Meldunek z frontu

Meldunek z frontu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wystarczyło zaledwie kilka dni spędzonych na Węgrzech, by przekonać się, że problem uchodźców to nie tylko medialny fakt wykreowany na potrzeby polityki
Widok kilkudziesięciu muzułmanów modlących się budapesztańskim placu - nomen omen - Jana Pawła II jest dość niezwykły choćby z racji miejsca gdzie rozgrywa się ta scena. To jednak tylko mały wycinek trudnej rzeczywistości, z którą niespodzianie przyszło się zmagać się Węgrom, krajowi nie mającemu - podobnie jak Polska - żadnego doświadczenia z masowym napływem ludzi z innego kręgu kulturowego. Tymczasem taki fala stała się od kilku miesięcy faktem.

Przez cały ubiegły tydzień rozmawiałem ze zwykłymi ludźmi, słuchałem codziennych komunikatów o ilości nielegalnych imigrantów zarejestrowanych na granicy z Serbią. Obecnie to już 1200-1600 osób dziennie, tyle ilu na granicy polsko-ukraińskiej notuje się przez prawie rok. Po to, by utrzymać jaką-taką kontrolę nad tymi masami ludzi konieczna jest armia kilku tysięcy urzędników, strażników granicznych, pracowników pomocy społecznej, policjantów. W ubiegłym tygodniu ministerstwo spraw wewnętrznych poinformowało o zwiększeniu budżetu do obsługi imigrantów o kolejnych kilka milionów euro.

Teoretycznie uchodźcy powinni trafiać do przygotowanych dla nich obozów, ale to fikcja. Widać ich prawie na każdym dworcu kolejowym na trasie wiodącej do zachodniej granicy, bowiem większość natychmiast usiłuje dostać się do Austrii lub Niemiec. To jednak nie jest już takie łatwe - oba kraje coraz częściej odmawiają azylu i odsyłają uciekinierów, co jeszcze bardziej pogłębia chaos. Zresztą samo okupowanie pociągów przez ludzi bez biletów też powoduje kłopoty. W wojewódzkim mieście Györ na zachodzie kraju prawie żaden pociąg nie może odjechać o czasie.

Przy granicy z Austrią krążą grupki ludzi usiłujących przedostać się przez granicę na własną rękę. Miejscowi obawiają się już samotnie wychodzić do prac polowych, choć nie odmawiają proszącym o wodę albo coś do zjedzenia. Opowiadają dramatyczne historie, jak choćby o 16-letnim chłopcu z Syrii znalezionym na autostradzie z ciężkimi obrażeniami po tym jak spadł z podwozia ciężarówki pod którą usiłował w ukryciu przejechać przez granicę.

Są jednak i tacy, dla których ludzie nie mają wiele współczucia. Krążą historię o przybyszach z Bałkanów zbyt obficie korzystających z miejscowych trunków i wdających się w awantury. Węgrzy zaczęli odróżniać ich od prawdziwych ofiar wojny ratujących życie.

Niezależnie od motywacji przybyszów problem jest coraz bardziej kłopotliwy, zwłaszcza, że na pomoc Unii Europejskiej albo solidarność innych krajów (poza wypłatą dość ograniczonych środków finansowych na cele humanitarne) Budapeszt liczyć nie może. Trudno się zatem dziwić, że trwa budowa zasieków na granicy z Serbią. Tyle, że płot z drutu kolczastego tez nie stanowi nieprzebytej przeszkody - powstało dopiero kilka kilometrów płotu, a nocami przemytnicy ludzi już wycinali w nim dziury.

Sytuacja Węgier, które w niespodziany dla siebie sposób nagle stały się państwem frontowym nowej wędrówki ludów naprawdę nie jest godna pozazdroszczenia. A obserwując to co dzieje się dziś nad Dunajem dobrze byłoby zastanowić się jak sami zareagowalibyśmy na podobny scenariusz w Polsce.

Ostatnie wpisy

  • Słowacka kostka Rubika6 mar 2016Po wyborach parlamentarnych sytuacja polityczna na Słowacji przypomina łamigłówkę, której w żaden sposób nie można ułożyć.
  • Po co Orbánowi referendum?25 lut 2016Węgierskie referendum w sprawie imigracji jest na pozór zbyteczne, jednak wynikające z niego korzyści polityczne są na tyle wyraźne, że bez wątpienia się odbędzie.
  • Pejzaż po Iowa2 lut 2016Amerykańska scena polityczna - podobnie jak europejska - zdradza objawy zmęczenia utrwalonym od kilku dekad porządkiem
  • Zderzenie cywilizacji po niemiecku5 sty 2016Niemcy dopiero teraz odkrywają jak bardzo nie są przygotowani na masową migrację. Jest tylko kwestią czasu, kiedy znajdzie to swój wymiar polityczny.
  • Gra najwyższego ryzyka24 lis 2015Do zestrzelenia samolotu rosyjskiego przez państwo NATO nie doszło nawet w czasie zimnej wojny. Echo eksplozji tureckiej rakiety słychać dziś od Waszyngtonu i Brukseli po Moskwę.