Umowa stowarzyszeniowa

Umowa stowarzyszeniowa

Dodano:   /  Zmieniono: 
W Sejmie, w dniu 26 listopada 2014 roku, miałem wystąpienie w sprawie ratyfikacji Umowy Stowarzyszeniowej z Ukrainą. Zadałem wtedy pytanie, kto zaniedbał w negocjacjach kwestię dostępu do swobodnego rynku unijnych producentów na Ukrainie.
Aby lepiej zrozumieć poniższy wpis zachęcam i proponuję w pierwszej kolejności odsłuchać to wystąpienie:

Moje największe zdziwienie z tego wystąpienia? Nie mam wątpliwości, że przedstawiciel ministerstwa nie zrozumiał pytania.

A teraz do sedna.

W pierwszej części wyjaśnię o co chodzi z dostępem do rynku w Umowie Stowarzyszeniowej. W drugiej części opiszę rzeczywistość polskiej Umowy Stowarzyszeniowej na przełomie wieków XX i XXI.

Kraj stowarzyszony z Unią Europejską staje się automatycznie krajem kandydatem do wstąpienia do Unii. Unia natomiast rządzi się swoimi, równymi dla wszystkich członków, prawami. Jednym z nich jest tzw. wspólny rynek. Oznacza to w rzeczywistości zastosowanie dwóch jednolitych systemów. Pierwszy – wspólna polityka celna w Unii, bez barier celnych. Drugi – towar dostępny w jednym kraju członkowskim, jest automatycznie dostępny dla wszystkich obywateli UE.

Wprawdzie kraju stowarzyszonego to nie obowiązuje, jednak aby w przyszłości wstąpić do Unii, będzie musiał przyjąć takie regulacje prawne, które wypełnią wyżej opisane założenia.

Oczywiście reguł Wspólnoty jest znacznie więcej, ot chociażby swoboda przepływu ludzi, kapitału, itd.

W przypadku Ukrainy mamy do czynienia z ciekawym, choć nierzadkim przykładem stowarzyszenia. Ukraina „chroni” swój rynek wewnętrzny przed produktami z Unii Europejskiej. Jednocześnie, ukraińscy przedsiębiorcy, po spełnieniu wymogów unijnych, mogą swobodnie operować na rynku unijnym. W jaki sposób tak się dzieje? Ukraina utrzymała obowiązek certyfikowania towarów dla wszystkich zagranicznych przedsiębiorców – producentów, w tym również unijnych. Certyfikat jest terminowy, odnawiany co pięć lat. Jak to działa?

Jeżeli ukraiński partner handlowy chce nabyć jakiś produkt, pochodzący z Unii, musi go na granicy oclić, przedstawiając fakturę zakupu, deklarację zgodności, SAD eksportowy i dokument rejestracyjny danego produktu na Ukrainie.

Jak się łatwo domyślić, ukraiński dokument rejestracyjny nie jest za darmo. Trzeba go kupić. Za ile? – nie ma oficjalnego cennika.
Trochę historii

Obowiązek certyfikowania na Ukrainę przywędrował pod koniec lat 90-tych XX wieku z Rosji. Rosjanie, naród bardzo zaradny, wprowadzili, rzekomo a konto ochrony własnego rynku ten obowiązek. W rzeczywistości w ich rozumieniu chodziło o dowartościowanie średniego aparatu biurokratycznego poprzez umożliwienie brania łapówek. Aby coś zarejestrować w Rosji, trzeba się było udać do „Iwana” albo „Nadieżdy”, dać w przysłowiową „łapę”, potem grzecznie poczekać aż „Sasza” wypisze kwity i przy odbiorze kwitów „podziękować” Saszy wpłacając „legalną opłatę”. Kto tego nauczył Rosjan? Polacy. O tym szczegółowo będzie w części drugiej.

Wracając do naszej opowieści. Zasady te znalazły dokładną implementację w przepisach ukraińskich. Z tą różnicą, że rynek rosyjski jest kilkakrotnie większy od ukraińskiego i chętnych do płacenia dużych kwot w „łapę” na Ukrainie było niewielu. Nie stworzono więc całego przemysłu łapówkarskiego, tak jak udało się to w Rosji, tylko sprywatyzowano tę sferę biznesu. Udało się to na tyle skutecznie, że przez całe lata naprawdę nikt nie wiedział, kto ma w szufladzie właściwe pieczątki, które przystawia się do ukraińskich certyfikatów.

W praktyce były dwa sposoby rejestracji na Ukrainie. Pierwszy – „bezpłatny” dla producenta europejskiego. Sprowadzał się do tego, że magicznie odnajdywał się handlowiec – Ukrainiec, który mówił Niemcowi, Polakowi, Holendrowi, że on bierze na siebie koszty rejestracji w zamian za wyłączność na rynku ukraińskim. I byli tacy, którzy dobrze na tym wyszli. Jednak dla zdecydowanej większości producentów wybór tej opcji był błędem, co  w konsekwencji kończyło się wycofaniem się z Ukrainy. W podręcznikach do ekonomii już drukuje się tekst, którego wypowiedzenia byłem świadkiem. Podczas rozmowy z moim przyjacielem, właścicielem dużej niemieckiej firmy, na targach branżowych, podszedł do nas Ukrainiec, wyglądający jak James Bond, w nienagannym, koszmarnie drogim garniturze i bez przywitania, znośną angielszczyzną, zapytał się:

„ h a v e y o u a n e x c l u s i v e d e a l e r i n U k r a i n e ?”
I usłyszał odpowiedź: Yes, we have. Seven.

Gdy to usłyszał, odwrócił się na pięcie i poszedł w siną dal.

Był też drugi sposób. Należało znaleźć pośrednika, który „gdzieś” za odpowiednią opłatą załatwi kwity. Biorąc pod uwagę, że nie istniał Urząd, który wydawał te certyfikaty, nie było ustawowego cennika a nawet nie było wzoru dokumentu, to zaczynała się „jazda bez trzymanki”. Pośrednicy oferowali swoje usługi za 15 tys. euro, byli tacy, którzy chcieli za każdy produkt z listy po 7 tys. euro. Przy dobrych negocjacjach cena spadała. Znam przypadek, w którym jedna z niemieckich firm zapłaciła ponad 50 tys. euro i nie otrzymała właściwego certyfikatu. Gwarancja była kwestią umowną i dyskusyjną.

W 2008 roku, współpracując z jedną z niemieckich izb przemysłowo – handlowych, zostałem poproszony o zweryfikowanie zasad, które regulują rynek certyfikatów na Ukrainie. Szybko potwierdziło się, że nie ma urzędu, dyrektora, okienka, cennika. Musiałem więc znaleźć kogoś, kto ma właściwe pieczątki. Straciłem na to cały dzień. Szukanie w czerwcu, w Kijowie, osoby odpowiedzialnej przypominało szukanie igły w stogu siana. Gdy byłem bliski poddania się, a w notatniku pozostał mi już tylko jeden adres, długo wahałem się czy tam pojechać. W końcu się zdecydowałem. Gdy poinformowałem taksówkarza, pod jaki adres jedziemy, spojrzał na mnie uważnie i wgapiał się we mnie przez dłuższą chwilę. Potem zapytał się czy jestem pewny, że chcę tam jechać. Na moje pytanie o co chodzi, odparł chłodno: przecież to psychiatruszka. Nie mogłem nie skorzystać z okazji i musiałem ją zobaczyć. Pojechaliśmy. Sforsowanie bramy z wysokim płotem i zasiekami i chyba z trzema lub czterema przepustkami, nie było proste. Szpital należy do tych większych, ale mnie skierowano na jego zaplecze, do małego niepozornego budynku, z wyglądu magazynu. W środku paliło się światło. Tam spotkałem bardzo miłą panią, drobnej budowy ciała, która w szufladzie trzymała właściwe pieczątki. Przekazała mi spis dokumentów, które muszą być przedłożone, numer konta właściwego ministerstwa do opłaty administracyjnej, nawet dała mi broszurę w języku angielskim, która opisywała wszystkie regulacje. Na sam koniec uprzejmie spytała się, czy dokumenty chcę wypisać sam, czy może ma to zrobić ona. Jej koszt pracy wynosił 300 euro, na rachunek. Opłata rejestracyjna, ministerialna, na jednego producenta wynosiła wtedy 6700 euro.

Dlaczego o tym piszę?

Otóż tego typu bariery skutecznie blokują rynek ukraiński w możliwości legalnego nabycia wielu produktów, np. wyrobów medycznych, leków, sprzętu diagnostycznego, blokują dostęp oryginalnych części zamiennych, nie wspominając już o produktach rolno – spożywczych.

I nie chodzi tu o pieniądze, tylko o zasadę. Polska była arcymistrzem w blokowaniu wymiany handlowej przed akcesją, a odbywało się to nawet kosztem zdrowia i życia obywateli.

Przeczytaj koniecznie część 2.

Ostatnie wpisy

  • Telewizja kłamie8 mar 2016Pan Prezydent Miasta Chorzów mgr inż. Andrzej Kotala Rynek 1 41-500 Chorzów Szanowny Panie Prezydencie, Zwracam się do Pana z apelem o przywrócenie historycznego napisu, który widniał od marca 1981 do (najprawdopodobniej)...
  • Inicjatywa IQ20 Polska22 lut 2016Wprawdzie obiecałem inny temat, ale muszę się odnieść do tematów bieżących. Na początek kilka prostych zasad matematyki wyborczej: elektoraty się nie sumują! Jeżeli połączymy listę partii A z listą partii B to wynik wyborczy będzie słabszy niż...
  • Podatek od dużego handlu!8 lut 2016Są rzeczy które uwielbiam w życiu robić: pływać w ciepłym morzu, łowić duże ryby, obserwować dziką naturę i np. zjeść jakiś lokalny rarytas. Nie mówiąc o wypiciu dobrego trunku!
  • Kto dobije lewicę?29 sty 2016Nie ma znaczenia czy lewica ma reprezentację w parlamencie czy nie. I nie ma znaczenia czy na lewicy hegemonem będzie SLD czy jakaś inna formacja. Dopóki lewica będzie reprezentowana publicznie przez formacje takie jak: TR, UP, SLD, bądź chimerę...
  • Koniec lewicy!26 sty 2016Słowa te z pewnością nie będą na wyrost, ale w dniu 23.01.2016 zamknięto rozdział wielkiej polskiej polityki jakim był SLD. Właściwie koniec nastąpił tydzień wcześniej podczas wyborów bezpośrednich, gdzie do drugiej tury weszło dwóch kandydatów z...