Warszawa, 11 kwietnia 2012 r. Sklep odzieżowy w galerii handlowej. Wymieniam wytarte jeansy na nowiutką parę. Jeszcze tylko podpis pod reklamacją i sprawa załatwiona.
- Nazwisko i data - młoda ekspedientka przejeżdża palcem po dokumencie.
- Który dzisiaj? - pytam, sięgając po cienkopis.
- Jedenasty.
- A no tak - reflektuję się. - Przecież wczoraj był Smoleńsk.
- Nie, proszę pana. Wczoraj był Katyń.
Chwila konsternacji, pół chwili przebłysku oświecenia. No tak, Katyń. Na śmierć zapomniałem.
***
Konstancin-Jeziorna, marzec 2006 r. W ośrodku Ojców Palotynów biorę udział w finale konkursu wiedzy o losach Polaków po sowieckiej inwazji z 1939 roku, któremu na prośbę UKSW ktoś w MEN nadał status olimpiady przedmiotowej. Urokliwa siedziba misjonarzy robi na licealiście duże wrażenie. Razem z innymi młodymi adeptami historii przechadzam się wśród drzew, dyskutując o artyzmie wojennych wspomnień Józefa Czapskiego. Dumni patrioci mieszają się tu z melancholijnymi romantykami. Ja należę do tych drugich. Bóg, honor, ojczyzna? Te słowa nie robią na mnie wrażenia. Wolę dumać nad losami tych, dla których coś one znaczyły. To moja słabość - sny o potędze i nie istniejące od lat światy, im starsze i "bardziej" utracone, tym bliższe sercu. Część olimpiady to praca pisemna. Pisałem o Katyniu, o obrazie zbrodni utrwalonym w sztuce. Przeczytałem setki opowiadań i wierszy, był nawet jeden dramat, którego tytułu już nie pamiętam. Były też pieśni, obrazy, rzeźby. Pamiętam, jak olbrzymie wrażenie wywarły na mnie zdjęcia pomniku Mściciela z Doylestown w Pensylwanii - klęczącego husarza wspartego o ogromny miecz. Jak wiele emocji może przekazać postać zaklęta w nieruchomym kamieniu. Wyjechałem z tytułem finalisty. Mogłem godzinami opowiadać o każdym obozie jenieckim położonym w głębi Rosji, ale przejechałem się w części ustnej na Wrześniu'39. I tak byłem dumny ze swojej wiedzy.
***
Warszawa, 10 kwietnia 2012 r. Redakcja Wprost.pl. Co druga informacja podawana przez PAP dotyczy drugiej rocznicy katastrofy smoleńskiej. - Zaraz zwymiotuję - skarży się redakcyjny kolega. - Ja też - przytakuję z niesmakiem. Zdradzeni o świcie, zamach, zamach, sekcja zwłok, dwa wybuchy, znowu zamach... "Kabotyństwo władzy", "fanatyzm opozycji", ci plują na Rosjan, tamci na upolitycznienie Wielkanocy. Może Stefan Niesiołowski coś dorzucił do pieca? Co na to Ryszard Czarnecki? Co znów palnął Jarosław Polskęzbaw? Żółć i nienawiść wylewają się ze zdjęć i cytatów i zalewają klawiatury i biurka w newsroomie. W bagnie smoleńskich negatywnych emocji ciężko odetchnąć. Raz na sto wiadomości ktoś poprosi o pamięć dla zmarłych i prostą, spokojną zadumę. Też bym chciał...
Tymczasem pod pałacem już biją reportów i krzyczą "ty k***o". Nihil novi. Pewnie w Wielkanoc się spowiadali, ale przecież dostali jedno rozgrzeszenie - dostaną i drugie. Tu jest Polska, tu nie ma miejsca na refleksję. Po co? Przecież robimy, co trzeba, co jesteśmy winni sprawie. Zresztą, co to za grzech bić reportera? Sprawa wymaga poświęcenia. Zawsze wymaga. Polacy kochają się poświęcać, by potem skarżyć się na własne cierpienia i niezasłużoną przecież niedolę. Tak bardzo hołubimy szlachetną otoczkę wokół szlachetnej sprawy, że zapominamy o samej sprawie. I nim się człowiek spostrzeże, frazesy prymitywnego populizmu trącić zaczynają ludzką śmiercią.
Ponoć historię piszą zwycięzcy. To nieprawda. Każdy może pisać historię. Dlatego rozmaitych wersji historii jest tak wiele. Czasem, aż nie starcza nam kart do zapisania historii i nadpisujemy jedną opowieść drugą. Taki los spotkał zabitych w katyńskim lasku. Zdradzeni o świcie? To nie Katyń, to Smoleńsk. Rosyjska zbrodnia? To nie katyńskie strzały w potylicę, to mgła i brzoza. Oddali życie za ojczyznę? Znów nie jeńcy z Kozielska, lecz ofiary wypadku lotniczego.
Historia to kuglarka, co z nami pogrywa. Padłem jej ofiarą w głupim centrum handlowym. To tylko jeansy i podpis, jaki składałem już tysiące razy. Ale data nie była zwyczajna, a jednak nie skojarzyłem jej z Katyniem, który mimo ogromu posiadanej na ten temat wiedzy, zepchnąłem w czeluści swojej pamięci. Wstyd mi. Za siebie. I za kraj. Wypadek lotniczy rządzi umysłami wielu.
- Który dzisiaj? - pytam, sięgając po cienkopis.
- Jedenasty.
- A no tak - reflektuję się. - Przecież wczoraj był Smoleńsk.
- Nie, proszę pana. Wczoraj był Katyń.
Chwila konsternacji, pół chwili przebłysku oświecenia. No tak, Katyń. Na śmierć zapomniałem.
***
Konstancin-Jeziorna, marzec 2006 r. W ośrodku Ojców Palotynów biorę udział w finale konkursu wiedzy o losach Polaków po sowieckiej inwazji z 1939 roku, któremu na prośbę UKSW ktoś w MEN nadał status olimpiady przedmiotowej. Urokliwa siedziba misjonarzy robi na licealiście duże wrażenie. Razem z innymi młodymi adeptami historii przechadzam się wśród drzew, dyskutując o artyzmie wojennych wspomnień Józefa Czapskiego. Dumni patrioci mieszają się tu z melancholijnymi romantykami. Ja należę do tych drugich. Bóg, honor, ojczyzna? Te słowa nie robią na mnie wrażenia. Wolę dumać nad losami tych, dla których coś one znaczyły. To moja słabość - sny o potędze i nie istniejące od lat światy, im starsze i "bardziej" utracone, tym bliższe sercu. Część olimpiady to praca pisemna. Pisałem o Katyniu, o obrazie zbrodni utrwalonym w sztuce. Przeczytałem setki opowiadań i wierszy, był nawet jeden dramat, którego tytułu już nie pamiętam. Były też pieśni, obrazy, rzeźby. Pamiętam, jak olbrzymie wrażenie wywarły na mnie zdjęcia pomniku Mściciela z Doylestown w Pensylwanii - klęczącego husarza wspartego o ogromny miecz. Jak wiele emocji może przekazać postać zaklęta w nieruchomym kamieniu. Wyjechałem z tytułem finalisty. Mogłem godzinami opowiadać o każdym obozie jenieckim położonym w głębi Rosji, ale przejechałem się w części ustnej na Wrześniu'39. I tak byłem dumny ze swojej wiedzy.
***
Warszawa, 10 kwietnia 2012 r. Redakcja Wprost.pl. Co druga informacja podawana przez PAP dotyczy drugiej rocznicy katastrofy smoleńskiej. - Zaraz zwymiotuję - skarży się redakcyjny kolega. - Ja też - przytakuję z niesmakiem. Zdradzeni o świcie, zamach, zamach, sekcja zwłok, dwa wybuchy, znowu zamach... "Kabotyństwo władzy", "fanatyzm opozycji", ci plują na Rosjan, tamci na upolitycznienie Wielkanocy. Może Stefan Niesiołowski coś dorzucił do pieca? Co na to Ryszard Czarnecki? Co znów palnął Jarosław Polskęzbaw? Żółć i nienawiść wylewają się ze zdjęć i cytatów i zalewają klawiatury i biurka w newsroomie. W bagnie smoleńskich negatywnych emocji ciężko odetchnąć. Raz na sto wiadomości ktoś poprosi o pamięć dla zmarłych i prostą, spokojną zadumę. Też bym chciał...
Tymczasem pod pałacem już biją reportów i krzyczą "ty k***o". Nihil novi. Pewnie w Wielkanoc się spowiadali, ale przecież dostali jedno rozgrzeszenie - dostaną i drugie. Tu jest Polska, tu nie ma miejsca na refleksję. Po co? Przecież robimy, co trzeba, co jesteśmy winni sprawie. Zresztą, co to za grzech bić reportera? Sprawa wymaga poświęcenia. Zawsze wymaga. Polacy kochają się poświęcać, by potem skarżyć się na własne cierpienia i niezasłużoną przecież niedolę. Tak bardzo hołubimy szlachetną otoczkę wokół szlachetnej sprawy, że zapominamy o samej sprawie. I nim się człowiek spostrzeże, frazesy prymitywnego populizmu trącić zaczynają ludzką śmiercią.
Ponoć historię piszą zwycięzcy. To nieprawda. Każdy może pisać historię. Dlatego rozmaitych wersji historii jest tak wiele. Czasem, aż nie starcza nam kart do zapisania historii i nadpisujemy jedną opowieść drugą. Taki los spotkał zabitych w katyńskim lasku. Zdradzeni o świcie? To nie Katyń, to Smoleńsk. Rosyjska zbrodnia? To nie katyńskie strzały w potylicę, to mgła i brzoza. Oddali życie za ojczyznę? Znów nie jeńcy z Kozielska, lecz ofiary wypadku lotniczego.
Historia to kuglarka, co z nami pogrywa. Padłem jej ofiarą w głupim centrum handlowym. To tylko jeansy i podpis, jaki składałem już tysiące razy. Ale data nie była zwyczajna, a jednak nie skojarzyłem jej z Katyniem, który mimo ogromu posiadanej na ten temat wiedzy, zepchnąłem w czeluści swojej pamięci. Wstyd mi. Za siebie. I za kraj. Wypadek lotniczy rządzi umysłami wielu.