Koniec marzeń

Koniec marzeń

Dodano:   /  Zmieniono: 
Pewne zwycięstwo Ekwadoru nad Kostaryką ostatecznie pozbawiło nas resztek złudzeń co do szans polskiej drużyny na awans.
Jeśli ktoś miał jeszcze wątpliwości, czy Ekwador zasłużenie znalazł się w finałach mistrzostw świata, to po dzisiejszym meczu się ich wyzbył. Ekwador okazał się drużyną niemal o klasę lepszą od Kostarykańczyków. Udowodnił, że jest bardzo groźnym zespołem, że jego eliminacyjne zwycięstwa nad takimi potentatami jak Brazylia czy Argentyna nie były bynajmniej dziełem przypadku. I nie wszystko da się wytłumaczyć faktem, iż mecze te były rozgrywane w Quito, stolicy Ekwadoru na wysokości ponad dwóch tysięcy metrów. To by nie wystarczyło.

Ekwadorczycy udowodnili, że potrafią świetnie grać w piłkę, są zespołem doskonale wyszkolonym technicznie, bardzo atletycznym, przygotowanym wydolnościowo, kondycyjnie i szybkościowo. Można by rzec właściwie, że rozgromili Kostarykę, bo wynik 3:0 nie pozostawia cienia wątpliwości. Kostarykańczycy wypadli na ich tle bardzo blado, przeciętnie, hołdowali archaicznemu systemowi gry, zbyt długo przetrzymywali bądź holowali piłkę i właściwie nie stanowili dla drużyny Ekwadoru większego zagrożenia.

Jest to oczywiście wątpliwa pociecha, że ulegliśmy w pierwszym meczu drużynie tak dobrej, bo nic nie zmieni faktu, że Polacy tym samym odpadają z turnieju. Natomiast bardzo ciekaw jestem dalszych losów tak niedocenianego czy nawet lekceważonego Ekwadoru w ich kolejnym meczu grupowym z Niemcami, a także, ponieważ automatycznie awansują dalej, z innymi przeciwnikami, na których trafią. Myślę jednak, że dla nikogo nie będą łatwym rywalem.

Jeśli chodzi o drugi mecz, to był prawdziwy horror. Piraci z Karaibów, bo tak się zaczyna nazywać zespół Trynidadu i Tobago, po raz drugi już udowodnili, że są niezwykle dzielną drużyną. Stawiać opór blisko 90 minut znakomitej Anglii i to opór, który nie przypominał tylko obrony Częstochowy, nie polegał tylko na rozpaczliwym wybijaniu piłki byle gdzie, to wyczyn godny uznania.

Anglia z kolei, ten wielki faworyt, można powiedzieć, że mimo zwycięstwa 2:0, zawiodła. Słabo spisywała się środkowa linia angielska. Wielcy gwiazdorzy - Beckham, Lampard i Gerrard - aż do momentu tego ostatniego strzału, zakończonego golem, prezentowali się nijako i bezbarwnie. Wielki bohater angielskiej zbiorowej wyobraźni młodziutki Wayne Rooney, który po kontuzji wrócił na boisko, na razie nie odzyskał jeszcze pełni sił. Widać, że nie czuł się zbyt pewnie; jednak ta kontuzja i jej konsekwencje, przynajmniej na razie, dają znać o sobie. Anglia jest jednak drużyną turniejową; zapewne rozkręci się jeszcze, nabierze pewności siebie i może stanowić zagrożenie dla najpoważniejszych rywali.

No i wreszcie trzeci, niezwykle wyrównany, mecz Paragwaju ze Szwecją, zakończony minimalnym zwycięstwem Szwecji. I to już nie po raz pierwszy w tym turnieju owo zwycięstwo zapewnia strzał oddany pod sam koniec meczu. Do tego momentu spotkanie było niezwykle wyrównane, nawet okresami z pewną przewagą Paragwajczyków. Mecz toczył się w dobrym tempie, aczkolwiek nie był widowiskiem przesadnie pasjonującym. Obie drużyny zanadto dbały o asekurację i nie ryzykowały ataków frontalnych większą ilością zawodników.

Mimo zwycięstwa, Szwedzi nie zachwycili. To jest zespół grający w rytmie dość jałowym, pozbawiony wielkich liderów, wielkich indywidualności, bo nawet gwiazda Juventusu Zlatan Ibrahimović przypominał, poza tym, że był bez formy, taką lekko zblazowaną primadonnę boiskową. Natomiast nieprzypadkowo bramkę strzelił Ljungberg, piłkarz grający na co dzień w Arsenalu, w lidze angielskiej.

Co ciekawe bramki w tych mistrzostwach strzelają piłkarze różnych nacji, różnych narodów, ale łączy ich to, że wszyscy grają w lidze angielskiej. To jest Ljungberg z Arsenalu, a wcześniej Drogba, Crespo i Robben - wszyscy piłkarze Chelsea. To coś mówi o sile najstarszej ligi świata.

Czytaj też:
Koniec szans Polaków
Anglia zwycięska
Szwedzi bliżej drugiej rundy