Nie chcemy nikogo

Nie chcemy nikogo

Podczas protestu medyków w Warszawie młody lekarz powiedział przed kamerą, że po ciężkiej pracy on i jego koledzy spotykają się nie na piwie tylko na kursach języków skandynawskich. Zapewne to nie hobby, tylko kierunek emigracji. Lekarze we Lwowie znają już język polski i chętnie podjęliby u nas pracę ale to nie takie proste. Jedna z agencji pracy zachęca tam do podjęcia pracy w… Czechach, rozdając ulotki z hasłem „nostryfikacja dyplomu łatwiejsza niż w Polsce” – podaje Rynek Zdrowia, opisując obszernie cały proces zniechęcający ukraińskich lekarzy do pracy w Polsce.

Lekarz z Ukrainy, by pracować w Polsce musi nostryfikować dyplom, zdać egzamin z języka polskiego oraz Lekarski Egzamin Państwowy. Dotyczy to każdego obcokrajowca. Można się zgodzić, że to konieczne. Przy czym sama procedura trwa od 6 miesięcy do nawet 2 lat. Co więcej, łączny koszt całej operacji (opłata nostryfikacyjna, tłumaczenia dokumentów, koszty przyjazdów i pobytów) to jakieś 10 tysięcy zł.

Na tym nie koniec. Później ukraińskiego lekarza, którego polskie państwo uznało już za lekarza, czeka 13 miesięczny staż podyplomowy. Czyli lekarz już pracuje, ale pracuje za darmo. Takie staże odbywają się na zasadzie… wolontariatu. Nie otrzymując ani grosza, lekarz w tym czasie musi gdzieś mieszkać, coś jeść, nie mówiąc o fanaberiach typu ubranie czy kino. Kogo na to stać?

Znam dobrze ukraińską fizjoterapeutkę, jej miejsce pracy to włoska knajpka w Warszawie. Poznałem przypadek ukraińskiej lekarki pracującej w Warszawie jako sprzątaczka. I to nie na zasadzie wolontariatu. Takich przypadków jest wiele zaś ukraińskich lekarzy, którzy uzyskali prawo wykonywania zawodu w Polsce jest dokładnie 291.

W sprawie pielęgniarek sprawa wygląda podobnie. Brakuje ich u nas nawet 50 tysięcy. Te, które jeszcze pracują, wkrótce przejdą na emeryturę. Młode kadry są, przy czym po zdobyciu zawodu wyjeżdżają za granicę, przeważnie do Niemiec. Teraz, po zniesieniu wiz, ukraińskie pielęgniarki też znajdą pracę wszędzie tylko nie Polsce. Podobnie lekarze.

Pewnie jakieś formalności w sprawie ukraińskich medyków są konieczne, tym bardziej, że nasz sąsiad nie należy do Unii Europejskiej. Ale odnieść można wrażenie, że mamy do czynienia z celowym utrudnianiem, mnożenie przeszkód i zniechęcaniem. Od eksperta usłyszałem hipotezę, że to samorząd lekarski - pod pretekstem ochrony rodzimego rynku pracy - blokuje ukraińską konkurencję. Sprawa do zbadania i do „dobrej zmiany”. Podobnie jak cały system opieki zdrowotnej w Polsce.

Nie chcemy migrantów z krajów islamskich. Pewnie słusznie. Zresztą wcale się do nas nie garną. Nie chcemy kompetentnej kadry medycznej z Ukrainy z powodów niepojętych. Nikogo nie chcemy.

Ostatnie wpisy