Małżeńska motywacja

Małżeńska motywacja

Dodano:   /  Zmieniono: 
- Przestań ciągle pisać o odchudzaniu - powiedział w maju Maciek. Byłam w szoku. Ja o odchudzaniu?! Może pomylił blogi?!
Ok.
Zamieściłam kilka żartów rysunkowych, np. jak się ważyć (czyli kłaść na plecach z wagą położoną na wyciągniętych w górę stopach) albo zażartowałam, że nie jestem ani wolna, ani zajęta tylko głodna.

Ok. Może jeszcze raz wspomniałam, że wkrótce plaża i trzeba coś szybko zrobić z zimowym zapasem. Takie żarciki.

Prawda jest taka, że lubię swój wygląd, nawet daleki od ideału. Od czasu do czasu gadam, że chciałabym zrzucić kilka kilo, bo taki jest trend dookoła, więc ulegam presji! Zresztą ze wszystkich stron zalewają nas komunikaty o byciu doskonałym. Na okładkach babskich pism są wyretuszowane aktorki, piosenkarki, modelki, które w rzeczywistości wyglądają... inaczej Więc gonimy za tym ideałem. Chcemy być takie same. Doskonałe, podziwiane, uwielbiane.

Nigdy nie miałam problemu z wagą. Mimo czterech ciąż! Co za fart! Każdego dnia dziękuję genom odziedziczonym po tacie! Przez wiele lat mogłam bezkarnie jeść codziennie tabliczkę czekolady, 3 banany i bagietkę i byłam chuda jak patyk. Mniej więcej 5 lat temu mój metabolizm poszedł na emeryturę albo trochę zastrajkował. Więc bezkarność się skończyła, a zaczęło gadanie o dietach - raz na jakiś czas. Co w tym dziwnego?

Zwłaszcza, że w domu słyszę na co dzień:
- Tendencja wzrostowa
albo
- Idziesz na rekord
albo
- Powiedz, że nie będziesz jadła o 22.00?!
albo
- Zamierzasz zjeść to wszystko?!
albo
- Ostatni dzwonek!

Tak, to słowa mojego najlepszego na świecie męża. Straszne prawda?! Wiem, powinnam go rzucić dawno temu!

Kiedy odpowiadam:
- Zajmij się sobą (ma nad czym popracować, oj ma!)
albo
- Nie życzę sobie takich komentarzy.

Słyszę:
- Robię to dla ciebie.
albo
- Motywuję cię.

Słabe!
Wiem, nie ma się czym chwalić...

Nie powinnam o tym pisać... Przecież tacy chcemy być idealni!...

Wydawał się taki fajny (ten mąż!). I jest ale ma wady. Jak każdy. Poza tym wie, że jestem ambitna i nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Tak mnie tym gadaniem zmęczył (i udręczył), że przestałam go słuchać i zaczęłam z rozpaczy jeść więcej!

Ale kiedy moja znajoma kupiła mi na urodziny T-shirt w rozmiarze - uwaga! - XL, zwątpiłam.

Potem najbliższa przyjaciółka powiedziała na nas niby żartem: - Grubaski.

Śmiałam się z nią. Chociaż wcale mi nie było do śmiechu. Zaczęłam dokładniej patrzeć w lustro. I coś zobaczyłam. Nie wiem, kiedy przeoczyłam te 7 ekstra kilogramów. Zrozumiałam wreszcie, że to nie suszarka skurczyła całą szafę moich rzeczy, tylko zwyczajnie z nich wyrosłam. I wtedy umówiłam się do dietetyczki. Nie chciałam żadnych diet cud. Chciałam dochodzenia, co robię nie tak, skoro tak zdrowo się odżywiam?!

Moje BMI było na granicy normy - 24. Nie było dramatu! Ale wolałam BMI - 20. Postanowiłam zatrzymać trend wzrostowy! Wzięłam się za siebie. Trochę też z poznańskiego skąpstwa

Miałam do wyboru:
- kupić nowe rzeczy (w większym rozmiarze)
albo
- dowiedzieć się: dlaczego ważę więcej, skoro jem bardzo zdrowo?!

Lubię wyzwania.

W dwa miesiące:
- pozbyłam się 8 kilogramów,
- odzyskałam szafę ciuchów,
- utarłam nosa Maćkowi,
- wypisałam się z "Grubasek"
- przypomniałam sobie o ile lżej i wygodniej żyje się bez zbędnego balastu.

I moja miłość do luster wróciła! O wiele częściej je teraz pucuję!

Maciek oszalał ze szczęścia, chociaż to cud, że go nie zostawiłam po tej nieszczęsnej, niedopuszczalnej "motywacji"!

Ostatnio zapytał mnie: - Zapiszesz mnie do tej swojej pani?

P.S. ech ta nasza rywalizacja!