Chińczycy wydali na przygotowanie olimpiady 40 - 60 mld USD i zrobią wszystko, by zostać jak najlepiej zapamiętanymi. Wszyscy są bardzo mili i pomocni, a Pani celniczce można wystawiać oceny wciskając odpowiedni guzik np. super zadowolony bądź niezadowolony ( z serwisu). Mimo, że większości Chińczyków nie udało się choćby w stopniu podstawowym opanować angielskiego (na 3-4 wolontariuszy z jednym można się w miarę porozumieć po angielsku) próbują pomóc jak tylko potrafią: i tak taksówkarze wybijają cenę na kalkulatorze bądź telefonie komórkowym, a wolontariusze, gdy nie potrafią wytłumaczyć, gdzie kupić bilet czy gdzie jest wejście np. do metra „biorą za rączkę” i prowadzą na miejsce. Każdy turysta czy kibic ma być zadowolony.
8.30 rano czas lokalnego (ok. 2:30 w nocy w Polsce). Po 13 godzinnej podróży nareszcie ląd. Przez chwilę poczułam się nie jakbym była w Chinach, a w nowoczesnej Japonii. Nowoczesne, bardzo dobrze oznakowane ogromne lotnisko, miły personel. Jadąc klimatyzowanym shutlle busem z lotniska do hotelu (za ok. 5 zł, taksówka kosztowałaby ok. 50 zł) można zaobserwować jak zmieniły się Chiny. Po doskonałej jakości trzy, cztero, a nawet pięciopasmowych drogach, jeżdżą nowe (najstarsze mają góra 10 lat), głównie zachodnie (BMW, Audi) samochody. Wraz ze wzrostem dochodów Chińczycy stopniowo przesiadają się dwóch na cztery kółka. Aczkolwiek rowerzystów nie brakuje (ścieżki rowerowe są tu wielkości polskich jednopasmówek). Ruch samochodowy jest spory, ale to nic w porównaniu z tym, co tu się dzieje normalnie. Na czas olimpiady w dni nieparzyste jeżdżą osoby, których rejestracja samochodowa jest nieparzysta, a w dni parzyste, te których rejestracja dzieli się bez reszty przez 2.
Także cała organizacja robi wrażenie. W bliskich odległościach stoją kilkuosobowe grupki wolontariuszy gotowe wskazać drogę turystom. Metro dla kibiców jest darmowe, a na poszczególne zawody dowożą także darmowe autobusy. Wszędzie widać znaki (także po angielsku) i strzałki. Nie sposób się zgubić. Nie sposób też jednak zapomnieć o „wielkim bracie”. Kontrole są na każdym kroku. Do metra tłoczą się kolejki, bowiem wszystkie torby są prześwietlane jak na lotnisku. Niemal wszędzie trzeba pokazywać paszport. Do dobrych hoteli mogą wchodzić tylko goście i ich znajomi. Nie będąc gościem nie można wejść nawet do hotelowej restauracji, by coś zjeść. Znajomy Czech stwierdził, że wioska olimpijska przypomina mu obóz militarny.
Patrząc na to wszystko z perspektywy samochodu ma się wrażenie, że Chiny w ostatnich latach dokonały skoku cywilizacyjnego. Ale wystarczy przejść się na spacer (nie wspominając o wizycie w publicznej toalecie – czyli dziurze w podłodze) , by obraz nowoczesnych, bogatych Chin nieco stracił na blasku.
Także cała organizacja robi wrażenie. W bliskich odległościach stoją kilkuosobowe grupki wolontariuszy gotowe wskazać drogę turystom. Metro dla kibiców jest darmowe, a na poszczególne zawody dowożą także darmowe autobusy. Wszędzie widać znaki (także po angielsku) i strzałki. Nie sposób się zgubić. Nie sposób też jednak zapomnieć o „wielkim bracie”. Kontrole są na każdym kroku. Do metra tłoczą się kolejki, bowiem wszystkie torby są prześwietlane jak na lotnisku. Niemal wszędzie trzeba pokazywać paszport. Do dobrych hoteli mogą wchodzić tylko goście i ich znajomi. Nie będąc gościem nie można wejść nawet do hotelowej restauracji, by coś zjeść. Znajomy Czech stwierdził, że wioska olimpijska przypomina mu obóz militarny.
Patrząc na to wszystko z perspektywy samochodu ma się wrażenie, że Chiny w ostatnich latach dokonały skoku cywilizacyjnego. Ale wystarczy przejść się na spacer (nie wspominając o wizycie w publicznej toalecie – czyli dziurze w podłodze) , by obraz nowoczesnych, bogatych Chin nieco stracił na blasku.