Obrazoburcze „The Interview”?

Obrazoburcze „The Interview”?

Dodano:   /  Zmieniono: 
„The Interview” / „Wywiad ze Słońcem Narodu” Evana Goldberga i Setha Rogena, obraz, który pod koniec zeszłego roku znajdował się na ustach wszystkich, zadebiutował właśnie na płytach DVD i Blu-Ray. W związku z tym postanowiłem przyjrzeć się czy film rzeczywiście wart był całego medialnego szumu, który się wokół niego wytworzył.
The Interview” to film opowiadający o zamachu na przywódcę Korei Północnej, który ma zostać przeprowadzony pod pretekstem telewizyjnego wywiadu. Oto Dave Skylark (James Franco), autor talk-show z gwiazdami filmu i estrady, dostaje szansę przeprowadzenia najważniejszego wywiadu w swoim życiu, gdy okazuje się, że Kim Dzong Un (Randall Park) jest wielkim fanem jego programu. Gdy Skylark, za namową swojego przyjaciela i producenta programu, Aarona Rappaporta (Seth Rogen), decyduje się poprowadzić rozmowę na żywo z przywódcą Korei Północnej, do jego drzwi zapukają agenci CIA, którzy widzą okazję, by pozbyć się lidera niewygodnego dla USA reżimu.

Obraz Goldberga i Rogena skupia się na szybkich przygotowaniach do misji, jednak główną uwagę poświęca wszelkim nieprzewidzianym problemom, które pojawią się w trakcie jej realizacji. W tym nieoczekiwanego zrodzenia się przyjaźni między Davem, a Kim Dzong Unem. Przez znaczną część obrazu, paradoksalnie do wielkiego medialnego szumu, który wytworzył się wokół filmu, „The Interview” pokazuje ludzką twarz dyktatora. Niezrozumianego mężczyzny, nie potrafiącego spełnić życzeń własnego ojca, który o swojej sytuacji mówi: „jestem 31-latkiem, który rządzi krajem. Przecież to jest jakieś szaleństwo”, „Czy wiesz co jest bardziej destrukcyjne niż bomba atomowa? Słowa”. Równolegle jednak wspomina się o tym, jak dobrym jest on manipulatorem, więc ostateczna wizja jego osoby, nie jest już tak pozytywna. A samo zakończenie filmu może wywołać falę protestów i oburzenia, co zresztą, jak już widzieliśmy, rzeczywiście miało miejsce.

Drugim ważnym filarem filmu jest wyśmianie ignorancji samych Amerykanów. W osobie Dave’a Skylarka przemyca się wiele dowcipów dotyczących poziomu rozeznania mieszkańców USA w otaczającej politycznej rzeczywistości. Doskonałym przykładem piękna wymiana zdań między reporterem, a przywódcą: „-To czołg, który mój dziadek dostał od Stalina. - W moim kraju wymawia się to Sta-llone”. James Franco nie ma najmniejszych problemów z wcielaniem się w bohaterów, z których sam potrafi się naśmiewać. Jaka jest pierwsza zasada dziennikarstwa, zdaniem Skylarka? „Dać ludziom to, czego chcą”. Takie podejście sprawia, że prezenter łatwo wpadnie w pułapkę wiary w każde słowo, które padnie z ust Kima. Humor, bazujący na tej sytuacji, uderza więc nie tylko w lidera Korei Północnej, ale także, a może przede wszystkim, w niezbyt inteligentnego Amerykanina.

Wartym nadmienienia jest, że poza żartami ze sposobu bycia lidera Korei Północnej i zbyt pewnego siebie dziennikarza, „The Interview”, wypełnione jest, jak to u Rogena i spółki bywa - dużą ilością kloacznego humoru. Nabrzmiałe erekcje, opowieści o zapachu członka, żarty z kształtu kobiecych genitaliów, czy wreszcie specyficzny sposób na ukrycie rakiety zawierającej truciznę. Nawet plotki na temat Przywódcy obracają się wokół tego, że mężczyzna rzekomo nie posiada odbytu, gdyż „nie jest mu potrzebny”, jako że jego organizm w żaden sposób nie defekuje.

Obraz, który wzniecił tyle zamieszania przed swoją premierą, tak naprawdę jest więc kolejną głupawą komedią, jakie od paru lat Franco, Rogen i spółka z powodzeniem serwują widowni.

Obrazy duetu posiadają bardzo specyficzny, przegięty, wypełniony podtekstami seksualnymi i dużą ilością krwi styl, który w różnym stopniu natężenia prezentują w swoich obrazach. Z różnym skutkiem. Niedawne „This is the end” jest wyśmienitą opowieścią o końcu świata, jednak już „Pinnapple Express” jest zwyczajnym odjazdem na haju, w którym krew nadmiernie i bez żadnego uzasadnienia leje się z ekranu. „The Interview”, czy jak mówi zgrabny polski tytuł „Wywiad ze Słońcem Narodu” znajduje się gdzieś między poziomem obydwu dzieł. Jest równie krwawy, co „Boski Chillout”, ale tutaj krew ma chociaż jakieś uzasadnienie.

Pisząc o „The Interview” trudno uniknąć całego kontekstu, w jakim następuje premiera obrazu. Parę miesięcy temu Sony Pictures, będące dystrybutorem obrazu, padło bowiem celem ataku hakerskiego, w wyniku którego do sieci wypłynęły nie tylko poszczególne obrazy wytwórni, ale także maile zarządców firmy. Akcja ta miała na celu zastraszenie Sony przed wypuszczeniem do kina obrazu, który w negatywnym świetle portretuje lidera Korei Północnej. W pewnym momencie sprawy zaszły tak daleko, że sieć obiegła informacja o tym, że Amerykanie powinni „pamiętać wydarzenia z 11 września”, jeśli naprawdę chcą wypuścić film do kin. Poszczególne firmy zaczęły więc wycofywać się z chęci pokazywania dzieła. Wtedy Sony ogłosiło - rezygnujemy z dystrybucji. To zaś wywołało powszechną konsternację, z komentarzami głoszącymi: „Ameryka nie negocjuje z terrorystami, robi to Sony”. Prezydent USA wypowiedział się natomiast, że taka sytuacja może prowadzić do niebezpiecznego precedensu i potępił decyzję firmy. Sprawa przycichła, aż do Wigilii Bożego Narodzenia, gdy Sony nagle zadecydowało, że ostatecznie film wypuści w amerykańskich kinach, w ograniczonej dystrybucji (prosząc przy tym o zwiększenie służb bezpieczeństwa samych kiniarzy), a równocześnie na wielu platformach video on demand. Tym sposobem film, który zobaczyliby głównie fani stylu Rogena i spółki, stał się przedmiotem politycznej dyskusji i znalazł się na ustach wszystkich. Sytuacja, która zrodziła się wokół obrazu sama mogłaby posłużyć za scenariusz filmu. Zwłaszcza, że trudno nie zauważyć, że całe zamieszanie wokół dzieła zapewniło mu najlepszy marketing, jakiego zwyczajny sposób reklamy by nie dostarczył. Teoria spiskowa mówi więc, że Sony zhakowało samo siebie, by zwiększyć zyski z dystrybucji obrazu. Jak więc zostało powiedziane - materiał na film jak znalazł.

Wracając jednak do samego dzieła, które wywołało tyle zamieszania. „The Interview” jest obrazem głupawym, przesadzonym i momentami niesmacznym, ale jednak posiadającym drugie dno. Rogen i ekipa, z Franco na czele, po raz kolejny umiejętnie wyśmiewają się ze wszystkiego i wszystkich, w mało wyrafinowany sposób „robiąc sobie jaja” z osób z życia publicznego. Gdyby nie uderzał w  „dobre imię” konserwatywnego lidera totalitarnego kraju, nie wzbudziłby aż takiego rozgłosu. Dość powiedzieć, że w jednej z pierwszych scen, osobą, z której się żartuje, jest znajdujący się na planie i grający samego siebie muzyk i aktor. Niektórzy po prostu mają do siebie dystans.

Ocena: 7-/10