Tu kompromisu być nie może!

Tu kompromisu być nie może!

Dodano:   /  Zmieniono: 
Z rozbawieniem i zażenowaniem (w zależności od tego, kto się wypowiada) słucham opowieści o tym, jaką to wartością jest kompromis w sprawie aborcji.
Rozbawienie ogarnia mnie, gdy słyszę zwolenników zabijania nienarodzonych, którzy robią wszystko, by stało się ono legalne, a zwolennikami kompromisu stają się, dopiero wówczas, gdy... okazuje się, że na ułatwienia w aborcji nie ma co liczyć, a prolajferzy są skuteczniejsi i potrafią zmusić przynajmniej część polityków do głosowania w zgodzie z deklaracjami wiary. Zażenowanie zaś dopada mnie, gdy słyszę, jak rzekomi katolicy przekonują, że kompromis jest taką wartością, że nie wolno jej naruszać, bo przecież co tam znaczą jakieś dzieci, które się zabija, jeśli mamy do czynienia z wielkim historycznym sukcesem...

Z tą pierwszą postawą nie zamierzam polemizować, bowiem jest ona tylko metodą walki o osiągnięcie własnych celów. Jeśli nie są oni w stanie "zliberalizować" ustawy chroniącej życie, a widzą, że istnieje możliwość (na razie niewielka, ale jednak realna), by ją udoskonalić (w języku aborcjonistów zaostrzyć), to zabierają się za obronę status quo. Nie ma w tym ani nic zaskakującego. To zwyczajna metoda walki o osiągnięcie swoich celów. Ich więc atakować nie będę. Bawią mnie ich wielkie słowa ("Czeka nas piekło o aborcję" - przekonują publicystki "Gazety Wyborczej"), nie podzielam ich celów, ale rozumiem zamierzenia i doceniam konsekwencję.

Zupełnie inaczej podchodzę jednak do "moralnych" zwolenników kompromisu, którzy – jak choćby prezydent Bronisław Komorowski, podający się przecież za katolika – są tak zachwyceni sukcesem (niewątpliwym) sprzed lat, że nie dostrzegają, że w jego efekcie giną ludzie, głównie chorzy i niepełnosprawni. Co więcej zachwyt nad "kompromisem" przesłania im prosty fakt, że w sprawach moralnych, o znaczeniu fundamentalnym (a ta jest właśnie taka) kompromisu być nie może. Możemy dogadać się, zawrzeć pewne porozumienie, ale ze świadomością, że gdy nadarzy się pierwsza sposobność, będziemy dalej walczyć o zmiany. Tak było z aborcją. W latach 90. XX wieku więcej nie udało się uzyskać, ale to nie zwalnia nas z obowiązku prób takich zmiany w drugiej dekadzie wieku XXI.

Powód jest zaś niezmiernie prosty. W sporze o aborcję – fundamentalnym pytaniem nie jest pytanie o wolność decyzji, ale o to kim lub czym jest zarodek czy embrion. Jeśli jest on człowiekiem (a dokładniej, jeśli uznajemy, że przysługują mu wszystkie prawa ludzkie i osobowe z powodu jego przynależności do gatunku ludzkiego), to zabijać go nie wolno. I opowieści o prawie do wyboru stają się bezsensowne. Sąsiad może mi oczywiście przeszkadzać w życiu, teściowa rzucać kłody pod nogi, a nawet zmniejszać drastycznie "jakość życia", ale nie wolno mi jej zabić. Jeśli człowiekiem nie jest, to wówczas możliwa staje się jakakolwiek dyskusja nad możliwościami dostępności aborcji (bo w końcu i tak jest to życie ludzkie, które trzeba jakoś wartościować) i sytuacjami, w której kobieta może mieć do niej prawo.

W dużym uproszczeniu w debacie tej możliwe są trzy stanowiska. Pierwsze z nich to stanowisko przyjmujące, że prawa osobowe (w tym absolutnie fundamentalne prawo do życia) wynikają z samej przynależności do gatunku ludzkiego. Płód, zarodek do tego gatunku – co do tego sporu nie ma – należą. Określenia, których użyłem są bowiem określeniami stadium rozwojowego, a nie gatunku. Skoro tak, to nie ma wątpliwości, że nie wolno nam ich zabijać, tak jak nie wolno zabijać upośledzonych, chorych czy choćby niewygodnych noworodków (choć one także są w całości zależne od rodziców) czy niedołężnych starców.

Drugie stanowisko zakłada, że to nie sama przynależność do gatunku ludzkiego daje nam prawa osobowe, że aby je uzyskać trzeba spełniać pewne kryteria (niestety arbitralne), ci którzy ich nie spełniają nie powinni i nie muszą być więc chronieni. Trzeba jednak mieć świadomość, że kryteriów tych nie spełniają nie tylko ludzie na embrionalnych etapie rozwoju, ale także... noworodki (o czym przypomina choćby Peter Singer, ale także autorzy głośnego tekstu z tegorocznego "Journal of Medical Ethics" Alberto Gubilini i Francesa Minevra postulujący dostępność aborcji pourodzeniowej), małe dzieci (tu jednak postuluje się zakaz, nie ze względu na nie same, ale na dobro społeczne), a także ludzie pozbawieni z jakichś powodów świadomości. Wszystkie te kategorie wypadają z grupy osób, a zatem nie przysługuje im prawo do życia. W efekcie przestajemy być bezpieczni, bowiem państwo może – jeśli okażemy się z jakichś powodów nieużyteczni czy groźni dla zadowolenia rodziny – uznać także nas za niegodnych życia. A to narusza zupełnie fundamentalne – także dla utylitarystów – poczucie bezpieczeństwa. Mimo to dyskusja nad prawem staje się w takiej sytuacji możliwa, bowiem dyskutujemy nad tym, jak zapewnić poczucie bezpieczeństwa (w przypadku konfliktu wartości) osobom, a nie nad tym, czy można zabijać.

Trzecie stanowisko w tym sporze określić można agnostycznym. Jego wyznawcy deklarują, że nie wiedzą, kim jest zarodek. Zazwyczaj agnostycyzm ten jest jednak pozorny, bowiem gdy nie ma się pewności, kim lub czym jest potencjalna ofiara – to w zgodzie ze starym paradoksem myśliwego – nie powinniśmy dopuszczać działań dla niego szkodliwych (w tym przypadku zabójczych). Jeśli widzę, że coś rusza się w krzakach, a nie wiem, czy jest to prezydent Komorowski na polowaniu czy dzik, to nie strzelam, by przez przypadek nie zabić prezydenta (czy jakiegokolwiek myśliwego). Strzelanie w takiej sytuacji jest możliwe, tylko wówczas, gdy mam pewność, że to jednak nie był prezydent... I podobnie jest w przypadku aborcji. Wątpliwości – w przypadku konsekwentnego agnostyka – powinny być rozstrzygane na korzyść potencjalnych ofiar aborcji. Jeśli nie są, to agnostycyzm staje się tylko ostrożniejszą wersją stanowiska odrzucającego godność osobową każdego człowieka, a przyznającą go tylko wybranym.

Z takiej perspektywy staje się całkowicie oczywiste, że w debacie tej, na poziomie moralnym, ale także metapolitycznym, nie jest możliwy kompromis. Jeśli zarodkom i embrionom (a w zasadzie ludziom na embrionalnym i zarodkowym etapie rozwoju) z samej przynależności do gatunku ludzkiego przysługuje prawo do życia, to nie może być zgody na ich rozrywanie na strzępy czy trucie. I nie ma znaczenia, czy człowiek ten jest zdrowy czy chory, zabić go nie wolno. Nie ma też znaczenia, czy jego ojciec był gwałcicielem czy też nie (bo jest ogromną niesprawiedliwością dopuszczenie, że gwałciciel wyjdzie po siedmiu latach na wolność, a dziecko dostanie czapę). W obu tych przypadkach prawo musi być jasne i oczywiste. A kompromis możliwy jest tylko czasowo, gdy nie da się osiągnąć lepszego prawa (tak było w Polsce w latach 90.). Gdy staje się to możliwe trzeba brać się do pracy i walczyć o jego zmianę. A powód jest oczywisty. Nie ma kompromisu w sprawie zabijania ludzi. Tak długo, jak długo nie przyjmiemy tego do wiadomości nie jesteśmy w stanie zrozumieć, że obrońcy życia nie ustaną dopóki aborcja nie będzie zakazana. Całkowicie. I to nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Nie jesteśmy bowiem w stanie zaakceptować faktu, że rocznie zabija się 54 miliony dzieci...

Ostatnie wpisy

  • Spór o okna życia, czyli aborcjoniści nie są za wyborem, lecz za śmiercią4 gru 2012Propozycja, by zamknąć okna życia, jaka padła z ust przedstawicielki Komitetu Praw Dziecka ONZ, jest kolejny dowodem na to, że zwolennicy aborcji wcale nie są za wyborem, ale zwyczajnie za zabijaniem. To zabijanie, a nie wolność jest ich głównym...
  • Lekcje nienawiści Wojciecha Maziarskiego3 lis 2012Wojciech Maziarski postanowił poużywać sobie na mnie i uznać mnie za głównego sprawcę konieczności wypłacenia odszkodowania „Agacie” i jej matce. Jego prawo - dobrze by tylko było, gdyby zachował choćby podstawowe standardy...
  • Po co nam parlament, skoro mamy Tuska23 paź 2012Parlament, partie polityczne, a nawet zwyczajna debata staje się niepotrzebna. Od teraz jednoosobowo prawo w sprawach, które są na tyle dyskusyjne, że nie sposób zmusić do jednakowego ich postrzegania nawet potulnych zazwyczaj posłów PO, regulować...
  • Znak dla nas wszystkich3 paź 2009Są wydarzenia, których zwyczajnie nie da się wyjaśnić posługując się technicznym, postoświeceniowym rozumem, a które wymagają otwarcia się na wiarę. I właśnie coś takiego (wszystko na to wskazuje) wydarzyło się w podlaskiej Sokółce.
  • Dżuma zapewnia, że zwyciężyła cholerę31 sie 2009Entuzjastyczny odzew na List do Polaków Putina zaskakuje. Premier Rosji nie napisał w nim bowiem niczego, co mogłoby nas cieszyć. Z potępienia paktu Ribbentrop-Mołotow nic ne wynika, a apele o pojednanie opierają się na historycznym fałszu,...