Z życia opozycji 100 dni przed wyborami - zbieżność imion przypadkowa

Z życia opozycji 100 dni przed wyborami - zbieżność imion przypadkowa

W osiedlowym pubie spotykają się prawie codziennie po pracy. Grzegorz, Władek, Ryszard, Kasia, Robert, Basia, Włodek i Adrian. Czasem przez szybę zajrzy piosenkarz i o dziwo poseł Paweł, ale nigdy nie wchodzi. Wszyscy wykształceni, elokwentni, mający się za wybitnych. Przy piwie oglądają mecze piłkarskie, skoki narciarskie, a ostatnio Wimbledon. Gdy nie ma sportu, przełączają na TVN 24. Wtedy wspólnie psioczą i biadolą. Coraz rzadziej wpada Donald, mówi, że ma mnóstwo roboty w Brukseli, gdzie 5 lat temu znalazł fajną robotę. Jak wpada to tylko poucza. Nie lubiany tu gość i jakże pożądany. Polityczne paradoksy.

Stali biesiadnicy przy piwku biadolą i psioczą na PiS, rząd, a zwłaszcza Kaczyńskiego. Że żywność drożeje, dług publiczny rośnie, sądownictwo nie działa i służba zdrowia też. Że Kaczyński źle się ubiera a Macierewicz to wariat, prezydent kompromituje Polskę na światowych salonach, stopy procentowe są na zbyt niskim poziomie, a Polskę czeka kryzys gorszy niż w Grecji. W sumie nic im się nie podoba, a tych, którym się podoba uważają zgodnie za matołów, idiotów i pasożytów. Dziwią się, że tyle się tego motłochu namnożyło. Epidemia głupoty.

Po kolejnych piwach (niektórzy piwem popijają zmrożoną wódeczkę) nastrój z przygnębienia polskim losem staje się weselszy. Dowcipy, plotki towarzyskie z wyższych sfer, plany na wakacje i spontaniczne pomysły. Raz tak po pijaku uradzili, że pojadą wspólnie do lasu. Pojechali, w sumie fajny wyjazd, ale każdy chciał robić co innego więc niewiele co zdziałali. Grzybów mieli zebrać nawet pięćdziesiąt, zebrali 38. Ale i tak się cieszyli z tego dokonania. Zwłaszcza Władek, który zebrał trzy, bo mu koledzy pokazali palcem. No i Robert, który pojechał osobno, bo to jego pierwsze samodzielne grzybobranie.

– No to co kochani ? – mówi Grzegorz wznosząc kufel piwa. – Wyszło jak wyszło, nie ma co marudzić, teraz nowe wyzwanie -jedziemy na ryby. – No pojedźmy ale czym, gdzie, jakie wziąć wędki, łowimy razem, osobno, czy 2-3 łódki bierzemy ? – zaczęła się dyskusja. Pierwszy wyłamał się Ryszard. – Nigdzie nie jadę, bez sensu to wszystko. Odkąd z wami piję, to same problemy, nic mi w życiu nie wychodzi – zwierzył się ogłaszając, że koniec z pubem, tylko biznes go interesuje.

– I bardzo dobrze – odparł Grzegorz pretendujący do roli przywódcy piwnej grupy. -Tylko pecha przynosisz, jedziemy sami ale razem -zarządził.

– Jakie razem ? -stanowczo odparł Władek. – Ja z Kasią, Basią i Robertem na łódkę nie wsiądę, oni tylko spłoszą ryby. Poza tym łowiąc na dwie, trzy łódki więcej tych rybek złowimy. No i koniecznie na łódce ma być krzyż, bo to wypada w niedzielę – zadeklarował, wywołując rechot Kasi, Basi i Roberta a nawet Włodka, któremu wszystko jest obojętne.

– Przestań z tym krzyżem – nerwowo zareagował Grzegorz. – Wiosła są potrzebne, a nie krzyż, za dużo pijesz po wsiach z proboszczami. Z tobą mogę łowić, ale Kasia i Basia muszą z nami być – dodał głosem nie znoszącym sprzeciwu.

– Ale po co nam baby? Jak nas za mało, to zaproszę fajnego kolegę – zaproponował Robert

– Z tobą, z twoim kolegą i całym waszym gadaniem, to my głodni wrócimy. A ty Grzegorz to się zastanów. Baby i Robert, albo ja. Inaczej jadę sam, to znaczy z krzyżem oczywiście – odparł Władek.

Wraz z kolejnymi piwami (niektórzy popijali też wódkę) dyskusja coraz bardziej chaotyczna i odbiegająca od tematu połowu ryb. Za szybą robi się widno, przejechał pierwszy tramwaj, piękna, zgrabna blondynka o długich włosach wyprowadza małego pieska w drodze po bagietki na śniadanie. Nagle do pubu wtacza się Paweł, ten co zaglądał tu przez okno i zaczyna śpiewać: Patrzę na moje miasto, kocham je. Ty jeszcze śnij i wyśnij dla nas sen…

Ostatnie wpisy