Plichta, Tusk i Żakowski

Plichta, Tusk i Żakowski

Dodano:   /  Zmieniono: 
Ciekawy wątek dyskusji z ostatnich dni: czy istnieje jakaś symetria między działaniami Michała Tuska i Marcina Plichty? Naszym zdaniem – absolutnie nie. Na skutek działalności Plichty, jakby go pobłażliwie nie traktować, kilka tysięcy ludzi nie ma dostępu do oszczędności – często jest to dorobek całego ich życia. Klienci oddali pieniądze jego firmie, uwiedzeni reklamami i mirażem super zysków. Następne dziesiątki tysięcy ludzi wykupiły bilety lotnicze w innej firmie Marcina Plichty, która już donikąd nie odleci i nigdzie nie doleci. Tu też ekonomiczny rachunek się nie zgadzał: bilety były zbyt tanie, by sfinansować latanie o tak wysokim standardzie.
Michał Tusk - w odróżnieniu od Plichty – skrzywdził tylko kilka osób. Przede wszystkim siebie i swoich bliskich. I premiera Rzeczpospolitej, który prywatnie jest jego ojcem. W tym momencie warto bowiem podkreślić, że to nie media uwzięły się na premiera – to jego syn ściągnął uwagę opinii publicznej na Donalda Tuska. Michał Tusk swoimi niezbyt mądrymi działaniami, uwikłaniem w konflikty interesów, wzajemnie sprzecznymi („zbyt szczerymi”, jak to określił premier) wypowiedziami sprawił, że szef rządu ma dziś poważny problem wizerunkowy.

Dyżurni bałwochwalcy pospieszyli z opiniami, że premier swoją wczorajszą konferencją prasową genialnie sprawę wyjaśnił, rozbroił i zakończył. Otóż nie rozbroił ani nie zakończył. Rozumiem logikę wypowiedzi Donalda Tuska: moje dzieci są dorosłe i niezależne, ufam im i i będę je wspierał – jako ojciec, nie jako premier. To naturalne i przekonujące: każdy kochający rodzic wspiera własne dzieci, niezależnie od tego co zrobią. Ale kompletnie nie przekonuje użyte przez Tuska rozgraniczenie: ja-premier i ja-ojciec. Politycy wybrani demokratycznie godzą się z tym, że oni sami i ich najbliżsi są nieustannie podglądani i prześwietlani. Nic co robi bliska rodzina (szczególnie jeśli są to działania kontrowersyjne) nie pozostaje bez wpływu na wizerunek polityka. Z tego powodu rodzina premiera nie jest i nie będzie rodziną taką samą jak tysiące innych. A skoro tak, to powinna ona znajdować się pod szczególną ochroną - także właściwych organów państwa. Premier – niezależnie od tego jak bardzo czuje się ojcem rodziny - pozostaje politykiem. Także po godzinach.

Udawanie, że jest inaczej, świadczy albo naiwności, albo o noszeniu klapek na oczach. We wtorek Jacek Żakowski palnął w TOK FM, że „sprawa Michała Tuska” to nowa „sprawa małej Madzi”. Taka mała, nieistotna historyjka, podchwycona i napompowana do obłędu przez prymitywne media, które w sezonie poEUROwym, poolimpijskim i przedsejmowym nie mają o czym pisać. Po chwili, już w rozmowie z publicystami, Żakowski zreflektował się nieco i przyznał, że sprawa syna premiera istotnie wpłynie na wizerunek ojca.

Widać tu pewne pogubienie i kłopot z realną oceną sytuacji. Jacku, rozumiem Twoje rozterki! Ale czy naprawdę uważasz, że „sprawa Michała Tuska” jest mniej istotna od długości spodenek, jakimi zadajesz szyku w Warszawie? Skoro napisałeś o tym drugim, napisz z równą pasją i o pierwszym.

Ostatnie wpisy