Obama w wirtualnej kawiarni

Obama w wirtualnej kawiarni

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kilka miesięcy temu wpadł mi w ręce raport o przyszłości mediów przygotowany przez tygodnik „The Economist”. Wstęp do artykułu przepełniony był nostalgią za XVIII-wiecznym obiegiem informacji, gdy o „newsach” czytało się w listach albo rozmawiało się o nich w kawiarniach. Taka forma obiegu informacji miała się skończyć definitywnie w w 1833 roku, gdy w Nowym Yorku zaczęto wydawać pierwszą skierowaną do masowego czytelnika gazetę „The Sun” – co było początkiem ery, w której monopol na wiadomości zdobyła relatywnie mała liczba firm i agencji informacyjnych. Do czasu… Obecnie wszystko wskazuje bowiem na to, że historia zatoczyła koło – dzięki Internetowi „newsy” znów trafiły do „kawiarni” w postaci portali społecznościowych.
Zmiana systemu obiegu informacji nie mogła umknąć uwadze polityków, którzy postanowili przenieść się z ekranów telewizorów do wirtualnych kawiarni. Ben LaBolt, rzecznik kampanii prezydenckiej Baracka Obamy, ogłosił właśnie, że jego zespół tworzy „największą oddolną kampanię w historii”.

Pomysł użycia internetu jako narzędzia służącego do zdobywania poparcia wyborców nie jest żadnym novum. Po wyborach prezydenckich 2008 roku Ariana Huffington lansowała tezę, że gdyby nie Internet, Barack Obama nigdy nie zostałby ani prezydentem, ani nawet kandydatem Partii Demokratycznej na to stanowisko. Obama miał wygrać, ponieważ w czasie poprzedniej kampanii jego sztab wykorzystał internet do zdobycia armii wolontariuszy oraz odkrył potencjał tkwiący w serwisach społecznościowych. Spoty wyborcze Obamy umieszczone w serwisie YouTube użytkownicy portalu obejrzeli łącznie przez około 14,5 miliona godzin – gdyby sztab wyborczy obecnego prezydenta chciał dotrzeć do podobnej liczby odbiorców za pośrednictwem telewizji – musiałby liczyć się z wydatkiem rzędu 47 milionów dolarów. Tymczasem umieszczenie filmików w internecie nie kosztowało ani centa.

Przewaga internetu jako narzędzia prowadzenia kampanii to jednak nie tylko istotne oszczędności. Telewizyjne spoty wyborcze i ulotki podrzucane do skrzynek pocztowych są bezosobowe – pochodzą „znikąd” i nie są skierowane do żadnego konkretnego adresata. Zupełnie inaczej patrzy się na wysyłane via internet zaproszenia od własnych znajomych do udziału w konwencji wyborczej czy publikowane przez kolegów na Facebooku materiały o kandydacie. Łatwiej przychodzi również zaakceptowanie poglądów politycznych znajomych, z którymi pije się kawę w Starbucksie, niż faceta w garniturze z ekranu telewizora – Obama to zrozumiał już cztery lata temu, gdy rozkręcał internetową „kawiarnianą kampanię”.

W tym roku wszystkie pomysły na prowadzenie kampanii w wirtualnych kawiarniach powróciły – i występują w znacznie większej skali. Do końca lutego sztab Obamy wydał „zaledwie” 3 miliony dolarów na reklamy telewizyjne, podczas gdy 12 milionów dolarów poświęcono na reklamę w Internecie, a 15 milionów na wydatki personalne - w tym na 1200 miejsc „praktyk” dla studentów chcących zdobywać doświadczenie zawodowe w ogniu walki o prezydenturę. Oprócz sztabowców i „praktykantów” na rzecz Obamy pracują też tysiące wolontariuszy we wszystkich stanach USA – przy czym czasem ich wkład ogranicza się do regularnego umieszczania informacji o wyścigu prezydenckim na Facebooku. W ramach kampanii Obamy powstały dziesiątki oficjalnych stron internetowych poświęconych tegorocznej walce o prezydenturę: po jednej dla każdego stanu, oddzielne strony dla Azjatów, dla kobiet, dla weteranów, dla wszystkich potencjalnych grup wyborców. Przy każdym z tych projektów przywiązuje się ogromną wagę do detali – konstruując strony internetowe dokładnie pilnowano, by idealnie wyświetlały się we wszystkich możliwych przeglądarkach i na wszelkich dostępnych urządzeniach mobilnych. Na stronie internetowej o wymownym adresie my.barackobama.com można przekazać 3 dolary na kampanię prezydencką, który to wydatek jest równoznaczny z szansą na wylosowanie możliwości zjedzenia obiadu z Barackiem i Michelle. Słowem - dzięki internetowi prezydent jest wszędzie i ma czas dla wszystkich – przy odrobinie szczęścia można nawet pogawędzić z nim nad hamburgerem.

W każdej kampanii najważniejsza jest jednak skuteczność. I trzeba przyznać, że „największa oddolna kampania w historii” jest skuteczna o czym świadczy chociażby fakt, że do tej pory sztab Obamy zebrał o pół miliona dolarów dotacji więcej niż na tym samym etapie wyścigu cztery lata temu. Barack Obama stara się jak może, by na nowo rozbudzić entuzjazm wśród wyborców - pytanie jednak, czy sama kampania, porównywana czasem do kampanii JFK (który do internetu dostępu nie miał, więc nieustannie podróżował, by znaleźć się jak najbliżej wyborców i publicznie współczuł kontrkandydatom, że nie mają prywatnych samolotów…), wystarczy, by uzyskać reelekcję. Po rezygnacji Ricka Santoruma i Newta Gingricha z dalszego udziału w republikańskich prawyborach, Mitt Romney może być już praktycznie pewien republikańskiej nominacji. A to oznacza, że Obamy nie czeka wcale wyborczy spacerek - w sondażach Romney uzyskuje bardzo podobne poparcie do obecnego prezydenta.

Obama ma internet, ale brakuje mu wsparcia celebrytów, na które mógł ostatnio liczyć. Tym razem nie popiera go Oprah Winfrey, która cztery lata temu przyczyniła się znacząco do prawyborczego zwycięstwa Obamy nad Hillary Clinton, a teraz grzecznie odmówiła publicznego poparcia prezydenta. Winfrey dodała wprawdzie, że stoi za Obamą murem i „jest w nim zakochana”, ale jednocześnie „musi skupić się na budowaniu swojego portalu internetowego OWN”. Prezydent ma też w roku wyborczym problem z gospodarką – choć wydawało się, że na tym polu pożar został już ugaszony. Wydawało się… Gerald Seib w „Wall Street Journal” zauważa, że tak chwalony wzrost liczby miejsc pracy w USA w styczniu i lutym to zjawisko, które miało miejsce także na początku 2010 i 2011 roku. W tamtych latach kolejne miesiące były już znacznie gorsze – i jak na razie prawidłowość ta potwierdza się również w 2012 roku. W marcu ilość nowo utworzonych miejsc pracy znacząco spadła (z 240 do 120 tysięcy) – i przewiduje się, że będzie spadać dalej przez całą wiosnę i lato. Nie jest to najlepsza wiadomość dla Obamy, który będzie musiał zmierzyć się z tematem gospodarki – i to z bardzo dobrze zorientowanym w tej materii biznesmenem Romney’em. Prezydent musi więc liczyć na to, że wyścig do Białego Domu nie przeniesie się na parkiet giełdowy, tylko będzie kontynuowany w bezpiecznej i przyjemnej wirtualnej kawiarni.

Ostatnie wpisy

  • Dwóch Armstrongów – dwie prawdy o USA27 sie 2012W ostatnich dniach sierpnia na okładkach gazet i w czołówkach dzienników telewizyjnych królowało nazwisko Armstrong. O ile jednak zazwyczaj nazwisko bohatera newsa wystarcza, by czytelnik lub widz wiedział, o kim mowa, to w przypadku nazwiska...
  • Czego nie rozumieją amerykańskie kosmetyczki16 lip 2012Jakiś czas temu brałam udział w dyskusji podczas której jeden z uczestników przedstawił swoją teorię na temat klas społecznych. Zgodnie z nią państwowa pomoc dla kogokolwiek to niepoważny wymysł, a idea „wykluczenia społecznego” to...
  • USA kontra Gołota10 lip 2012Jakiś czas temu w „Chicago Tribune” pojawiła się szokująca informacja: sławnemu polskiemu bokserowi, Andrzejowi Gołocie , grozi deportacja z USA! A wszystko dlatego, że zamieszkały od ponad 20 lat w Stanach pięściarz postanowił...
  • Czyje są obozy śmierci?30 maj 2012Kampania prezydencka w USA nabiera tempa – obecny prezydent zbroi się jak może szykując się do ostrej walki o reelekcję. Amerykański czytelnik magazynu „People” ma więc okazję dowiedzieć się, że Obama to sympatyczny facet, który...
  • Wolność albo zdrowie - czyli zapinanie pasów po amerykańsku30 mar 2012Jednym z najbardziej oryginalnych pomysłów nieco już zapomnianego ekscentryka polskiej polityki - Janusza Korwin-Mikkego - jest postulat zniesienia przymusu zapinania pasów w samochodzie. Według Korwin-Mikkego zapis ten narusza jego osobistą...