Lady Gaga - gwizdek i białe rękawiczki

Lady Gaga - gwizdek i białe rękawiczki

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wiem, wiem. Miało być offowo i alternatywnie. Ale poczułem, że potrzebujecie znaleźć odpowiedź na pytanie, czy warto wydać drobniaki, które zaoszczędziliście, na prezent dla mamy, karnet na siłownie czy nierefundowaną plombę dentystyczną, na najnowszą płytę Lady Gagi.
23 maja Anno Domini 2011 na świat przyszło muzyczne dziecko Rosemary. Jednak najnowszy album Lady Gagi „Born This Way” raczej nie spełni waszych oczekiwań. Jeśli przez ubiegłe lato w głowach rozbrzmiewały wam „Alejandro”, „Pokerface” czy „Bad Romance”, teraz nie powinniście się tego spodziewać. Nie ta para gumiaków. Z drugiej strony, może to i lepiej. Miałem dosyć świata, gdy ludzie dzwonili do mnie w środku nocy, wykrzykując w słuchawkę: „Fernando!”.

Nie może obyć się bez porównania z poprzednim albumem. „The Fame Monster” miało charakter, było wystylizowane, przemyślane i choć mogło się podobać lub nie, nie sposób było pozbyć się wrażenia, że płyta czymś się wyróżnia. Rah-rah-ah-ah-ah-ah, Roma-Roma-ma, Ga-ga-ooh-la-la pobrzmiewało w głowach nawet największych muzycznych smakoszy. Tymczasem „Born This Way” to chałowe dicho, okraszone elektro, z dodatkiem popu w stylu umca umca.

Pierwszy utwór na płycie „Marry the Night” to klubowy kawałek, przy którym nie pozostaje nic innego jak tylko kręcić tyłkiem. Kawałek „Born This Way”, będący jednocześnie tytułem płyty, został po raz trzeci w karierze Lady Gagi numerem jeden amerykańskich list przebojów. I nic w tym dziwnego. Gorące kalifornijskie plaże, powiewające pareo, zimne ice drinki sprzyjają hitom w stylu Las Ketchup. „Government Hooker” to, oprócz przestrogi dla Andrzeja Leppera i Dominique’a Strauss-Kahna, kolejny hit wzięty z lat 80-tych.

„Americano” to z kolei gorący przebój w klimacie latino disco. „Mi corazon me duele por mi generacion”. A mnie boli głowa od kastanietów. To nie jedyny popis poliglotyczny Gagi. Oprócz latino amore mio, mi amore vole fe yah, mamy też die neue deutsche Wehle. Kawałek “Scheisse” to mocne electro wzięte wprost z bawarskiej tancbudy. Lady Gaga w charakterystyczny dla siebie sposób informuje nas, że nie mówi po niemiecku, ale może, jeśli tylko ją o to ładnie poprosimy. Cóż, warto by zapytać naszych zachodnich sąsiadów, czy tego chcą. Kawałek dla zuchwałych. „Bloody Mary” przypomina z kolei nieco najlepsze lata Madonny. Wszystko byłoby super, gdyby nie te infantylne dum du da di da. Jeszcze trochę a Gaga wystąpi w duecie z Eifel 65.

Na uwagę zasługuje także utwór „Electric chapel”. Początkowa gitara rodem z The Offspring zapowiada niezłą zabawę. Rozwija się intrygująco, bo w rytmach „doot doo doo”, by zakończyć amatorskim syntezatorem, keyboardem z solówką a la van Halen w tle. Ciekawe, ale przekombinowane.

Na koniec legendarny już „Judas”. Nikt nie lubi Judasza, bo łachudra wydała Jezusa Faryzeuszom. Ale Lady Gaga i tak go kocha, bo kocha wszystkich niekochanych i niezrozumianych. Jak ona. Może dlatego tylko w „Judaszu” słychać starą dobrą Gagę.

O pozostałych kawałkach nie wspominam. Jeśli chcecie – przesłuchajcie sami. Ale ostrzegam - widać, że „Born This Way” to dziecko zbyt wielu producentów. Zbyt wielu muzyków maczało palce w produkcji. Utwory są nierówne. Nie stanowią jednolitej kompozycji. Jedne są ambitniejsze, skonstruowane tak, by zadziwiały, łatwo wpadały w ucho, ukazują to, za co kochamy Lady Gagę. Inne to kiepskie motywy dla nastolatek szukających pocieszenia w ckliwej historyjce o miłości. Być może komuś uda się namówić Jacka Cygana, by na ich podstawie napisał teksty piosenek najnowszego, czternastego, wydania „Smerfnych hitów”.

Przyznam, że Lady Gaga trochę mnie zawiodła. Płyta jest niespójna, ma fajne, mocne momenty, ale bardziej pasuje do klimatu gwizdka i białych rękawiczek w bawarskich tancbudach. Ale niech mi darują moi koledzy z redakcji, wszystkie autobusowe matrony, które krzywią się na dźwięki „Born This Way” wydbywające się z moich słuchawek, krytycy muzyczni, Mozart z Beethovenem, bo mimo wszystko będę słuchał tego albumu jeszcze przez długi czas. Także, Lady Gago, niech Scheisse będzie z Tobą!

Ostatnie wpisy