Triumf weteranów

Triumf weteranów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Był to dzień rozstrzygnięć ostatecznych, które miały zdecydować, jaka doborowa ósemka przystąpi już do zmagań definitywnych. I jeszcze raz okazało się, że w obydwu rozegranych spotkaniach zatriumfowały doświadczenie i tradycja.
Pierwszy mecz miał wyraźnego faworyta. Była to oczywiście Brazylia, aczkolwiek nie brakowało głosów, że Ghana, która przecież zmiażdżyła wręcz silnych Czechów, a i z mocnymi Włochami toczyła walkę bardzo wyrównaną, być może sprosta pięciokrotnym mistrzom świata. Momentami można było rzeczywiście odnieść takie wrażenie. Ghańczycy, bardzo dobrzy technicznie, silni fizycznie, walczyli wydawałoby się jak równy z równym, ale było to tylko złudzenie. Brazylia grała swoją charakterystyczną piłkę, polegającą na arytmii gry, na zmianach tempa akcji i kiedy przyspieszała, nawet ryzykując spalone, była praktycznie nie do osiągnięcia dla dzielnych piłkarzy afrykańskich.
Wynik 3:0 być może jest za wysoki. Trener Carlos Alberto Pareira, który zachował się niesłychanie skromnie i powściągliwie, powiedział coś w tym stylu, że może o jedna bramkę za dużo, że Ghańczycy byli bardzo odważni, zasłużyli na lepszy rezultat, ale tak naprawdę właśnie w tym wyniku zawiera się wciąż nieusuwalna różnica pomiędzy poziomem dwóch kontynentów, które od zarania futbolu rywalizują o najwyższe stawki, czyli właśnie Europy i Ameryki Łacińskiej, a pozostałą częścią świata, do której zalicza się także Afryka. Czarny Ląd może produkować i produkuje od dziesiątków lat znakomitych piłkarzy, którzy podbijają świat, którzy stają się bohaterami, idolami największych klubów europejskich: Ben Barek, Euzebio, Weah, Abédi Pelé, Yeboah, Essien, który nie mógł grać, niestety, wskutek kartek, czy teraz Drogba, to są wszystko znakomici zawodnicy. Natomiast drużyna czy drużyny pozostają wciąż z tyłu za potentatami światowej piłki. Tę odległość wyznacza – i to pokazał ten mecz bardzo dobitnie – różnica cywilizacji, kultur nie tylko futbolowych, różnica instytucji i tradycji. Na to pracowały cale pokolenia. To się działo przez dziesiątki lat i tej różnicy nie da się usunąć w krótkim czasie niezależnie od tego, ilu fenomenalnie uzdolnionych Afrykanów grałoby w piłkę nożną.
Natomiast bez odpowiedzi pozostaje nadal pytanie, jaka jest rzeczywista wartość Brazylii. Ile ta drużyna naprawdę reprezentuje? Do tej pory miała drogę usłaną różami. Słaba grupa: Australia – z całym szacunkiem – Chorwacja i najsłabsza Japonia, a teraz Ghana, zespół indywidualistów, nie potrafiący zakończyć nawet najwspanialszych akcji celnym strzałem. Tak więc Bóg sprzyjał Brazylijczykom. Jak to oni sami mówią, Bóg prawdopodobnie jest Brazylijczykiem, skoro zsyła im takich przeciwników. Brazylia nie napotkała dotąd godnego siebie rywala i prawdopodobnie nastąpi to dopiero teraz, kiedy zetknie się z drużyną Francji.

Do tego wrócimy za chwilę, bo właśnie drugi mecz Hiszpania – Francja to było kolejne wydarzenie wieczoru.
Znakomita partia. Mecz, który rozpoczął się dosyć niemrawo przy przewadze Hiszpanów, stopniowo stawał się coraz bardziej wyrównany. Weterani francuscy, spisani właściwie przez większość komentatorów na straty, powoli podnosili się po stracie pierwszej bramki, łapali swój rytm, a poza tym okazuje się, że może niedostateczna jeszcze wciąż w ekipie francuskiej wymiana pokoleń, zaczęła przynosić owoce. Bo oto wspaniałą bramkę wyrównującą strzelił 22-latek Ribery, piłkarz, którego oblicze przypomina ponure postacie ze słynnych powieści Wiktora Hugo „Nędznicy” i Eugeniusza Sue „Tajemnice Paryża”. To mógłby być z powodzeniem rzezimieszek z najbardziej ponurych dzielnic Marsylii. Podobnie zresztą wygląda jego kolega z Argentyny Carlos Tevez, który przypomina rzezimieszka z zakazanych dzielnic Buenos Aires. I ten Ribery strzelił bramkę, a potem już dzieła dokonali właśnie weterani. Patrick Vieira, najlepszy piłkarz meczu, i Zinedine Zidane, wielka legenda Francji, człowiek, któremu już wieszczono zmierzch kariery, który miał już żegnać się z futbolem, a który pokazał, wznosząc się na wyżyny i dokonując prawdopodobnie nadludzkiego wysiłku, że wciąż należy do największych piłkarzy pod słońcem.
Francja wygrała. "Furia espanola" została uśmierzona przez francuski "esprit". Może i dobrze się stało. Teraz spotkają się w meczu Francja – Brazylia starsi panowie, weterani, stara gwardia, ludzie, którzy już zarobiwszy wielkie pieniądze i zdobywszy wiekuistą sławę futbolową, powinni być może, z pewnego punktu widzenia, siedzieć pod parasolami w swoich posiadłościach, palić półmetrowe cygara i kontentować się wytwornymi trunkami. A im wciąż chce się biegać po zielonej murawie. I to jest ten najbardziej optymistyczny akcent tego wieczoru i tego, co nas pewnie czeka w meczu Francja – Brazylia.

Czytaj też:
Brazylijczycy pewnie po ćwierćfinał
Francja ostatnim ćwierćfinalistą