„I jak tu nie biegać!” Opowieść Beaty Sadowskiej

„I jak tu nie biegać!” Opowieść Beaty Sadowskiej

Dodano:   /  Zmieniono: 
Spotykamy się we wtorkowy poranek na Saskiej Kępie. Jest początek marca, ale słońce świeci jak oszalałe. Zamiast usiąść przy kawie i poplotkować – idziemy na spacer. Nad Wisłę. To jedna z ulubionych ścieżek biegowych Beaty.
- Biegałaś już dzisiaj? – pytam, zanim jeszcze zaczniemy oficjalną część rozmowy. Zresztą, jaką tam oficjalną, w końcu przecież rozmawiamy o pasji, która nas łączy, która ze sobą dzielimy. Idziemy pogadać o bieganiu. Okazja jest nie lada, bo za kilka dni do księgarń ma trafić książka „I jak tu nie biegać!” Beaty Sadowskiej. I właśnie o niej mamy porozmawiać. Ale tak naprawdę będziemy rozmawiać o bieganiu. Z książką w tle.

- Nie, dzisiaj nie. Od 5:45 jesteśmy na nogach, ale skoro miał być spacer o poranku, to nie biegaliśmy rano – odpowiada autorka. Chciałoby się napisać: „dumna autorka”, ale do Beaty raczej pasuje: zadowolona, uśmiechnięta.

- A ja dzięki Wam zrobiłam najlepszy trening tej wiosny. Żeby zdążyć na spacer – wyszło mi całkiem nieplanowe i całkiem przyjemne tempo – uśmiecham się też. I wracamy do tematu. Bo „I jak tu nie biegać!”… ?

Książka jest… ładna. W sensie wydawniczym. Przyjemnie się ją przegląda. Ale dla mnie ma inny walor. Czytam tak, jakbym ją sama napisała. Beata trafnie wyłapuje, to co w bieganiu jest ważne, i to, co może zostać na drugim planie. Opisuje swoją pasję, oddaje słowem radość, frajdę jaką jej sprawia bieganie. Opowiada historie ludzi których zna – niektórych właśnie przez lub dzięki bieganiu.

- Nie ma w tej książce ani jednego zdania, które byłoby ściemą. Wszystko tam jest prawdziwe, każda historia. Mam nadzieję, że ta prawda i autentyzm – się obroni – mówi, kiedy tak sobie spacerujemy nad Wisłą. Ja z dyktafonem (chyba drugi raz w życiu nagrywam rozmowę, ale ciężko notować, spacerując), ona - pchając wózek z półrocznym już synkiem i zerkając w stronę psa, który nam towarzyszy. Pierwsze pytanie nasuwa się naturalnie. Jako świeżo upieczona ciocia nie mogę nie zapytać:
- Jak długo po porodzie wróciłaś do biegania?

- Po dwóch miesiącach. Kiedy moja pani doktor powiedziała, że już mogę wyjść, spróbować pobiegać, na początku ogarnęła mnie totalna euforia, radość, czułam się jakbym mogła góry przenosić. Była we mnie taka radość neofity, któremu wydaje się, że ma w sobie moce tajemne i pokona wszystko. Ten pierwszy trening poleciałam jak na skrzydłach. Weryfikacją możliwości był drugi trening. Jeszcze nigdy kilometr nie wydawał mi się taki długi… To była lekcja pokory, przypomnienie, że organizm ma swoje ograniczenia, że trzeba mu dać czas, aby się zregenerował, bo jednak ciąża to jest wyższa szkoła jazdy. A tu nagle pani Sadowska mówi: „Hajda! Nie! Teraz będziemy biegać”.

-To był spokojny powrót?

- Bardzo spokojny. Zaczynałam jak totalnie początkujący, od marszobiegów, od 5 kilometrów. Teraz szykuję się do maratonu, więc mam już wybiegania po 20 km, ale nie wiem, czy będę miała jakąś trzydziestkę. To jest takie spokojne bieganie, z głową, przecież nie muszę nic nikomu udowadniać.

- A maraton gdzie?

- W Londynie. Mój wymarzony bieg. Miałam w nim wystartować w zeszłym roku, ale byłam już w ciąży, nie chciałam ryzykować. Z pakietu skorzystała moja przyjaciółka, a ja – kibicowałam. Londyn to jest wyjątkowe miejsce, maraton londyński jest trochę jak nowojorski – całe miasto nim żyje, nie ma miejsca, gdzie by nie było kibiców, jeżdżą metrem wzdłuż trasy z mapkami, rozpiskami, gdzie podać jaki żel swojemu zawodnikowi… Marzy mi się, żeby Warszawa też tak kibicowała.

- Ty sama często jesteś kibicem podczas Maratonu Warszawskiego…

- Tak, uwielbiam kibicować. Tym bardziej, że wiem, jaka to jest frajda – i jaki power dla kogoś, kto myśli, że już nie znajdzie siły na kolejny krok, a nagle widzę, jak się delikatnie prostuje i kilka kolejnych kroków pokonuje wyraźnie szybciej. To jest pokazanie tym, którzy biegną, że się docenia ich wysiłek, który włożyli, żeby stanąć na starcie. Poza tym to bardzo pozytywna energia. Ja uwielbiam, kiedy mi ludzie kibicują, więc nie wyobrażam sobie, żebym ja nie kibicowała. Podczas ostatniego Maratonu Warszawskiego Tysiek miał dwa tygodnie. Stałam przed Stadionem Narodowym, na ostatnim kilometrze, trzymałam synka w chuście na brzuchu i tak się darłam, że omal go nie obudziłam. Miałam łzy w oczach…

- Kiedy nie biegniesz, a kibicujesz – nie wolałabyś być jednak na trasie, nie kusi Cię, żeby pobiec.

- Kusi, no pewnie, że kusi. Często jest tak, że nie biegnę, bo mam zaplanowany inny start, ale jak patrzę na tych biegnących ludzi, na tą buzująca energię na starcie – to w głowie pojawia mi się taki mały pozytywny wirus, który powtarza „A ty?, a ty?”

- Skąd Ci się właściwe wzięło to bieganie? To dorosłe bieganie, bo w książce piszesz, jak w dzieciństwie trenowałaś biegi, a potem na kilkanaście lat „znielubiłaś” ten sport.

- Chyba po prostu dorosłam do biegania – do biegania dla siebie, dla frajdy, dla doskonalenia i ducha, i ciała, do czystej przyjemności, jaką mi daje bieganie. Ja nie mam natury ścigacza, oczywiście, jak każdy, cieszę się jak zrobię życiówkę, ale ja nie muszę rywalizować, nie muszę się porównywać, wskakiwać na kolejny stopień… Biegam, bo to jest gigantyczna frajda, bo uwielbiam się gapić na naturę, bo to jest fajnie spędzony czas i z moim chłopakiem, i z synem, i z psem.

- Biegasz, bo?

- Bo to jest czas tylko dla mnie. Teraz też dla mnie i dla mojego syna. Bieg jest wysiłkiem dla mięśni i niesamowitym odpoczynkiem dla głowy. Głowa się filtruje. W tym zagonionym świecie, kiedy ciągle jesteśmy bombardowani jakimiś impulsami, każdy siedzi z nosem w komórce albo w ekranie – taki moment, kiedy masz tylko naturę, własny oddech i kroki – to jest niesamowita rzecz. Dla mnie – niesamowicie cenna rzecz. Pozwala zachować normalność , zdrowie psychiczne. Biegam bez muzyki, wyciszam telefon, rozglądam się wokół i podglądam świat. Myślę o tym, co się wydarzyło poprzedniego dnia, planuję kolejny – a potem przychodzi ten najpiękniejszy moment, kiedy przestaję myśleć i czuję tylko przyjemność, czystą radość.

-Rzadko startujesz, ale kiedy już pojawiasz się na biegu, nie masz wrażenia, że jesteś traktowana jak kolejna „biegająca celebrytka”?

- To prawda, nie startuję często, nie mam potrzeby sprawdzania się, porównywania. Start w zawodach to dla mnie bardziej historia towarzyska niż czysto sportowa. Startuję w maratonach, w półmaratonie, w kilku biegach na 10 kilometrów. I nie muszę nic nikomu udowadniać. Pamiętam taką historię z akcji Polska Biega, kiedy biegłam w jednej ze sztafet przez Polskę. Tam chyba faktycznie grupa, z którą wystartowałam, w pierwszej chwili tak mnie traktowała: przyjechała laleczka z Warszawy, z telewizji, na pewno jej dali przed chwilą strój sportowy do ręki. Przebiegnie kilometr i potem ją podwiozą. A mnie akurat się bardzo dobrze biegło tego dnia, przebiegłam jakieś 20 kilometrów. I potem jeden z tych chłopaków podszedł do mnie i przeprosił, przyznając, że był przekonany, że to moje bieganie to takie celebryckie i na pokaz. Drugi z nich podszedł do mnie i po prostu uścisnął mi rękę. Oczywiście, jest wiele osób, które biegają, bo teraz jest taka moda, bo to dobrze wpływa na wizerunek. Ale ja tego nie robię na pokaz ani od wczoraj. Ja rzeczywiście biegam. I to moje bieganie jest prawdziwe.

- Skoro jesteśmy przy modzie - nie ciągnęło Cię na przykład do równie ostatnio modnego triatlonu?

- Mam w otoczeniu kilka osób, które skusiły się na triatlon. Ja na razie nie mam takiej potrzeby. Póki co bieganie sprawia mi tyle radości, że nie potrzebuję dodatkowych wyzwań, mogę zostać przy samym bieganiu. Poza tym ja mam tak, że jak jest na coś moda, wszyscy to robią, czytają czy oglądają -  to ja czekam, aż ta moda przeminie, nie mam na to ochoty. Nie lubię płynąć z falą. Czy kiedyś wystartuję w triatlonie – tego dzisiaj nie wiem. Domyślam się, że to może być fajne – połączenie pływania, roweru i biegania. Ale ja już dzisiaj jestem na tyle zajęta, że łapanie jeszcze jednej sroki za ogon byłoby chyba za dużym wyzwaniem. A ja cenię sobie teraz przede wszystkim na przykład taki spacer z synkiem. Na rower jeszcze mogłabym wyjść z nim – w przyczepce. Ale już pływanie byłoby trudne. Na razie zostanę przy bieganiu, bo to wciąż jest dla mnie taka pasja, taka przyjemność i radość, że nie muszę jej doprawiać innymi przyprawami.

- A coś więcej niż maraton? Nie kusi?

- Chciałabym kiedyś przebiec ultramaraton, sprawdzić jak to jest po 42. kilometrze. Ale mówię to teraz, kiedy jesteśmy na spacerze. Nie sądzę, żeby taka myśl przyszła mi do głowy podczas maratonu. Jest taki bieg w RPA, Two Oceans – 56 kilometrów… Tak, myślę, że w pięknej naturze chciałabym spróbować, poobserwować organizm, zobaczyć, co się dzieje.

- Wróćmy do mody jeszcze na sekundę. Buty kupujesz modne czy wygodne?

- Raz kiedyś zrobiłam sobie badanie. Ale właściwie nie było specjalnie potrzebne, bo już wcześniej przyjaciółka zauważyła, że stopy mi wpadają do środka, a wszystkie buty mam pościerane od wewnętrznej strony. I wiem, jakie buty są dla mnie dobre. Wystarczy jeden bieg i już wiem, czy ten but jest dla mnie, czy nie. Pewnie, że lubię buty kolorowe, ładne. Ale jak mam wybierać między estetyką a komfortem – to wybiorę szpetne, byle dobre dla mnie. Jeżeli mam wybór – to jasne, że wezmę kolorowe.

- To ile masz par butów do biegania?

- Na pewno za dużo. Ale to za dużo jest dobre dla koleżanek, które wciągam w bieganie. Już kilka obdzieliłam butami. To czysta frajda – móc się dosłownie dzielić pasją.

- Bieganie jest dla Ciebie frajdą, przyjemnością, radością – ta radość emanuje też z książki. Pisałaś ją, kiedy nie biegałaś po urodzeniu synka. Pisanie też było frajdą?

- Pisanie było zadaniem. Wymagało skoncentrowania, zwłaszcza że nie miałam takiej swobody, ze siadam do pisania, kiedy najdzie mnie wena, kiedy wpadnę na jakiś pomysł. Musiałam się dostosować do rytmu dnia synka. Pisałam, kiedy Tyś spał, kiedy był na spacerze z moją mamą, kiedy go karmiłam. To było trochę jak w wojsku, na komendę. Oczywiście miałam z tego gigantyczną frajdę, sprawiało mi przyjemność, ale jednak musiałam się wstrzelić w rytm noworodka. Miałam godzinę – to siadałam i pisałam. Czasami to było o czwartej nad ranem, czasami o północy, czasami 18… I to się sprawdziło.

- Wyszło z tego połączenie opowieści, pasji i porad, z naciskiem jednak na opowieść…

- O to chodziło, nie chciałam udawać eksperta. Nie znam się na parametrach, na technologiach, na treningach – od tego jest Kuba Wiśniewski, który ma wiedzę i na bieganiu zęby i niejedne buty zjadł. Super, że chciał się tą wiedzą i doświadczeniem podzielić.

- To na koniec powiedz, dla kogo jest ta książka?

- Może dla Tysia, żeby kiedyś sobie przeczytał jakim był smykiem, jak biegał w wózku, jak leżał mamie na kolanach, a mama pisała. Dla siebie, bo to frajda, dla grupy przyjaciół, z którymi dzielę te pasję. Ale także dla kogoś, kto chciałby biegać, a boi się, nie wie, jak zacząć. Dla kogoś, kto mówi, że to nie jest jego bajka – bo ja też tak mówiłam przez 15 lat. A potem się okazało że to jednak jest bardzo moja bajka. Dla każdego, kto będzie chciał do niej zajrzeć.

Beata Sadowska, „I jak tu nie biegać!” (Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2014) – od 19 marca w księgarniach.



Ostatnie wpisy

  • Chasing the Breath – W pogoni za oddechem18 sty 2017, 16:53Wbrew pozorom i tytułowi nie jest to film o norweskich biegaczkach ( i biegaczach) narciarskich, ale o Polaku, który postanowił ukraść Szerpom zwycięstwo w Everest Marathon. Jak dla mnie, ten film mógłby równie dobrze nosić tytuł „W pogoni za...
  • Nie jesteśmy tam chłopcem do bicia30 cze 2016, 10:15Za 12 godzin ten tekst może być już nieaktualny. Cóż, tak bywa, jak się zbiera do pisania przez cały tydzień. A chciałam coś napisać o EURO. Niby za piłką nie przepadam, ale stara kibicka wyłazi mi spod koszuli. Co prawda tegoroczną imprezę...
  • „Niezłomny”. Dlaczego warto.5 sty 2015- Ania, Louis nie żyje – zaczepiła mnie jakoś w lipcu koleżanka. – JAKI LOUIS? – zapytałam dużymi literami, wstrzymując oddech. – Louis Zamperini, niezłomny – gdyby nie to, że rozmawiałyśmy przez FB, pewnie...
  • Narodowy spis biegaczy, czyli gdzie ta siła18 gru 2014Ponad 60 000 osób wzięło udział w Narodowym Spisie Biegaczy. Bo tak fajny lans był wstawić sobie w serwisie społecznościowym obrazek z kolejnym numerkiem. Tak, też dałam się spisać. Gdzieś pod sam koniec akcji, kiedy właściwie nie biegałam i...
  • Maraton bez medalu, czyli #droganaNarodowy – epilog30 wrz 2014Nie mam medalu z 36. PZU Maratonu Warszawskiego. Żałuję, bo medal jest piękny, chyba najładniejszy, jaki mogłam mieć w kolekcji. Z tego maratonu, zamiast medalu, mam breloczek. Też ładny, z Mostem Poniatowskiego. I mam też nogi zmęczone, jakbym...