Terroryści z Westerplatte. Po lekturze scenariusza

Terroryści z Westerplatte. Po lekturze scenariusza

Dodano:   /  Zmieniono: 
Teraz już wiemy, kim w rzeczywistości byli obrońcy Westerplatte. To protoplaści terrorystów z Al-Kaidy, prowadzący na rzeź niewinnych żołnierzy w imię prawdy. A Franciszek Dąbrowski to pewnie polski Osama bin Laden. Chroń nas, Panie Boże, przed takimi patriotami!
Jestem świeżo po lekturze scenariusza Pawła Chochlewa do filmu „Tajemnica Westerplatte”. W wersji, która wpadła mi w ręce, nie ma już lizania kart pornograficznych, a pijany żołnierz oddaje mocz na portret „jakiegoś generała w galowym mundurze”, a nie Śmigłego-Rydza. Reszta zgadza się z doniesieniami mediów.

Według Chochlewa, na Westerplatte upijali się wszyscy: Sucharski i Dąbrowski, oficerowie i szeregowi. Jak to było możliwe przy nieustannym ostrzale z morza, powietrza i lądu? Przecież żołnierze mieli co robić. Walka z przeważającymi siłami wroga była tak intensywna, że z pewnością wielu z nich odczuwało ten tydzień jak jeden dzień. Prawdopodobne jest, że przed wyjściem na stanowisko ktoś wypił kielicha na odwagę. Ale skąd w scenariuszu tylu „zataczających się” żołnierzy?

Chochlew rozwiązał to zaskakująco: Polacy mieli po prostu słabe głowy! Po trzech kieliszkach wódki byli „wstawieni”, a po ćwiartce „odlatywali w swój świat”. Dąbrowski jest „mocno pijany”, „zatacza się” i dialoguje z błyskawicą na niebie po opróżnieniu półlitrowej butelki, z której jeden z żołnierzy odlał wcześniej co najmniej setkę do własnej szklanki. Pytanie: co pili obrońcy Westerplatte, że tak nimi rzucało? Spirytus? Śliwowicę? Przecież każdy szanujący się alkoholik wie, że aby się upić wódką, potrzeba kilku godzin metodycznej konsumpcji. Jednym wystarczy pół litra, innym litr, ale kto słyszał, żeby dorośli faceci zataczali się i bełkotali po ćwiartce?

No tak, ale skąd tu wytrzasnąć kilka godzin, skoro Niemcy ciągle atakują? A przecież żołnierzy trzeba przedstawić jako pijaków. Bez tego będą niewiarygodni jak postaci z cokołu. Należy im nadać ludzkie rysy, a te stają się wyraźniejsze w miarę upojenia.

A swoją drogą, ciekawe, dlaczego Chochlew tak bardzo się uparł na wątek alkoholowy, który ewidentnie odbiera jego scenariuszowi wiarygodność. Po pierwsze, obrońcy Westerplatte pobierali inne lekcje obyczajów, niż my dzisiaj. Trudno sobie wyobrazić, by elitarna, zdyscyplinowana jednostka podczas błyskawicznych działań wojennych upijała się do nieprzytomności. Po drugie, scenarzysta wykazuje zupełną nieznajomość psychologii alkoholików. Alkoholik pije po to, żeby odreagować stres, ale już po traumatycznym doświadczeniu. Podejrzewam, że gdyby na Westerplatte naprawdę byli żołnierze uzależnieni od alkoholu (co jest mocno wątpliwe), akurat w trakcie tygodniowych zmagań powstrzymaliby się od picia. Porwani przez prąd walki woleliby się skoncentrować na strzelaniu. Co najwyżej, mogłaby im świtać w głowach myśl, że odbiją sobie abstynencję, kiedy skończy się piekło.

Ale Chochlew miał jeszcze jeden powód, żeby zrobić z bohaterów pijaków. Pijaństwo pasowało mu do wizerunku awanturników symbolizowanych przez postać kapitana Franciszka Dąbrowskiego. W eksplikacji poprzedzającej scenariusz Chochlew pisze: „Kto ma rację? Patrioci gotowi za wszelką cenę poświęcić życie nie licząc się z niczym? Walcząc w imię miłości do ojczyzny w samurajskim stylu? Czy postawa pełna pokory, codziennego budowania kamień po kamieniu, chronienia tego co najcenniejsze, ludzkiego życia? Czy ta druga postawa to tchórzostwo? Kto ma rację? Serce czy rozum, romantyzm czy pozytywizm?”

I choć zdanie później reżyser zarzeka się, że nie rozstrzyga tak postawionego dylematu, jego sympatia wyraźnie stoi po stronie „pozytywistów”. „Pytania zawarte w tym filmie są ważne i dziś, szczególnie we współczesnej Polsce, która dopiero uczy się pozytywistycznych zachowań. Polsce, która jeszcze zbyt często spogląda na swoją umęczoną, bohaterską przeszłość jako na coś ze wszech miar ekscytującego. Patriotyzm jest rzeczą ważną. Ale w dobie zmian jakie zachodzą na świecie może należało by przedefiniować to pojęcie, na użytek przyjaźniejszej przyszłości” – przeczy swojej deklaracji o bezstronności w zakończeniu eksplikacji.

A więc o to chodzi? Przedefiniować patriotyzm. Wyprać go z krwi poległych i odwagi dowódców. Ucywilizować historię. Przyznać rację tym, którzy w chwili próby myśleli przede wszystkim o sobie.

Nic dziwnego, że w scenariuszu „romantycy” ukazani są jako niezrównoważeni fanatycy, którzy tłuką się między sobą, nie zważając na działania Niemców (żałosna scena bójki w Wartowni nr 1). Natomiast na zrozumienie i współczucie mogą liczyć dezerterzy. To przez rozkaz ich rozstrzelania pijany żołnierz sika na portret dowódcy, a później rozkłada na stole fotografie pozostawione przez biednych zbiegów. Tu „chłopak spod Kielc”, który osierocił żonę i dziecko, tam „pocztowiec z Łodzi”, który „planował popłynąć do Ameryki”. „Za młody, aby żyć?” – dramatycznie pyta pijany żołnierz. A kapitan Dąbrowski bez słowa chwyta butelkę i ciągnie z gwinta.

Dezerterzy są fajni. Mają życie uczuciowe, młodość, marzenia. Ich jedyną winą jest to, że się przestraszyli potężnego wroga, z którym ktoś nieodpowiedzialny kazał im walczyć. A przecież wszyscy jesteśmy ludźmi i nie wiadomo, jak zachowalibyśmy się w podobnej sytuacji. Co innego „romantycy”. Ci nie mają uczuć ani marzeń. Chochlew ostatecznie zdradza swój stosunek do nich w eksplikacji: „Jak czuje się człowiek który jest zmuszony zabijać swoich? Do czego może się posunąć ktoś zaślepiony, ktoś w kogo wtłoczono pewne idee? Nasuwa się analogia do postawy współczesnych terrorystów wysadzających siebie i wielu innych w imię prawdy”.

No, no, mocne słowa. Teraz już wiemy, kim w rzeczywistości byli obrońcy Westerplatte. To protoplaści terrorystów z Al-Kaidy, prowadzący na rzeź niewinnych żołnierzy w imię prawdy. A Franciszek Dąbrowski to pewnie polski Osama bin Laden. Chroń nas, Panie Boże, przed takimi patriotami!

Pod względem filmowym „Tajemnica Westerplatte” ma szansę spodobać się młodzieży. W filmie będzie sporo pirotechniki, subiektywnych ujęć kamery nawiązujących do poetyki gier komputerowych, efektownych zwolnień tempa i stopklatek. Pomysły reżyserskie Chochlewa zaczynają się na powtórzeniu inicjalnej sceny „Szeregowca Ryana”, a kończą na zapożyczeniach z „Matrixa”. Niby nic nowego, ale jeśli ekipa się przyłoży, może z tego powstać niezła (jak na polskie warunki) strzelanka. Z czytelnym przesłaniem, że lepiej było się poddać od razu zamiast walczyć przez tydzień.

PS. Styl i ortografię eksplikacji Pawła Chochlewa pozostawiam bez zmian. Rozumiem, że pan reżyser postanowił zaoszczędzić na korekcie.

Ostatnie wpisy

  • Pożegnanie4 maj 2010Przez ponad trzy lata było mi dane komentować dla Państwa wydarzenia kulturalne, zjawiska cywilizacyjne, czasami również bieżące fakty polityczne.
  • Polska, czyli znak sprzeciwu19 kwi 2010Kondukt żałobny dotarł na Wawel. Prezydent spoczął w symbolicznym sercu Polski. Ekipy telewizyjne zwinęły sprzęt, ludzie rozeszli się do domów. Politycy PO, którzy dotąd zajmowali się głównie szydzeniem z Lecha Kaczyńskiego, przyjęli kondolencje...
  • Niech Ci bije dzwon Zygmunta14 kwi 2010Nie zasłużył. Nie pasuje. Nie nadaje się. Nie ma miejsca. Przepraszamy, zajęte. Zatrzaśnięte na siedem spustów wielkiej polskiej historii, która – ma się rozumieć – skończyła się dawno temu. I już nie wróci.
  • Idzie wojna!13 kwi 2010Czy smoleńska tragedia może przynieść jakieś pozytywne owoce? Jeśli panem historii jest przypadek, będzie to bardzo trudne. Jeśli jednak rządzi nią Bóg, możemy z nadzieją patrzeć w przyszłość.
  • Wielkość Lecha Kaczyńskiego12 kwi 2010Prezydent może być niski, ale nie powinien być mały – powiedział niedawno polityk, którego nazwiska nie ma sensu teraz przywoływać. Bóg najwyraźniej miał inne zdanie na temat polskiego przywódcy.