Garść razowego spaghetti, ugotować, al dente.

Kurki (takie grzyby pomarańczowe, wygodniej kupić w sklepie) – 500 g

Cebula – 1 szt.

Mleczko kokosowe

Sól, pieprz, zioła (oregano).

Kurki solidnie wypłukać.

Cebulę posiekać drobno, zeszklić na patelni (na oleju). Dorzucić kurki. Przesmażyć.

Dolać pół szklanki bulionu (wege z kostki) lun wody. Posolić, dodać pieprz (biały), zioła (prowansalskie). Można oddać świeże oregano. Przykryć. Dusić. Można dolać pół szklanki białego wina. Na koniec dodać dwie/trzy łyżki mleczka kokosowego. Wymieszać dokładnie. Podawać z makaronem.

Smacznego!

Ostatnie wpisy

  • Chasing the Breath – W pogoni za oddechem18 sty 2017, 16:53Wbrew pozorom i tytułowi nie jest to film o norweskich biegaczkach ( i biegaczach) narciarskich, ale o Polaku, który postanowił ukraść Szerpom zwycięstwo w Everest Marathon. Jak dla mnie, ten film mógłby równie dobrze nosić tytuł „W pogoni za...
  • Nie jesteśmy tam chłopcem do bicia30 cze 2016, 10:15Za 12 godzin ten tekst może być już nieaktualny. Cóż, tak bywa, jak się zbiera do pisania przez cały tydzień. A chciałam coś napisać o EURO. Niby za piłką nie przepadam, ale stara kibicka wyłazi mi spod koszuli. Co prawda tegoroczną imprezę...
  • „Niezłomny”. Dlaczego warto.5 sty 2015- Ania, Louis nie żyje – zaczepiła mnie jakoś w lipcu koleżanka. – JAKI LOUIS? – zapytałam dużymi literami, wstrzymując oddech. – Louis Zamperini, niezłomny – gdyby nie to, że rozmawiałyśmy przez FB, pewnie...
  • Narodowy spis biegaczy, czyli gdzie ta siła18 gru 2014Ponad 60 000 osób wzięło udział w Narodowym Spisie Biegaczy. Bo tak fajny lans był wstawić sobie w serwisie społecznościowym obrazek z kolejnym numerkiem. Tak, też dałam się spisać. Gdzieś pod sam koniec akcji, kiedy właściwie nie biegałam i...
  • Maraton bez medalu, czyli #droganaNarodowy – epilog30 wrz 2014Nie mam medalu z 36. PZU Maratonu Warszawskiego. Żałuję, bo medal jest piękny, chyba najładniejszy, jaki mogłam mieć w kolekcji. Z tego maratonu, zamiast medalu, mam breloczek. Też ładny, z Mostem Poniatowskiego. I mam też nogi zmęczone, jakbym...