Od jakiegoś czasu media rozpisują się na temat zmiany stosunku Kościoła do teorii ewolucji. Problem polega tylko na tym, że stosunek ten w niczym się nie zmienił. Już Jan Paweł II mówił wprost, że teoria ewolucji jest do pogodzenia z wiarą chrześcijańską, a z takim myśleniem zgadza się niemała część teologów katolickich. Inteligentny Projekt, który z niewiadomych przyczyn przypisywany jest katolikom, jest dziełem amerykańskich ewangelikalnych chrześcijan, których fundamentalizm biblijny nie ma nic wspólnego z katolicyzmem.
Ocenianie teorii (a myśl o ewolucji gatunków jest wciąż tylko, świetnie udokumentowaną i dość dobrze wyjaśniającą świat, ale teorią) naukowych nie jest zadaniem Kościoła. Nikt nie eksyctuje się tym, czy Kościół zmienia stosunek do teori względności czy nieoznaczoności, nie ma medialnych debat nad pytaniem o to, jaki jest stosunek Kościoła do teorii kwantowej czy do teorii strun we Wszechświecie. Fizyka, biologia czy astronomia teoretyczna nie wchodzą bowiem w skład Magisterium Kościoła i jako takie nie muszą być przez Watykan oceniane. A w związku z tym nie ma powodów, by z Kościoła wykluczać ewolucjonistów czy zwolenników inteligentnego projektu. I dla jednych i dla drugich jest w Kośćiele miejsce, o ile wierzą po katolicku w Stworzenie świata i człowieka przez Boga. Metoda stworzenia jest tu już kwestią drugorzędną.
Jeśli zatem wciąż dyskutuje się nad stosunkiem Kościoła do teorii ewolucji to dlatego, że przez część uczonych (niekiedy z tytułami profesorskimi czy ogromnie zasłużonych dla biologii, jak Richard Dawkins) przekształciło teorię ewolucji w pewnik, który ma się stać biczem na chrześcijan, Żydów i muzułmanów. Uznanie, że życie powstało na drodze ewolucji ma być dowodem na to, że w tym świecie nie ma miejsca na Stwórcę. Problem polega tylko na tym, że nawet jeśli uznać ewolucję za pewnik i prawdę, a nie tylko teorię biologiczną, to i tak nie wystarczy to do postawienia tak twardych twierdzeń metafizyczno-teologicznych. Ewolucja może być bowiem pomysłem Stwórcy, wcale nie musi być ślepa (to już twierdzenie nie biologiczne, a światopoglądowe czy filozoficzne), bo może być teleologiczna, nakierowana na pewien cel przez Osobę Boską. Biologia czy szerzej nauki szczegółowe nie mają narzędzi, by rozstrzygnąć pytanie o to, czy ewolucja ma cel czy nie, czy stoi za nią tylko ślepy przypadek czy też Stwórca. To są pytania dla filozofii i teologii.
Trudno też zgodzić się z wyprowadzaniem z teorii ewolucji wniosków etycznych. A i z takimi pomysłami mamy do czynienia. Fakt, że szympans i człowiek ma dziewięćdziesiąt kilka procent wspólnych genów w niczym nie niszczy dostrzegalnej gołym okiem różnicy między nimi. Podobnie jak niemała wspólnota genów między człowiekiem a bananem nie zmienia faktu, że jednak istotnie się od tego smacznego owocu różnimy, i nawet najbardziej radykalni obrońcy praw warzyw nie postulują uznania spożywania bananów za jedzenie braci w genach. Etyka, i znów trzeba to powiedzieć bardzo wyraźnie, ma inne korzenie niż biologia, a z teorii pochodzenia gatunków trudno wyprowadzać tezy o cnotach, poprawnym zachowaniu czy moralności. Ale jeśli ktoś to robi, to w sposób oczywisty nie zajmuje się biologią tylko ideologią.
I jeśli Kościół wypowiada się na temat ewolucji, to odnosząc się do ideologicznych jej interpretacji. Nie ma bowiem i nie może być zgody katolików na wykorzystywanie biologii do promowania metafizyki, która nijak z tej ostatniej nie wynika, a która jest pałką na wierzących. Dawkins, przy rozmaitych swoich zaletach naukowych czy pisarskich, jest właśnie przykładem człowieka, który z pewnej interpretacji pewnej teorii, zrobił nowy przedmiot wiary, i który przekonuje ludzi, że choć wiara w Boga jest przeszłością, to wiara w Darwina i jego wiernego proroka Dawkinsa jest jak najbardziej na czasie. Problem z jego opiniami jest tylko taki, że Darwin umarł, Dawkins umrze, a jedynym dawcą nadziei pozostaje Bóg.
Jeśli zatem wciąż dyskutuje się nad stosunkiem Kościoła do teorii ewolucji to dlatego, że przez część uczonych (niekiedy z tytułami profesorskimi czy ogromnie zasłużonych dla biologii, jak Richard Dawkins) przekształciło teorię ewolucji w pewnik, który ma się stać biczem na chrześcijan, Żydów i muzułmanów. Uznanie, że życie powstało na drodze ewolucji ma być dowodem na to, że w tym świecie nie ma miejsca na Stwórcę. Problem polega tylko na tym, że nawet jeśli uznać ewolucję za pewnik i prawdę, a nie tylko teorię biologiczną, to i tak nie wystarczy to do postawienia tak twardych twierdzeń metafizyczno-teologicznych. Ewolucja może być bowiem pomysłem Stwórcy, wcale nie musi być ślepa (to już twierdzenie nie biologiczne, a światopoglądowe czy filozoficzne), bo może być teleologiczna, nakierowana na pewien cel przez Osobę Boską. Biologia czy szerzej nauki szczegółowe nie mają narzędzi, by rozstrzygnąć pytanie o to, czy ewolucja ma cel czy nie, czy stoi za nią tylko ślepy przypadek czy też Stwórca. To są pytania dla filozofii i teologii.
Trudno też zgodzić się z wyprowadzaniem z teorii ewolucji wniosków etycznych. A i z takimi pomysłami mamy do czynienia. Fakt, że szympans i człowiek ma dziewięćdziesiąt kilka procent wspólnych genów w niczym nie niszczy dostrzegalnej gołym okiem różnicy między nimi. Podobnie jak niemała wspólnota genów między człowiekiem a bananem nie zmienia faktu, że jednak istotnie się od tego smacznego owocu różnimy, i nawet najbardziej radykalni obrońcy praw warzyw nie postulują uznania spożywania bananów za jedzenie braci w genach. Etyka, i znów trzeba to powiedzieć bardzo wyraźnie, ma inne korzenie niż biologia, a z teorii pochodzenia gatunków trudno wyprowadzać tezy o cnotach, poprawnym zachowaniu czy moralności. Ale jeśli ktoś to robi, to w sposób oczywisty nie zajmuje się biologią tylko ideologią.
I jeśli Kościół wypowiada się na temat ewolucji, to odnosząc się do ideologicznych jej interpretacji. Nie ma bowiem i nie może być zgody katolików na wykorzystywanie biologii do promowania metafizyki, która nijak z tej ostatniej nie wynika, a która jest pałką na wierzących. Dawkins, przy rozmaitych swoich zaletach naukowych czy pisarskich, jest właśnie przykładem człowieka, który z pewnej interpretacji pewnej teorii, zrobił nowy przedmiot wiary, i który przekonuje ludzi, że choć wiara w Boga jest przeszłością, to wiara w Darwina i jego wiernego proroka Dawkinsa jest jak najbardziej na czasie. Problem z jego opiniami jest tylko taki, że Darwin umarł, Dawkins umrze, a jedynym dawcą nadziei pozostaje Bóg.